Walka prawicowej ekstremy z liberalnymi elitami, środowiskami LGBTQ, uchodźcami i mediami mainstreamu ma miejsce nie tylko na ulicach. Obrywają także instytucje kultury.
„Miłość do ojczyzny nie jest przestępstwem!”, „Nasze Niemcy to nasza ojczyzna. Niech żyje prawdziwa Europa!”, „Jestem czystym Niemcem!”, „Zdrajcy narodu!”
Powyższe okrzyki mogą kojarzyć się z samym początkiem lat trzydziestych XX wieku, gdy Republika Weimarska miała już niezłą zadyszkę i dochodziło do krwawych starć między lewicą i narodowymi socjalistami. Niestety, jest to wokabularz, który coraz częściej usłyszymy dziś na niemieckich ulicach – zwłaszcza w landach wschodnich, najczęściej w poniedziałki, gdy w wielu miastach odbywają się regularne, cotygodniowe marsze miłośników narracji skrajnych ruchów prawicowych. Dlaczego akurat w landach wschodnich i z jakim podłożem historycznym i społecznym mamy tutaj do czynienia, zasługuje na osobny tekst. Istotne jest to, że walka prawicowej ekstremy z liberalnymi elitami, środowiskami LGBTQ, uchodźcami i mediami mainstreamu ma miejsce nie tylko na ulicach. Obrywają także instytucje kultury.
Peter Laudenbach, niemiecki dziennikarz i krytyk teatralny współpracujący z „Süddeutsche Zeitung napisał książkę „Volkstheater – Der rechte Angriff auf die Kunstfreiheit”. W wolnym tłumaczeniu: „Teatr ludowy – prawicowy atak na wolność sztuki”. Dla kogoś, kto nie mieszka w Niemczech, tylko raz w roku zabawi w Dreźnie, by wypić grzańca podczas jarmarku bożonarodzeniowego i wciąż postrzega kraj naszych sąsiadów jako uniwersum otwartości i swobody artystycznej, książka Laudenbacha będzie jak zażycie solidnej dawki soli trzeźwiących.
Sankcje
Protesty radykalnej prawicy przy okazji premier filmowych lub teatralnych nie są oczywiście niczym nowym. Wystarczy wspomnieć 5 grudnia 1930 roku, gdy premierę antywojennego filmu „Na zachodzie bez zmian” według książki Ericha Marii Remarque’a przerwał Joseph Goebels z ponad setką swoich pałkarzy. Do Sali wrzucono cuchnące bomby, wypuszczono setki białych myszy, doszło do zamieszek. W dzisiejszych Niemczech prawicowe ruchy także manifestują swoje niezadowolenie. Problem w tym, że nie są to pojedyncze ekscesy.
Laudenbach opisał w „Volkstheater” przypadki prawicowych ataków w obszarze kultury, jakie miały miejsce od listopada 2016 do października 2021. W ciągu tych pięciu lat odnotowano ponad sto aktów różnorakiej przemocy – listy z groźbami śmierci i tortur, akty wandalizmu, podpalenia, alarmy bombowe, napaści fizyczne i werbalne, nawoływanie do bojkotu imprez i instytucji kultury przez lokalnych przedstawicieli skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec (AfD), kończąc na wszczynaniu awantur podczas imprez kulturalnych i przerywaniu ich. Dostaje się wszystkim: dyrektorom i dyrektorkom galerii sztuki, muzeów, teatrów i kabaretów, księgarzom, organizatorom koncertów i festiwali (muzycznych, literackich), konkretnym artystom i artystkom, a nawet szkolnej grupie teatralnej za napisanie i wystawienie sztuki teatralnej „Danke, AfD”.
