Rozmowa pochodzi z numeru 97/2024 „Notatnika Teatralnego”.
Jakub Papuczys: Działa pani na wielu wystawienniczych, kuratorskich, teatralnych i artystycznych polach. Większość tych działań jest jednak związana z Teatrem Łaźnia Nowa, który założyła pani z mężem Bartoszem Szydłowskim w Nowej Hucie. Kilka lat temu tuż obok Łaźni otworzyli państwo Dom Utopii – Międzynarodowe Centrum Empatii, którego jest pani pomysłodawczynią i dyrektorką. Co panią zafascynowało w Nowej Hucie, że postanowiła pani w niej stworzyć wspomniane ośrodki kulturalne?
Małgorzata Szydłowska: Nowa Huta wnikała we mnie bardzo powoli. Zupełnie inaczej niż u Bartosza, który w niej dorastał. Musiałam się tego miejsca nauczyć od podstaw. Dzisiaj mogę powiedzieć, że udało nam się tutaj stworzyć nie tylko teatr, ale również „dom”, w którym realizują się utopijne idee, jakie nam przyświecają od początku naszej drogi artystycznej, czyli od ponad trzydziestu lat.
J.P.: Jak to się stało, że trafili państwo na Osiedle Szkolne, na którym obecnie mieści się Łaźnia Nowa?
M.Sz.: W 2003 roku straciliśmy przestrzeń przy ulicy Paulińskiej 28, na krakowskim Kazimierzu, w której działaliśmy przez dziesięć lat. Nagle, niemal z dnia na dzień, musieliśmy się wynieść z miejsca, w którym stworzyliśmy teatr, zostawiając wszystko, co mieliśmy. Dosłownie! Mimo tej ogromnej straty czuliśmy, że udało nam się wypracować pewien kulturowy potencjał i doświadczenie działania w miejscu, które nie ma charakteru artystycznego. Z tym kapitałem zostaliśmy zaproszeni do Nowej Huty, zaproponowano nam stworzenie teatru w tej części miasta.
Przedstawiono nam wówczas kilka lokalizacji: od podziemnego garażu, przez miejsca bardzo zdegradowane, po halę warsztatów szkolnych na Osiedlu Szkolnym, w którym mieści się dzisiaj Łaźnia Nowa. Bartosz początkowo był do tego miejsca nastawiony sceptycznie, ale udało mi się wcześniej przejrzeć dokumentację techniczną i zachwyciłam się układem tej przestrzeni – jej solidnością i przemyślaną formą. Kiedy w końcu zobaczyliśmy to miejsce na żywo, uderzyła mnie jego skala. W sumie do zagospodarowania było ponad 4500 metrów kwadratowych.
J.P.: Nie przeraziła pani wielkość tej przestrzeni?
M.Sz.: Lubię mierzyć się z dużą przestrzenią. Chociaż przyznam, że po 250 metrach kwadratowych na Paulińskiej przejście do tak ogromnego budynku było pewnego rodzaju wyzwaniem, ale niemal natychmiast pojawiło się też we mnie poczucie szansy, jakie to miejsce stwarzało. Pracowałam przez kilka lat nad niemal każdym metrem tej przestrzeni, nadzorując pracę stolarzy, murarzy, elektryków i wielu innych fachowców, z którymi wcześniej nie miałam za wiele do czynienia. Uczyłam się wszystkiego od podszewki. Wykorzystałam później tę wiedzę podczas budowy Domu Utopii. W sumie, jak ostatnio udało mi się policzyć, wyremontowałam ponad 10 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni kulturalnej.
