Felietony

Bibliografia dla osób aspirujących
do reżyserowania w teatrze

| 16 minut czytania | 1190 odsłon

To, co tu opisuję, to nie są rzeczy, których przeczytanie cokolwiek gwarantuje. Trzeba jeszcze samemu myśleć. A myślenie to rzecz niebezpieczna może się okazać, że któraś z polecanych pozycji skutecznie wyleczy Was z chęci reżyserowania. Ale może inna da asumpt do znalezienia ciekawszej, bardziej pożytecznej drogi życiowej.

1.

Już się przyzwyczaiłem do tego, że jestem człowiekiem od polecania innym różnych książek. Choć wolałbym być od czego innego, to chyba już taka moja karma, pogodziłem się z nią jakiś czas temu. 

Niedawno jednak miało miejsce zdarzenie, które pokazało mi, że takie polecanie może naprawdę mieć sens na krakowską reżyserię dostał się mój przyjaciel z dzieciństwa, któremu polecałem książki przez większość życia. Polecałem mu książki, które czytałem od gimnazjum na drodze rozwijania się w zawodzie, on je czytał, czy to z nudów, czy po to, żebyśmy mieli o czym gadać, a może nawet z własnego zainteresowania, a kiedy zdecydował się samemu składać papiery na wydział, podszedł do egzaminu i się dostał. Oczywiście, nie tylko dzięki tym książkom. Ale po tym wydarzeniu, pomyślałem, że można podzielić się tą listą książek, a jeszcze lepiej usystematyzować je jakoś, zestawić z tym, co polecałem moim studentom, kiedy pracowali ze mną w ramach przedmiotu „Gest narracyjny”, wybrać te najważniejsze pozycje i jakoś je opisać tym bardziej, że wielu ludzi pisało już do mnie w tej sprawie. 

2.

Na początek standardowe disclaimery  

To, co tu opisuję, to nie są rzeczy, których przeczytanie cokolwiek gwarantuje. Trzeba jeszcze samemu myśleć. A myślenie to rzecz niebezpieczna może się okazać, że któraś z polecanych pozycji skutecznie wyleczy Was z chęci reżyserowania. Ale może inna da asumpt do znalezienia ciekawszej, bardziej pożytecznej drogi życiowej.

Teksty, o których będzie tu mowa, nie służą też jako podręczniki do jakiejś dziedziny w obrębie reżyserii nie mam zamiaru tworzyć listy książek doradzających jak prowadzić aktora, tworzyć spójną dramaturgię, kompozycję przedstawienia, używać plastyki i muzyki, nie czuję się w tych kwestiach wystarczająco kompetentny. Myślałem o tej liście raczej jako o czymś, co ma wspomóc człowieka na samym początku drogi artystycznej w konkretyzowaniu myślenia o teatrze, o tym czym teatr jest, a czym nie jest, jakie otwiera możliwości i jaka wiąże się z nim odpowiedzialność.

Nie piszę tu o dramatach, poezji, szeroko pojętej beletrystyce zachodnia kultura osiągnęła taki stopień przesycenia, że nie da się znać wszystkiego, a ostatecznie nie ma znaczenia, czy czytasz Dantego, Ibsena i Joyce’a czy Didier Eribona, Maggie Nelson i Paula Preciado ważne jest to, co umiesz zrobić w głowie z tym, co przeczytasz. Z tego też względu nie zamierzam dbać o parytet na tej liście, czy o to, żeby uwzględnić wszystkie nurty teatralne i zaspokoić czyjeś ambicje. Jak ci się nie podoba moja lista, to zrób sobie własną, chętnie ją zobaczę i uzupełnię swoje braki lekturowe. Albo i nie.

Nie chcę się też powtarzać, pisać o tym, o czym już pisałem umówmy się, ze wszystko, co polecałem aktorom w moim pierwszym tutaj felietonie, polecam również osobom aspirującym do reżyserowania. 

Ostatnia sprawa polecajki nie biorą się znikąd, mnie też ktoś kiedyś musiał polecić te książki, żebym mógł teraz polecić je Wam jeśli będę pamiętał kto i w jakich okolicznościach, postaram się oddać honor.

3.

Joseph Campbell „Bohater o tysiącu twarzy”

Wiem, oczywista oczywistość, ale okazuje się, że nie każdy zna tę pozycję. A znać warto, choćby po to, żeby wiedzieć, które szlaki są już dawno przetarte, a które drogi nieuczęszczane, i przy opowiadaniu historii wybierać te, które są nam akurat potrzebne.

