W poprzednim felietonie sygnalizowałam niepokojące milczenie wokół nazwiska mobberki i dyrektorki MOCAKu i Bunkra Sztuki w Krakowie oraz jej niezrozumiałą dla mnie obecność w jury jednej z najbardziej znanych nagród literackich w Polsce, czyli Nagrody Nike. Minął raptem miesiąc, a mam wrażenie, jakby minęła epoka – i może moja intuicja mnie nie myli? – może ona właśnie na naszych oczach mija.
Dwa tygodnie temu ukazał się w „Gazecie Wyborczej” reportaż Ageliki Pitoń „Za drzwiami MOCAKu: »Pachniesz ofiarą«”, w którym byli i obecni pracownicy tego muzeum opowiadają o skandalicznym zachowaniu jego wieloletniej dyrektorki Maszy Marii Anny Potockiej. Dwadzieścia osób, które były jej podwładnymi opowiada dziennikarce o „upokarzaniu i poniżaniu, złośliwych komentarzach, bezustannej krytyce i kontroli, która powodowała u nich obniżoną samoocenę, poczucie beznadziei, stany lękowe.”[1] To wszystko działo się mimo wiedzy większości środowiska, mimo dochodzących do byłego prezydenta Krakowa pogłosek, wreszcie mimo trwającego przed sądem procesu o mobbing. Potocka otwierała wystawy, otrzymała bez konkursu siedmioletnie przedłużenie kadencji, nowy miejski projekt muzealny w planach (Kossakówka), wreszcie – prestiżowe stanowisko członkini jury Nike. Wydawało się, że nic nie jest w stanie naruszyć jej pozycji, zmienić status quo przy tak potężnym wsparciu „ważnych” i „uznanych”, w końcu jak powiedziała Angelice Pitoń jedna z jej rozmówczyń – „Potocka to przykład, jeden z wielu. Ten świat jest do cna przesiąknięty przemocą”.
Wydawało się, że nic się nie zmieni, bo za bardzo przywykliśmy to tego, że tak to widocznie ma być, że sztuka to cierpienie i że nie dość, że wypłatę dostajesz w talonach „poczucia misji”, a nie w złotówkach, to jeszcze musisz znosić ego tych ważniejszych, lepszych, wybitniejszych, tych wszystkich mistrzów i mistrzyń, co zęby zjedli na zjadaniu takich jak ty, maluczkich i teraz nie będą się zastanawiać nad czymś, co przecież robili rutynowo od lat i nikomu się krzywda nie działa, a na pewno nie im.
Na pewno nie im, bo im przez lata nikt włosa na głowie nie tknął. Nie było komu się skarżyć, nie było komu słuchać, nie było przed kim udowadniać, nie było komu wyciągać konsekwencji. Było więc jak było, stary mistrz mógł wszystko, bo już był w tym miejscu, gdzie mu wolno było, gdzie nie sięga żadna ręka sprawiedliwości, bo już za wysoko, autorytet, dokonania, siwe włosy, słowem, już nie wypada.
Niszczenie ludzi też na ich nieszczęście jest bardzo niewymierną dziedziną, manipulacja i przemoc nie zawsze zostawiają widoczne, zgrabne do udokumentowania ślady, a poza tym, „przecież cię nie ubyło”, jak mówią wszyscy gwałciciele i przemocowcy, przecież cię nie ubyło. Masza nawet twierdziła, że to umacnia ducha, hartuje w trudach życia, „Każdego trzeba złamać” zwykła mawiać ponoć do swojego psa[2].
„W tym roku jury pracowało w trudnym momencie, gdy w prasie rozpętała się dyskusja związana z doniesieniami o kłopotach zawodowych jednej z jurorek”.[3] powiedział w rozmowie dla „Wyborczej” Krzysztof Siwczyk, przewodniczący jury Nike i poeta wpisując się w cudowny festiwal nowomowy i akrobatycznych eufemizmów, który rozpoczął się wśród ludzi sztuki broniących Maszy. Prawomocny wyrok sądu to od dzisiaj „kłopoty zawodowe”, tak jak według Adama Michnika głosy oburzonych obecnością mobberki w jury to „kakofonia”, a niechęć do uznawania owej za autorytet to „opluwanie” i „wykluczanie”[4], Michnik skończył przemowę na gali Nike stawiając swoją protegowaną w jednym rzędzie z Janem Błońskim i Marią Janion… Ją, autorkę skandalicznej pod względem merytorycznym, stylistycznym, naukowym i moralnym książki „Kobieta postfeministyczna. Dyktatura kobiet”. redaktor Michnik nazwał osobą „gwarantującą rzetelność kulturową i moralną”.