Równocześnie z budowaniem Łaźni zagłębiłam się w historię Nowej Huty. Początek naszej działalności w tym miejscu nałożył się na obchody jej 750-lecia. Na prośbę miasta przygotowaliśmy wtedy z Bartoszem ogromne widowisko plenerowe na placu Centralnym, zatytułowane Aleja Róż – odrodzenie. Do stworzenia tego „spektaklu” wykorzystałam olbrzymie projektory, które wyświetlały animacje na okolicznych budynkach. Zanim do tego wydarzenia doszło, zagłębiłam się w architekturę Nowej Huty, badając detale niemal każdego z pobliskich budynków. Poznaliśmy też wtedy z Bartoszem wielu ciekawych mieszkańców, którzy opowiedzieli nam swoje historie. Podczas Odrodzenia powstały barwne obrazy z pogranicza renesansu i baroku, które ożywiły Centralny, tworząc niezwykłą opowieść.
J.P.: Multimedia są jedną z pani fascynacji? Z jednego z wywiadów dowiedziałem się, że wykorzystywała je pani blisko trzydzieści lat temu na ulicy Paulińskiej. Czyli wtedy, kiedy w polskim teatrze nie było to jeszcze modne.
M.Sz.: Nowe media były dla mnie od początku czymś bardzo pociągającym. Dyplom, który zrobiłam w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych u profesora Andrzeja Kreütza-Majewskiego, był związany z operą Don Giovanni. Była to w pełni multimedialna opowieść, w której złamałam tradycyjną perspektywę za pomocą nowych mediów. Przy okazji pracy nad Aleją Róż… mogłam tę moją fascynację w pełni wykorzystać. Robiłam to oczywiście również wielokrotnie wcześniej w Łaźni przy Paulińskiej, ale raczej w mikroskali – zarówno z powodu ograniczonej przestrzeni, jak i niewielkich możliwości sprzętu, którym wtedy dysponowaliśmy.
J.P.: W miejscu, w którym powstała Łaźnia Nowa, lata wcześniej znajdowały się warsztaty Zespołu Szkół Mechanicznych. Budynek mieści się pośrodku osiedla, na którym nie było dotąd instytucji kultury. Jak się w tej przestrzeni odnaleźliście?
M.Sz.: Zakorzenienie w topografii tego osiedla było ważnym elementem myślenia związanego z rozwojem naszej działalności w Nowej Hucie. Tak jak wcześniej wspomniałam, mieliśmy już z Bartoszem za sobą doświadczenie tworzenia teatru na krakowskim Kazimierzu, w miejscu, które nie było teatralne. Zależało nam na tym, żeby nowohucianie wiedzieli, że Łaźnia nie jest jakimś bytem, który narzucił im Kraków. Dlatego to właśnie oni byli pierwszymi adresatami naszych działań. Naszą pracę zaczęliśmy od podstaw, a konkretniej od napisania listów z zaproszeniem na spotkanie. Dziesiątki, a może nawet setki tych listów wrzuciliśmy do skrzynek okolicznych mieszkańców. W ten sposób udało nam się ich ściągnąć na festiwal Genius Loci. Zaaranżowałam wówczas wystawę opowiadającą o naszej działalności na Kazimierzu. Chciałam, żeby ludzie nas lepiej poznali i zobaczyli, jak ważny w naszych działaniach jest kontekst miejsca. Udało nam się wtedy przywieźć z Kazimierza kilka rzeczy. Jedną z nich był podest, którego używaliśmy do realizacji spektakli. Zachęciliśmy nowohucian, żeby przynieśli ze sobą na to spotkanie ważne dla nich przedmioty i opowiedzieli nam związane z nimi historie. Dostaliśmy między innymi godło, gitarę, książki, magnetofon, kwiaty doniczkowe itd. Historie związane z tymi artefaktami stały się inspiracją do realizacji spektaklu Mieszkam tu, który wyreżyserował Jacek Papis. Scenariusz stanowił kompilację tekstów napisanych przez kilku różnych autorów w oparciu na opowieściach, które przynieśli ze sobą nowohucianie. To był jeden z gestów, dzięki którym pokazaliśmy, że Nowa Huta będzie jednym z głównych tematów w naszej wypowiedzi artystycznej.
J.P.: Nie używaliście wtedy słowa „teatr”. Dlaczego?