Campbell (czy tego chcemy czy nie) to jedna z najważniejszych postaci w kulturze XX wieku i zawdzięczamy mu (bądź możemy obwiniać go o) powstanie „Gwiezdnych wojen”, „Harry’ego Pottera” czy każdego z odcinków „Ricka i Morty’ego”. W swoim najpopularniejszym dziele tworzy on schemat monomitu, czyli takiego układu zdarzeń, który powtarza się w praktycznie każdej bohaterskiej opowieści niezależnie od backgroundu kulturowego. Podążanie za tym układem sprawi, że historia się domknie, a widz (tudzież czytelnik) będzie usatysfakcjonowany. Niemal wszystkie hollywoodzkie scenariusze realizują schemat Campbella, bądź w konstruktywny sposób odbijają się od niego. Kiedy wymyślasz opowieść i nie wiesz gdzie iść dalej zajrzyj do Campbella i poprowadź swojego bohatera zgodnie ze wskazówkami zegara po okręgu monomitu. A jeśli chcesz, żeby twoja historia była nieoczywista wystarczy, że przeskoczysz parę punktów schematu i wyciągniesz konsekwencję z tak powstałego układu zdarzeń. Dla dramaturgów i reżyserów taki Campbell to oczywiście odpowiednik edukacji wczesnoszkolnej, ale ciężko całkować i różniczkować, jeśli nie wie się jak działa dodawanie pod kreską.

Polecajkę tę znalazłem w książce „Magiczne światy Harry’ego Pottera”, którą mama kupiła mi na dziewiąte urodziny. Zawdzięczam ją zatem jej autorowi, Davidowi Colbertowi, choć w życiu człowieka nie spotkałem.

Gieorgij Towstonogow „Lustra sceny”

Tę polecajkę zawdzięczam profesorowi Jackowi Orłowskiemu, który na krakowskim Wydziale Reżyserii i Dramaturgii obarczony jest niezwykle trudnym i niewdzięcznym zadaniem wyjaśnienia studentom pierwszego roku, czym jest, a czym nie jest reżyserowanie w teatrze.

Dla mnie, książka Towstonogowa, choć może już nieco trącąca myszką i odwołująca się do nieaktualnych estetyk, była znakomitą odtrutką na zaczadzenie mistycyzmem, na które chorowałem w szkole teatralnej. W sposób konkretny, bezpretensjonalny, a przy tym całkiem przyjemny, a nawet anegdotyczny, jeden z najważniejszych twórców tak zwanej „starej, radzieckiej szkoły”, za którą do dziś tęsknią niektórzy aktorzy i widzowie, opowiada, jak radził sobie z poszczególnymi problemami inscenizacyjnymi, jakie napotykał w swojej karierze. To, co tu najważniejsze, to wskazanie na wielość i rozmaitość pól aktywności, na których musi wykazać się reżyser tworząc przedstawienie gdybym przeczytał tę książkę wtedy, kiedy polecał mi ją profesor Orłowski (zrobiłem to dopiero po szkole), nie wywalałbym się na zęby tworząc swoje pierwsze „dzieła” w Gardzienicach, bo wiedziałbym, że „Braci Karamazow” nie da się zrobić w dwa tygodnie, a „Szklane serce” Herzoga to nie jest materiał dla teatru dramatycznego. Dowiedziałbym się też, czego wymagać od współpracowników, a czego od siebie, jak prowadzić próbę, żeby utrzymać skupienie aktorów, w ogóle, byłbym lepiej przygotowany  do zawodu nie tylko warsztatowo, również mentalnie. 

Mieczysław Porębski „Deska”

Wiem, że nie uwierzycie, ale tę książkę polecił mi Andrzej Wajda. Wyglądało to tak, że jako dziewiętnastolatek trafiłem na spotkanie z mistrzem organizowane przez Krajowy Fundusz na rzecz Dzieci, gdzie oglądaliśmy jego ekranizację „Wesela”. Po wszystkim podszedłem do Wajdy i zacząłem dukać coś o duchach u Wyspiańskiego i o tym, że to pewnie było ważne dla Kantora i że ja też chciałbym być reżyserem. Wajda, który nie bardzo wiedział o co mi chodzi (sam nie wiedziałem, byłem zbyt przejęty tym, że z nim rozmawiam), ale widział, że bardzo liczę na jakiś feedback, powiedział: „Jak pan się interesuje Kantorem to pewnie pan zna książkę profesora Porębskiego »Deska«?” Odpowiedziałem, że nie znam, ale przeczytam i tak wyglądała moja jedyna rozmowa z Wajdą.