Polecam wszystkim wątpiącym jeszcze, czy aby na pewno ktoś tu nie został niesłusznie pomówiony i wykluczony, lekturę owej broszury wydanej przez wydawnictwo Austeria, lub jej omówienia dokonanego heroicznym wysiłkiem, z wielokrotną oczu kąpielą w trakcie, jak przypuszczam, przez Iwonę Demko w „Dwutygodniku”. Możemy tam przeczytać między innymi, że Potocka Harveya Weinsteina porównuje do kobiet spalonych na stosie (!), i twierdzi, że funkcjonuje on „jako symboliczna ofiara wszystkich męskich zawłaszczeń kobiecego ciała”. Zauważa, że Epstein „unikał przemocy i wywiązywał się z deklaracji finansowych”, co ma być wyrazem uczciwego postępowania, twierdzi też, że „przecież te dziewczyny nie były ofiarami gwałtów, tylko kalkulującymi nastolatkami, które skuszono propozycją dobrze opłaconego i fizycznie bezpiecznego seksu”. W ten sposób winą obarcza nawet 13-letnie dziewczyny”[5].
Jeżeli komuś mało wyroku sądu, wypowiedzi ofiar z reportażu Angeliki Pitoń, własnej autokompromitacji Potockiej w wywiadzie udzielonym „Wyborczej”[6] to tu, w tej książce znajdzie, widoczne jak na dłoni, jaką to moralność i etykę reprezentuje przywołany przez Michnika autorytet „gwarantujący rzetelność kulturową i moralną”.
Musiałam pobieżnie omówić wyżej wymienione aspekty tej sprawy, by przejść do chyba najboleśniejszego dla mnie incydentu, a mianowicie do Listu w obronie Maszy Potockiej[7] podpisanego przez ludzi powszechnie uważanych za najwybitniejszych artystów w Polsce, ludzi uważanych za autorytety kultury, sztuki i nauki, za naszych mistrzów. List ów wgniótł mnie w fotel i nadal nie umiem się z jego treścią pogodzić, nie umiem uwierzyć, że jego sygnatariusze ukuli kolejnego akrobatycznego dziwoląga językowego, czyli sławetną już „rozrzutność kulturową” na określenie zwolnienia z pełnienia reprezentacyjnych funkcji osoby, której winę niezależny sąd udowodnił w trakcie procesu. Niewiarygodnym wydaje mi się fakt, że można w pełni władz umysłowych i z całą świadomością podpisać list, którego przecież nikt im nie kazał podpisywać, który mogli pominąć milczeniem, mogli zachować swoje poglądy dla siebie, nie kompromitując się publicznie obroną osoby, która broni największych zwyrodnialców (Weinstein, Epstain), a do swoich podwładnych mówi, że „pachną ofiarą”.
Czym, wobec tego pachną nasi starzy mistrzowie? Mam nadzieję, że teraz pachną wstydem. Jestem pewna, że ci ludzie będą wstydzić się swojego podpisu pod tym listem, być może już się go wstydzą.
Bo jeżeli nie… to czy nie znaczy to, że nie rozumieją zupełnie świata, w którym tworzą, ludzi, dla których tworzą? A może rozumieją – tylko podpisali z przyczyn bardziej cynicznych – może bronią tym listem tak naprawdę samych siebie, bo boją się, że będą następni?
Mam wrażenie, że dochodzimy właśnie do końca epoki, w której zasługi, autorytet, nagrody, wiek, mistrzostwo czy choćby umocowanie w środowisku dawały milczące przyzwolenie opinii publicznej na pomiatanie ludźmi, mobbingowanie, nadużywanie sytuacji zależności, na zwykłą podłość. Patrząc na komentarze pod wszystkimi artykułami, które przywołałam w przypisach widać wyraźnie, że dziś jako społeczeństwo odmawiamy uznawania tego za normę i będziemy robili wszystko, żeby nadużycia pod płaszczykiem „mistrzostwa”, „profesjonalizmu”, „tradycji” normą być przestały. Dziś autorytety i mistrzowie, którzy wychowali się w epoce bicia dzieci i policzkowania kobiet na filmach będą musieli zdecydować, po której stronie staną, czy potępią przemoc, a przynajmniej nie będą tak ochoczo i bezkrytycznie stawać w jej obronie czy będą ją relatywizować i usprawiedliwiać. Czy wyjdą ze swoich starych dobrych czasów, czy już na zawsze w nich zostaną.
Małgorzata Maciejewska
[1] https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,31260278,za-drzwiami-mocak-u-pachniesz-ofiara-jestes-dziewczyna.html
[2] https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,31260278,za-drzwiami-mocak-u-pachniesz-ofiara-jestes-dziewczyna.html
[3] https://wyborcza.pl/7,75517,31364819,szef-jury-nagrody-nike-urszula-koziol-jest-poslancem-z-przyszlosci.html
[4] https://wyborcza.pl/7,75517,31363218,nagroda-nike-2024-dla-urszuli-koziol-nie-musimy-caly-czas.html
[5] https://www.dwutygodnik.com/artykul/10915-potocka-objasnia-nam-swiat.html
[6] https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,31275034,masza-potocka-dla-wyborczej-zbyt-szanuje-ludzi-by-ich-mobbowac.html
[7] https://wyborcza.pl/7,162657,31364713,balka-bikont-czuchnowski-dabrowski-gauden-janda-komorowska.html