M.Sz.: Chcieliśmy stopniowo oswajać ludzi z tą przestrzenią. Obawialiśmy się, że słowo „teatr” może być dla niektórych dystansujące. Dlatego mówiliśmy, że tworzymy Łaźnię Nową, co wiązało się oczywiście z różnymi zabawnymi historiami.
J.P.: Może pani jakąś przytoczyć?
M.Sz.: Dostawaliśmy na przykład telefony z pytaniami, ile kosztuje u nas kąpiel. Warto dodać, że nie byliśmy na początku w tym miejscu sami. W budynku znajdowały się jeszcze archiwum PZU, hodowca szynszyli, Stowarzyszenie Gołębiarzy, zakład elektryczny i pracownia stolarska. Nowa Huta miała w tamtym czasie fatalny PR. Wielokrotnie słyszeliśmy od naszych koleżanek i kolegów artystów z Krakowa, że jesteśmy szaleni, porywając się na tworzenie teatru w Nowej Hucie. Niektórzy pytali wprost, czy się nie boimy, że możemy tam dostać w głowę po zmroku. Te wszystkie komentarze wywołały u nas zupełnie odwrotny efekt. Czuliśmy, że Nowa Huta zasługuje na nową opowieść, która odda autentyczność tego miejsca.
J.P.: Echa projektu Mieszkam tu, o którym pani wspomniała, pojawiły się wiele lat później podczas Archeologii Codzienności, która była realizowana już pod skrzydłami Domu Utopii. Można powiedzieć, że oba te projekty są w jakimś sensie odbiciem procesu rozwoju Nowej Huty i państwa w niej obecności?
M.Sz.: Raczej jej oswajania i zaciekawienia się tym miejscem i ludźmi. Na początku biuro Łaźni mieściło się w jednym, niewielkim pomieszczeniu, w którym pracowało pięć osób stanowiących trzon teatru. Samej hali, w której dzisiaj mieszczą się widownia i scena, używaliśmy wybiórczo, dzieląc ją na mniejsze przestrzenie. Niemal w każdym ze spektakli, które realizowaliśmy na początku działalności, czerpaliśmy z industrialnego charakteru tego miejsca. Nowa Huta, jej energia i historia nieustannie nam towarzyszyły. Można to było zobaczyć między innymi w projekcie Mieszkam tu, ale też w wystawionym po raz pierwszy w 2005 roku Edypie. Tragedii sentymentalnej z Nową Hutą w tle w reżyserii Bartka czy Kochałam Bogdana W. Pawła Kamzy z 2006 roku. Przestrzeń sceniczna Edypa… nawiązywała do nowohuckiego podwórka: były trzepak, charakterystyczne, nowohuckie okna, w których pojawili się aktorzy amatorzy, na środku podwórka znajdowały się pompa i sznur, na którym suszyło się pranie, czyli artefakty, które dwadzieścia lat temu można było spotkać na niemal każdym osiedlu w Nowej Hucie. W ten sposób powstał również w 2011 roku spektakl Fakir, czyli Optymizm, w którym powtórzyła się konstrukcja nowohuckiego mieszkania, choć przybrała ona bardziej metaforyczną formę.
J.P.: Klimat nowohuckiej przestrzeni jest też bardzo mocno obecny w aranżacji Łaźni Nowej.
M.Sz.: Z jednej strony chcieliśmy zachować charakter tego miejsca, a z drugiej wynikało to z bardzo prozaicznej rzeczy, czyli braku pieniędzy, który nam nieustannie towarzyszył podczas tworzenia Łaźni. Okoliczni mieszkańcy zaczęli nam wtedy przynosić meble i inne przedmioty, które wykorzystywaliśmy na scenie. Część z nich stała się również wyposażeniem naszego biura. Te elementy codzienności były i są więc dla mnie żywą materią, która przywołuje charakter tej dzielnicy, opowiadając o jej mieszkańcach, ich wyborach, sposobie życia i rozpoczynaniu tego życia na nowo, bo jak powiedział jeden z uczestników Archeologii Codzienności, Nowa Huta to takie małe Stany Zjednoczone.
