Felietony

2023/2024

| 5 minut czytania | 640 odsłon

Wszyscy robią swoje podsumowania roku, publikują namiętnie swoje rankingi najlepszych spektakli, filmów, książek czy wysłuchanych płyt. Niemal każdy chce przedstawić swoją pierwszą dziesiątkę swoich zachwytów, odkryć albo dziesiątkę wstydu i porażki. 

To w sumie krzepiące, że ludzie nadal chcą tyle oglądać, czytać czy wysłuchiwać. A później się tym dzielić z innymi i porównywać swoje zestawienia z innymi. Z kolei w nowym roku wielu składa obietnice, w których najlepsze jest to, że można ich nie dotrzymać. Za rok przecież można bezkarnie złożyć je powtórnie. I tak w nieskończoność. Sam sobie zawsze wiele obiecuję, a później kończy się jak kończy. 

Nie przepadam za rankingami i podsumowaniami, bo każdy ma inne doświadczenie z filmem, książką czy spektaklem i nie da się się tego prosto skategoryzować. Rankingi, przyznawane gwiazdki, często skrajnie odmienne oceny czy wyśrubowane oczekiwania, wielkie rozczarowania będą istnieć zawsze. Ale na ogół prywatne doświadczenie z odbiorem czegoś jest bardziej złożone, zniuansowane, jest czasem sumą sprzecznych odczuć. Inna sprawa, że często ulega się też wpływom tak zwanycharbitrów, którzy będąc popularni w różnych środowiskach chętnie wydają oceny, jak Neron w Koloseum, raz z akceptacją unosząc kciuk do góry, innym razem z grymasem bólu kierując go do dołu. Wówczas wiedząc już, jak klasyfikują modni recenzenci sami niejako przejmujemy od nich ich wyroki. I już wiemy, co wypada zobaczyć i dobrze by było, żeby nam też to przypadło do gustu, a co należy omijać szerokim łukiem. 

Można też te klasyfikacje potraktować jak niewinną dziecięcą zabawę. I spróbuję pierwszy raz dokonać własnego zestawienia. Ale zajmowane miejsca będą zupełnie bez znaczenia. To mój prywatny, zupełnie subiektywny i specyficzny ranking wydarzeń minionego roku. Oto moja krótka playlista:

  1. Najlepsze ujawnione zarobki. Pod koniec roku wreszcie zrozumieliśmy dlaczego warto być prezenterem telewizyjnych wiadomości, a nie na przykład takim twórcą teatralnym. No chyba że ma się szacunek do siebie, to wtedy żadne pieniądze tego nie zmienią.
  2. Ulubione słowo roku. Nie nowe młodzieżowe „essa”, „rel”, czy „oporowo”, a nieśmiertelne „natomiast”. Używają go często mądrzy ludzie, którzy chcą być postrzegani jako inteligentni. Wówczas „natomiast” jest używane jak afrodyzjak, bo jak taki ludź mówi, to widać, że się nim syci. Na drugim miejscu jest wyrażenie, często stosowane w przestrzeni publicznej: „ja panu nie przerywałem!”
  3. Niebanalna rola drugoplanowa. Dominika Chorosińska jako ministra kultury i dziedzictwa. To były dwa wystrzałowe jesienne tygodnie. I wiele papierów do podpisania, pięćset milionów złotych do rozdania, czemu sprostała z anielską cierpliwością. Kiedyś Kazik krzyczał ze sceny: „Wałęsa oddaj moje sto milionów”. Co wykrzyczałby dzisiaj? Później po tym wyczerpującym czasie służby publicznej pani Dominika zagrała, co logiczne, drugoplanową rolę Anioła w widowisku bożonarodzeniowym „Do Betlejem!” w Teatrze Klasyki Polskiej. Zasłużyła, jak mało kto.
  4. Najlepsze wywrotowe filmy, których nie można było zobaczyć. Ujawniono, że z różnych niefajnych powodów nie mogliśmy zobaczyć w publicznej TVP niektórych filmów. Wśród nich znalazły się takie kontrowersyjne pozycje jak „Dzień dobry, kocham cię” Ryszarda Zatorskiego, „Zieja” Roberta Glińskiego czy „Kochankowie mojej mamy” Radosława Piwowarskiego. Prawdopodobnie samozwańczy cenzorzy z Woronicza widzieli w nich zagrożenie dla widza o wiele większe, niż w takim na przykład „Salo 120 dni Sodomy” Pasoliniego. Zadziwiające były to ścieżki myślowe. Ale „Zieja”, film o księdzu, pisarzu katolickim, reżyserowanym przez brata ministra kultury, serio?
  5. Najlepszy teatr. Teatr, który potrzebował największej widowni, pokazywano go nawet w kinie. Teatr przy Wiejskiej, Sejm. 
  6. Najczęstszy temat rozmów w środowisku teatralnym. Nie o nowych premierach, nowych tekstach, festiwalach, nowych odkryciach. W minionym roku najwięcej niestety było rozmów o przemocy w teatrze. W poprzednim w sumie też. O czym będziemy rozmawiać w 2024? Mam nadzieję, że nie o tym samym.
  7. Skandaliści roku. Fanpejdż na FB „Jurek, Tadek i ziomki z teatru”. Jak sami o sobie piszą: obrażają, monitorują, gardzą, a nawet szanują. To teatralny margines, jak sami o sobie mówią, który jak teatralny ogon lubi czasem zamachać środowiskowym psem. Prawie nikt ich nie lubi, ale każdy tam zagląda, zwykle po to, żeby pośmiać się z autorytetów albo aby wzmocnić swoją pogardę wobec ich prostackiego humoru. Mimo to ich liczba obserwujących ciągle wzrasta. Ludzie, w jakim my kraju żyjemy?! Tylko hejt i hejt. Od kiedy zawiesił działalność nieodżałowany fanpejdż „Pilne: Krystian Lupa powiedział”, to oni są niewątpliwie naczelnymi pieniaczami i zapewne niedojrzałymi sfrustrowanymi twórcami, którzy tylko krytykują największych. Elo, ziomki! Piona, teatralne mordy!
  8. Nowa nadzieja. To wy, którzy to czytacie. 
  9. Bez kategorii i z serca. Powodzenia w Nowym Roku, wszystkim! 

Krzysztof Szekalski

 

Krzysztof Szekalski