Teraz mamy okres powyborczy i chce mi się raczej oglądać wschody i zachody słońca, a nie ich spocone i upolitycznione twarze.
Nieuchronnie zbliża się koniec sezonu w światku teatralnym, więc spotykam się ze znanym aktorem, żeby posłuchać co ma do powiedzenia o tym, co się dzieje w naszym środowisku. Siedzimy w ogródku warszawskiej Amatorskiej, mekki wielu twórczych person. Można tu spotkać różne znane osoby o dowolnej porze dnia. Aktor macha dłonią pozdrawiając artystę Zbigniewa Liberę i pisarza Janusza Rudnickiego. Uśmiecha się do nich przyjacielsko i komentuje pod nosem:
— Ci to już z tych spełnionych, mogą w południe sobie piwo pić i bezkarnie pozdrawiać znajomych. Ja teoretycznie też bym mógł, ale od piwa tyję, wolę mniej kaloryczne napoje. Szlachetniejsze w smaku i kolorze. A w południe to raczej skromna herbatka z cytrynką – uśmiechnął się do mnie znany aktor i odsłonił cały lśniący garnitur swoich zębów.
— A powiedz mi, co myślisz o tym co teraz się dzieje w teatrze w Kielcach? Nie masz wrażenia, że to już któraś tam nam dobrze znana powtórka z rozrywki? Tylko że nie ma w tym ani grama rozrywki, a jest raczej żałość polityków i żenująca gra partyjna?
— No co mam ci powiedzieć? Jakie cielę jest, każdy widzi. O politykach, wybacz, ale nie chce mi się strzępić języka. Teraz mamy okres powyborczy i chce mi się raczej oglądać wschody i zachody słońca, a nie ich spocone i upolitycznione twarze.
— Ile razy jeszcze politycy będą chcieli obsadzać stanowiska dyrektorskie w instytucjach kultury swoimi ludźmi? I bądźmy sprawiedliwi, dotyczy to polityków obu wiodących partii.
— Tyle razy, ile będa to mogli zrobić. A daj spokój, mnie się w głowie nie mieści, że ci ludzie nie chcą słuchać aktorów i innych pracowników teatru, że chcą im na siłę wcisnąć kolejnego Dyzmę. Że unieważniają przeprowadzony konkurs i zachowują się jak typowy pan na zagrodzie. Lepiej porozmawiajmy o odbudowujących się stopniowo rafach koralowych u wybrzeży Francji na Morzu Śródziemnym i innych strefach chronionych albo o ostatnim okresie w malarstwie Caravaggia – rozmarzył się znany aktor, który znany jest także ze swojego uwielbienia dla włoskich mistrzów renesansu oraz mający upodobanie do wszelkich stworzeń morskich.
— Do Caravaggia zawsze można wrócić, bo jest wieczny, ale teatr można zniszczyć w parę miesięcy. Tego, co udało się wypracować, tych ludzi, którzy wychodzili przez wiele sezonów na scenę, i tych którzy działali poza sceną, ich wysiłków szkoda.
— Szkoda, szkoda. No a ten cały kandydat na dyrektora, no przecież znam kolegę Leszka. No aktor epizodysta, czy drugoplanowy, nawet dobry. Graliśmy razem w paru serialach. Zrobił parę słuchowisk, w tym cykl dla Redakcji Katolickiej Polskiego Radia. Wyreżyserował sztukę o rotmistrzu Pileckim, sztukę folklorystyczną „Bocian, czyli obcy”, czy „Mikołajowe przygody w teatrze”, robi sporo w dubbingu, też reżyseruje dubbingowo. Mógł takie swoje piękne życie prowadzić dalej, ale na nieszczęście zechciał zostać dyrektorem. Ooo, słodziutki… To już kochany nie jest w naszym pięknym kraju takie bezkarne. Albo masz papiery na dyrektora, albo nie masz. I tak bym mu powiedział: Leszek, ty się naprawdę poważnie zastanów, nie dwa, a trzy, cztery razy, zanim dasz się wplątać w tę grę tak do końca… No przecież ty nawet nie jesteś jak ten Salieri. Antonio Salieri z „Amadeusza” Milosa Formana, który kiedy zobaczył w Mozarcie geniusza, stał się jego największym wrogiem i chciał go za wszelką cenę unicestwić, żeby być na pierwszym planie na wielkiej scenie XVIII – wiecznego Wiednia. On też chciał, nawet bardzo, obsesyjnie – na śmierć i życie, i co mu z tego przyszło? Płacz i wieczna zgryzota. Zostaw to, a zyskasz w oczach innych. Ja to wiem z doświadczenia. Później widzę tych Morawskich, czy innych, i to co się z nimi działo, i to jest przykry widok. Niech ci nikt nie wręczy biletu powrotnego do Warszawy na dworcu kolejowym, ja ci tego życzę, kolego. Tak bym mu powiedział – po czym znany aktor zamilkł i się zamyślił.
Spojrzeliśmy zgodnie przed siebie. Libera i Rudnicki nadal pili piwo. Dosiadł się do nich pewien poeta z Wrocławia. Wszyscy wyglądali na względnie zadowolonych. Mieli na nosach markowe ciemne okulary, i raz po raz ktoś z nich wybuchał śmiechem. Wiedzieliśmy, że ich dyskusja na pewno nie dotyczy teatru. Być może literatury, być może sztuk wizualnych. A może czegoś zupełnie innego, jak odradzające się rafy koralowe u wybrzeży Francji.
Krzysztof Szekalski