J.P.: Wielokrotnie mówiła pani, że jednym z ważniejszych słów w myśleniu o przestrzeni jest dla pani słowo „dom”.
M.Sz.: Słowo „dom” było moim zdaniem kluczowe w tworzeniu Nowej Huty jako miasta. Mam na myśli perspektywę pojedynczych osób, a nie założenia i idee ówczesnego systemu. Ludzie, którzy kiedyś przybyli do Huty, żeby zbudować w niej swoją codzienność, pochodzili z różnych regionów powojennej Polski. Żeby ocalić obraz świata, który był im bliski, przywieźli ze sobą wiele artefaktów, które wypełniły ich nowe domy. Takie myślenie o przedmiotach stało się impulsem do Archeologii Codzienności.
J.P.: W jednej z rozmów na temat tego projektu niezwykle trafnie, jak mi się wydaje, zauważyła pani, że „w tworzonych z miłością i dobrze zaprojektowanych poetyckich muzeach doznajemy ukojenia nie dlatego, że oglądamy w nich stare artefakty, ale dlatego, że czas przestaje tam istnieć”. Czy można te słowa odnieść również do tego, jak pani pracuje ze scenografią?
M.Sz.: Przywołany przez pana cytat pochodzi z powieści Muzeum niewinności Orhana Pamuka, która jest mi niezwykle bliska. Od początku mojej pracy scenograficznej zastanawiałam się nad tym, w jaki sposób budować związek między aktorem a przedmiotem, który jest podstawowym elementem pracy scenografa, bo nie ma scenografii bez materii. W spektaklu Zabawa Mrożka, wyreżyserowanym przez Bartosza, jedynym elementem scenograficznym był stół, który w trakcie przedstawienia pełnił bardzo różne funkcje. W przedstawieniu Moja Molinezja Kamzy połączyłam stół z akwarium, które przez cały spektakl wypełniało się różnymi przedmiotami, budując sceniczną przestrzeń, wokół której toczyła się opowieść. Moją kolejną wielką fascynacją i inspiracją jest architektura, co wynika między innymi z faktu, że tworzyliśmy teatr w miejscach, które nie były teatralne. Musiałam się nauczyć myśleć o przestrzeni w zupełnie nowy sposób. Daleki od klasycznego rozumienia tego, czym jest teatr. Jedną z decyzji, jaką podjęłam już na Paulińskiej, było zatarcie granicy między widownią a sceną. Zależało mi na tym, żeby publiczność była jak najbliżej aktorów i mogła z bliska obserwować ich emocje. W ten sposób udało mi się zbudować zupełnie nową perspektywę, którą publiczność potrafiła docenić. Wśród naszych wiernych widzów był między innymi Sławomir Mrożek, który jakiś czas później zaproponował, żebyśmy wyprawili jego siedemdziesiąte, a później siedemdziesiąte piąte urodziny.
To myślenie o przestrzeni teatralnej zabrałam ze sobą do Nowej Huty. Tutaj też nie chciałam sztucznie dzielić przestrzeni na scenę i widownię. Zależało mi na tym, żeby połączyć te dwa światy, aby zdarzenie teatralne było wspólnym dla wszystkich miejscem. W tworzeniu scenografii bardzo pomagały mi wspomniane wcześniej multimedia. My się w ogóle bardzo mocno inspirowaliśmy z Bartoszem kinem. Oglądaliśmy dużo klasyki filmowej. Cały czas rozmawialiśmy o tym, że teatr musi się otworzyć bardziej na medium filmowe, by przełamać swoje ograniczenia, bo widz chce z teatrem nawiązywać już nieco inny dialog i w związku z tym szuka innego sposobu montażu scenicznego. Dlatego budując scenografię, zawsze uwzględniam to, gdzie mogę te nowe media umieścić. Ekran jest zawsze dla mnie elementem, który ma zaskoczyć widza, wprowadzając inny rodzaj rzeczywistości.