W odróżnieniu od pism samego Kantora, które niejednej osobie zwichnęły mózg i przyprawiły o megalomanię, dziki wkurw bądź objawy depresji, książka Porębskiego mówi o metafizyce przedmiotu w teatrze w sposób precyzyjny i możliwy do użycia we własnej praktyce, co jest zadziwiające, biorąc pod uwagę tak niekonkretny temat. Jeśli przeczytasz „Deskę”, będziesz wiedzieć, co zrobić, żeby okno w scenografii było „wyrwą w nieubłaganej stałości przestrzeni”, a nie po prostu oknem, albo dlaczego nikt z widzów nie rozumie, że frędzle, w które zaplątał się bohater symbolizują jego związki ze światem materialnym, które musi odrzucić, by osiągnąć pełnię. Szczególnie polecam tę pozycję twórcom teatru offowego, którzy często oczekują od swoich widzów, żeby przechodzili do porządku dziennego nad ubóstwem scenografii i dokonywali takich właśnie operacji myślowych jak wyżej przytoczone kochani, Kantor we wojnę miał jeszcze mniej pieniędzy na scenografię niż wy i jakoś wszystko było u niego jasne. A Porębski nie tylko to widział, ale jeszcze w tym grał. I dobrze opisał.

Raymond Queneau „Ćwiczenia stylistyczne”

Książkę Queneau (jak zresztą cały zestaw dzieł przedstawicieli ruchu OuLiPo) polecił mi wiele lat temu Jacek Dehnel podczas warsztatów Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci. Wtedy, najbardziej polubiłem „Osobne przyjemności” Harry Mathews’a miałem piętnaście lat, nic dziwnego że najmocniej przemówił do mnie zbiór sześćdziesięciu historyjek o masturbacji ale kiedy zacząłem być wytwórcą sztuki, a nie tylko jej konsumentem, „Ćwiczenia stylistyczne” stały się na pewien czas pozycją, z którą właściwie nigdy się nie rozstawałem (głównie dzięki temu, że książka jest mała i cienka, zmieści się do kieszeni). 

O co w niej chodzi? Mamy oto jedną konkretną sytuację narrator w autobusie widzi chama krzyczącego na innego człowieka, a potem ten sam cham widziany jest przez narratora w restauracji. Queneau przetwarza jednak tę niezbyt interesującą historyjkę na dziesiątki sposobów robi z niej dramacik, wierszyk, prozę poetycką przesyconą metaforami, opowiada ją od końca, od środka, słowem, pokazuje, że nie ważne co się opowiada, ważne jak, a z tego „jak” można zrobić całą książkę. W ten sposób dostajemy instrukcję postępowania na wypadek kiedy przyjdzie nam reżyserować, coś co nas w zasadzie nie obchodzi, ale musimy zrobić spektakl, żeby pojawić się na rynku (chleb powszedni debiutujących reżyserów). Wtedy dziesiątki możliwości opowiedzenia nieciekawej historii, jakie prezentuje Queneau, jak również te, które możemy wymyślić sami odbijając się od nich mogą uratować życie (a przynajmniej przedstawienie).

Bertolt Brecht „Pięć trudności w pisaniu prawdy”

Tę książkę (a właściwie książeczkę, bo w polskim wydaniu to właściwie kilkunastostronicowy zeszycik) znalazłem sam w księgarni zaintrygował mnie tytuł, bo wcześniej nie słyszałem o takim tekście słynnego reformatora. Jak się okazuje, do dziś dalej niewiele osób o tym tekście słyszało a szkoda, bo gdyby nasi „zaangażowani” twórcy przeczytali, co o mówieniu prawdy ma do powiedzenia Brecht, być może nie musiałbym dawać słowa „zaangażowani” w cudzysłów. 

Nie denerwuje Was czasem strategia polskiego „wtrącającego się” teatru, który realnie w nic się nie wtrąca, a jedynie przekonuje już dawno przekonanych, zamieniając to, co powinno być politycznym gestem w seans klepania się po pleckach?