Za co jeszcze obrywają? Lista jest długa: krytyczne wypowiedzi dyrektorów i dyrektorek instytucji kultury na temat AfD, organizowanie dyskusji na temat działań radykalnej prawicy i zagrożeń z tym związanych, oraz angażowanie młodzieży uchodźczej do projektów artystycznych. Pojawiają się także argumenty, które znamy już z polskiego podwórka – za mało klasyki (Schiller, Goethe i Lessing jako wielcy nieobecni), sztuka bywa zbyt elitarna, by wydawać na nią pieniądze podatników. Ponadto zrównywanie ekstremistów religijnych z ekstremistami prawicy, organizowanie imprez dotyczących kultury żydowskiej, przesadna krytyka rasizmu i rozliczanie Niemiec z nazizmu jako kolejne powody prawicowej gorączki. Powodów znajdzie się z pewnością jeszcze więcej, niż te opisane w książce, ale jak zauważa autor, teatr bądź galeria sztuki są dla prawicy same w sobie problemem, ponieważ w tych instytucjach stawia się pytania, prowadzi się dialog, zamiast binarnego etykietowania na „my i oni”.
Przepychanki między politykami, sympatykami prawicy a dyrektorami instytucji kulturalnych w dużych miastach stają się rutyną, pisze autor. Politycy AfD stanowią mniejszość i nie mają możliwości forsowania cięć budżetowych w instytucjach, których programy artystyczne ideowo nie pasują do ich oglądu świata. Gorzej wygląda sytuacja w mniejszych ośrodkach, gdzie przedstawiciele prawicy mają większość, uchwalają budżety teatrów i podpisują umowy z ich nowymi dyrektorami. Wtedy trzeba się naprawdę zastanowić, jak konstruować program artystyczny na kolejny sezon, pisze Laudenbach, powołując się na rozmowy z kierującymi instytucjami w mniejszych miastach niż Berlin.
Ramię w ramię?
Książka Laudenbacha nie jest jednak tylko i wyłącznie suchą kroniką wydarzeń. Autor nie wywołuje wprawdzie poczucia paniki, że już za moment i dni kilka nadjedzie dyktatura. Niemcy to wciąż państwo prawa. Pokazuje jednak niebezpieczny dla liberalnej demokracji i otwartego społeczeństwa mechanizm, w której biorą udział zarówno politycy zasiadający w parlamentach poszczególnych landów z ramienia AfD, jak i prawicowi aktywiści uprawiający samowolkę lub należący do mniejszych ruchów. Nie ma między nimi oficjalnej współpracy i jak zaznacza sam autor – prawicowi politycy zasiadający w ławach parlamentów niemieckich landów nie są tymi samymi osobami, które grożą śmiercią chociażby dyrektorom teatrów. Jednak gdy polityk AfD otwarcie zadaje pytanie podczas posiedzenia parlamentu landu Baden-Württemberg, ile aktorów i aktorek, śpiewaków i śpiewaczek, tancerzy i tancerek baletu nie ma niemieckiego paszportu i pyta o ich narodowość, legitymizuje tym samym przemoc, której dopuszcza się prawicowy bojówkarz w imieniu wyimaginowanej wspólnoty narodowej. Kontrola polityki budżetowej i prowadzenie dyskusji na temat polityki kulturalnej jest rzecz jasna uprawniona – taka rola parlamentarnej opozycji. Gorzej jednak, gdy AfD zajmuje się oznaczaniem wrogów, by na końcu dorzucić coś o „skorumpowanych, chciwych, liberalnych elitach”, czytamy w książce.
Poniedziałkowe, cotygodniowe marsze prawicy przez centra miast i miasteczek tak szybko nie ustaną – zwłaszcza we wschodnich landach, gdzie AfD ma silne poparcie. Tylko w samej Saksonii podczas jednego z takich poniedziałków zgłoszono sto piętnaście demonstracji. Peter Laudenbach cytuje w swojej książce Steffena Menschinga, dyrektora teatru w Rudolstadt w Turyngii: „Przekonanych rasistów, ludzi, którzy wierzą w teorie spiskowe nie przekona się kulturą i poezją. Trzeba zawalczyć o tych, którzy nie są zdecydowani i wybierają tę partię [AfD] z innych powodów, może z niewiedzy, a może z fałszywej nadziei. […] Naszym największym sprzymierzeńcem jest publiczność”. Czy to wystarczy?
Wojciech Wojciechowski
*Peter Laudenbach, „Volkstheater – Der rechte Angriff auf die Kunstfreiheit”. Verlag Klaus Wagenbach, Berlin 2023, liczba stron: 144