J.P.: Powiedziała pani w jednej z rozmów, że czasem drobne, pozornie błahe elementy codziennego doświadczenia, jakieś nieistotne wydawałoby się detale, są w stanie silniej i bardziej emocjonalnie oddziaływać w sztuce niż wydarzenia wielkie i teoretycznie niezwykle głębokie czy donośne. Dlatego ważne jest dla pani nieustanne łączenie skali makro ze skalą mikro, codziennych opowieści z wielkimi narracjami. Chciałem zapytać, czy to właśnie praca w teatrze pozwoliła pani wyostrzyć tego rodzaju spojrzenie i sposób doświadczania rzeczywistości, czy z tym spojrzeniem raczej przyszła pani do teatru i w nim znalazła pole, w którym taka perspektywa w sposób najbardziej pełny i efektywny mogła się zrealizować.
M.Sz.: Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę się cofnąć do początku mojej drogi artystycznej, na której pojawiła się grafika. To właśnie ona zafascynowała mnie jako pierwsza. Zaczęłam się jej uważniej przyglądać i dość szybko z nią eksperymentować. Uczestnicząc między innymi w Międzynarodowym Biennale Grafiki w Krakowie, obracałam się w gronie osób, które również były tą grafiką zafascynowane. Z czasem zaczęłam łączyć to zainteresowanie z fotografią i wielkoformatowym malarstwem. Kiedy zaczęłam zajmować się scenografią teatralną, wszystkie te techniki zaczęłam wykorzystywać na scenie, co robię oczywiście do dzisiaj.
Od początku pociągały mnie w teatrze i w ogóle w sztuce opowieści konstruowane przez zmysłowe doświadczenia. Dlatego właśnie Pamuk był dla mnie ikoniczną postacią, ponieważ opowiadał o doświadczeniu egzystencjalnym na bardzo różnych poziomach. Kolejnym niezwykle ważnym i inspirującym dla mnie twórcą jest architekt i myśliciel Juhani Pallasmaa, autor takich książek, jak Oczy skóry i Myśląca dłoń, w których pisze o tym, że doświadczenie tożsamościowe i egzystencjalne warunkowane jest przez zmysły i przestrzeń.
J.P.: Krakowski Kazimierz był dla pani równie inspirujący co Nowa Huta?
M.Sz.: Działalność na Kazimierzu uczuliła mnie na obecność i znaczenie detali i przedmiotów. Ta dzielnica była bardzo mocno nasycona historiami i artefaktami. Przestrzeń Łaźni przy ulicy Paulińskiej, gdzie kiedyś mieściła się mykwa, czyli żydowska łaźnia rytualna, od której zaczerpnęliśmy nazwę naszego teatru, była wyłożona kaflami. Przechowywałam moje prace i elementy scenografii w autentycznym basenie, w którym dziesiątki lat wcześniej dokonywano ablucji. To wszystko bardzo mocno działo na wyobraźnię. W pewien metaforyczny sposób doświadczaliśmy obecności duchów tego miejsca, które przypominały nam, że nie byliśmy w tej przestrzeni pierwsi. Podobnie było w przyszłym budynku Łaźni Nowej. To miejsce również miało już swoją historię i duchy.
J.P.: Z jednej strony tworzyła pani z Bartoszem Szydłowskim niewielki, awangardowy teatr przy ulicy Paulińskiej, a z drugiej przygotowywała pani ogromne projekty scenograficzne między innymi w teatrach muzycznych i operze. Proszę o tym opowiedzieć.
M.Sz.: Po ukończeniu krakowskiej ASP dostałam szansę tworzenia scenografii i kostiumów w takich miejscach, jak Teatr Muzyczny w Gdyni (Szachy, 2000; Atlantis, 2001; Chicago, 2002), Opera Nova w Bydgoszczy (Carmen, 1999; Trubadur, 2002), Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie (Rodzina A. Słonimskiego, 1996; Słowa Boże R.M. del Valle-Inclána, 1998), Teatr Wybrzeże w Gdańsku (Pokojówki J. Geneta, 1997), Teatr im S. Jaracza w Łodzi (Czarujący korowód według Korowodu czarującego pana Arthura Schnitzlera W. Schwaba, 2000) czy Teatr Polski we Wrocławiu (Trzy kobiety wokół mojego łóżka P. Nowakowskiego, 2002–2003).