Albo czy nie wkurzają Was frazesowe i ogólnikowe wynurzenia niektórych twórców o „sprawach palących społecznie”, „edukowaniu społeczeństwa” i przyklejanie łatki interwencyjności, do przedstawień, które w oczywisty sposób służą lansowaniu się samych twórców?

Brechta też to denerwowało, dlatego napisał takie słowa: „Kto chce dzisiaj zwalczać kłamstwo, nieświadomość i ignorancję (Unwissenheit) i pisać prawdę, ma do pokonania przynajmniej pięć trudności. Musi mieć odwagę pisania prawdy, gdy prawda wszędzie napotyka sprzeciw; mądrość jej rozpoznania, choć wszędzie się ją przysłania; umiejętność posługiwania się nią jak bronią; zdolność osądu, by móc wybrać tych, w których rękach będzie ona skuteczna; wreszcie spryt, by wśród takich osób prawdę rozpowszechniać.”[1] 

Pozycja obowiązkowa dla tych, którzy w teatrze widzą narzędzie do komunikacji społecznej ale przyda się też tym, którzy zabierają widza w świat fikcji. Ostatecznie w dzisiejszym świecie polityczne jest wszystko a kto jak kto, ale Brecht wiedział jak nie wpaść w koleiny frazes. Polecam tę książeczkę również widzom żeby umieli odróżnić aktywność społeczną artysty od jego zaangażowanej pozy.

4.

Poniżej rozszerzenie niniejszej listy tu już nie będę pisał szczegółowo, nie oczekuję też, że ktoś naprawdę zajrzy do tych dzieł, bo od tego, co opisałem wyżej drastycznie różnią się poziomem trudności. 

Jacques Derrida „Farmakon” (w: Tegoż, „Pismo filozofii”)

Programowy tekst ojca dekonstrukcji (to moja opinia, nie musisz się z nią zgadzać, jeśli czytał_ś „O gramatologii”, ja nie czytałem). Uświadamia jak wiele „tekstu” może znajdować się „pod tekstem” i czym tak naprawdę jest „tekst”. A to ważne w reżyserii, nawet jeśli nie pracuje się na literalnym tekście.

Józef Tischner „Filozofia dramatu (nie mylić z „Wykładami z filozofii dramatu”)

Książka, która nie wiele da komuś, kto szuka podręcznika do analizy tekstów dramatycznych, ale doskonale tłumaczy ciężar gatunkowy relacji międzyludzkich i wynikających z nich konfrontacji między ideami.

Władysław Strzemiński „Teoria widzenia”

No bo trzeba wiedzieć, że jak ustawię coś po diagonalu, to będzie zawsze ciekawsze, niż ustawione frontalnie. I że wchodząc z lewej, aktor włącza się do uczestnictwa w scenie, a wchodząc z prawej, konfrontuje się z zastaną sytuacją. 

Stephen Greenblatt „Stwarzanie świata”

Najciekawsza rzecz jaką napisano o Szekspirze, przedstawiająca go jako człowieka, a nie jakiegoś niedosiężnego boga, pozwala na zrozumienie wagi kontekstów historycznego i obyczajowego, w jakich powstaje tekst dramatyczny (jakikolwiek, nie tylko tekst Szekspira) dla jego zawartości.

Iwan Bunin „O Czechowie”

Niby to o Czechowie, niby książka niedokończona, a jednak nic tak dobrze nie pokazało mi tego, jak pod ciśnieniem życiowych zdarzeń (tak sukcesów, jak i porażek na polu tak osobistym, jak i zawodowym) powstaje wielka sztuka.

Victor Stoichita „Ustanowienie obrazu”

Wychodząc od Velasqueza i kończąc na Velasquezie, autor wyjaśnia, dlaczego sztuka figuratywna nie jest wcale figuratywna i jak przedstawiać nieprzedstawialne.

Przydałoby się coś o muzyce ale nie bardzo wiem co, muzyki raczej słucham, niż o niej czytam. Ale jak ktoś jest naprawdę ambitny, może sięgnąć po „Potęgę smaku” Karola Bergera autor, uznany muzykolog, tworzy tutaj własną teorię sztuki, znacznie ciekawszą niż stary Herbert Read czy modny do niedawna Didi-Huberman.

[1] Bertolt Brecht, „Pięć trudności w pisaniu prawdy”, przeł. Jagoda Dolińska, Oficyna Bractwo Trojka 2018

Radosław Stępień

Radosław Stępień