W operze Jaś i Małgosia, zrealizowanej w bydgoskiej Operze Novej w 2008 roku, pozwolono mi zadrukować ponad 2000 metrów bieżących materiału, który był pokryty zaprojektowaną przeze mnie grafiką. Z tego materiału była uszyta podłoga sceniczna, kostiumy i pojawiające się na scenie obrazy, bo narracja w tym spektaklu była prowadzona od początku do końca obrazami. Do tego odpowiadałam również za reżyserię światła, a więc miałam pełną kontrolę nad całością, co było przedsięwzięciem bardzo karkołomnym, ale jednocześnie niezwykle fascynującym i ciekawym doświadczeniem. Myślę, że właśnie wtedy pojawiła się u mnie fascynacja dużą przestrzenią sceniczną.
J.P.: Jest pani jedną z niewielu osób, która tak otwarcie mówi i działa na rzecz uzmysłowienia wagi rzemiosła dla teatru. Jest pani między innymi autorką wystaw Myśląca ręka i Duchy teatru, pokazujących, jak ważną rolę pełnią w teatrze rzemieślnicy. Pracownie artystyczne mieszczą się również w Domu Utopii, w którym odbywa się nasza rozmowa. Czy ma to związek ze wspomnianą wcześniej fascynacją przedmiotem?
M.Sz.: Jestem scenografką, więc moje działania są ściśle powiązane z pracą rzemieślników; to od ich umiejętności i zaangażowania w ogromnej mierze zależy realizacja moich projektów. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych pracowałam między innymi w Gdyni, Gdańsku czy Łodzi, zaczęłam się zastanawiać nad tym, w jaki sposób gigantyczne konstrukcje, kilometry materiałów, dziesiątki litrów farby i setki godzin pracy wpływają nie tylko na materię, ale również na myślenie rzemieślników o teatrze. Poznałam wtedy wiele znakomitych krawcowych, modelatorów, stolarzy, tapicerów itd., bez których moje projekty scenograficzne i kostiumy nie miałyby szans na realizację. Publiczność może zobaczyć na scenie jedynie efekty ich pracy: kostiumy, rekwizyty czy poszczególne elementy scenografii, to, w jaki sposób operują światłem, dźwiękiem i realizują wideo. Oni sami są tylko „duchami” przemykającymi w teatralnych kulisach. Dość szybko zdałam sobie sprawę z tego, że ogromna część tych ludzi jest równoprawnymi artystami. Bez ich talentów i wiedzy nie byłoby znakomitych scenografii i kostiumów, które mają przecież ogromny wpływ na odbiór przedstawienia. Dlatego wiele lat później zainicjowałam projekt Myśląca ręka, który przybliżył widzom rzemiosło teatralne i przypomniał, że magia bez materii nie istnieje. Cieszę się, że mogę tę ideę kontynuować również w Domu Utopii, w którym powstały pracownie rzemieślnicze. Jest to o tyle ważne, że w 1969 roku zamknięto w Polsce ostatnią szkołę rzemiosła teatralnego. Od tamtej pory nie powstała żadna inicjatywa, której celem byłoby przywrócenie etosu rzemieślnika.
J.P.: Chęć wprowadzenia widza w teatralne kulisy towarzyszyła pani również podczas tworzenia w Domu Utopii Uniwersytetu Patrzenia Teatrem?
M.Sz.: Pomysł na ten projekt narodził się wiele lat wcześniej, bo w 2010 roku. Przeprowadzaliśmy wtedy z Bartoszem w Łaźni Nowej projekt partycypacyjny, do którego zaprosiliśmy młodzież zmagającą się z różnego rodzaju dysfunkcjami. Chcieliśmy jej przybliżyć to, czym w ogóle jest teatr. Zależało nam na tym, żeby nie byli wyłącznie biernymi odbiorcami sztuki, ale mogli jej doświadczyć wszystkimi zmysłami. Zaprosiłam ich do przestrzeni spektaklu Ten, który spada, która była niezwykle sensualna na każdym niemal poziomie: dźwiękowym, wizualnym, cielesnym. Zakopaliśmy ich w teatralnym „śniegu”, w którym musieli przetrwać 40 minut, bo tyle trwało całe nagranie. Zachęciłam ich później, żeby narysowali to, czego wówczas doświadczyli. Zarejestrowaliśmy ich wypowiedzi również w formie wideo. Część z nich wróciła później do teatru jako widzowie. Postanowiliśmy kontynuować tę myśl lata później w Domu Utopii. Zaprosiliśmy z Jackiem Wakarem, który był kuratorem UPT, choreografów, scenografów, reżyserów dźwięku, autorów muzyki i wielu innych twórców, którzy podzielili się z uczestnikami spotkań, wykładów i warsztatów swoją wiedzą i doświadczeniem, pokazując z bliska, jak działa teatr.
J.P.: W ramach cyklu Mistrzowie – inspiracje gościliście między innymi Danutę Stenkę, Dorotę Kolak, Jerzego Trelę, Jerzego Stuhra i Jana Peszka.
M.Sz.: W przestrzeni UPT pojawili się również przedstawiciele wielu innych dziedzin sztuki niż teatr, w tym: pisarze, dziennikarze, filozofowie. Ta otwartość na eksperyment i łączenie różnych światów jest wpisana w DNA zarówno Łaźni Nowej, jak i Domu Utopii. W przestrzeni Domu Utopii znajdują się między innymi pokoje rezydencyjne, w których gościmy artystów z różnych stron świata. Wśród nich były między innymi osoby z Włoch, Niemiec, Hiszpanii, USA, Francji i Chile. Nadal jednak włączamy we wszystkie nasze działania mieszkańców Nowej Huty. Dwudziestolecie Łaźni Nowej, które w tym roku obchodzimy, nie jest więc dla nas okazją do świętowania jubileuszy, ale zainicjowania kolejnych projektów, w których ta Nowa Huta jest mocno obecna. Takim projektem była między innymi Odyseja Nowohucka, którą realizowaliśmy w przestrzeni miasta przez siedem wakacyjnych tygodni 2024 roku, zapraszając do udziału okolicznych mieszkańców.
J.P.: Jednym z ważniejszych wydarzeń dwudziestego sezonu Łaźni Nowej, jak zapowiedzieli państwo podczas otwierającej go konferencji prasowej, będzie premiera spektaklu Nurt, opowiadającego historię najstarszego nowohuckiego teatru. Proszę na zakończenie opowiedzieć coś o tym projekcie.
M.Sz.: Teatr Nurt został założony w 1952 roku przez Jana Kurczaba. Większość jego aktorów stanowili robotnicy budujący przyszłą Hutę Lenina. Autorką scenariusza spektaklu, który będzie miał premierę jesienią tego roku, jest Elżbieta Łapczyńska, czyli autorka głośnego Bestiariusza nowohuckiego. W obsadzie znajdą się między innymi Hanna Bieluszko, Barbara Jonak, Dominik Stroka i Jerzy Światłoń, a także aktorzy amatorzy, których wyłonimy podczas castingu. Autorem muzyki będzie Dominik Strycharski. Będę pracowała nad tym spektaklem w duecie z Bartoszem. Oboje jesteśmy bardzo ciekawi efektów tej wspólnej pracy. Mam nadzieję, że będzie to otwarcie kolejnego ciekawego rozdziału Łaźni Nowej.
Rozmawiał Jakub Papuczys
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Komentarze
Komentujesz tekst: Nowa opowieść
Rozmowa Jakuba Papuczysa z Małgorzatą Szydłowską