Uważa się, że mistrzowie tworzący arcydzieła powinni odejść. A właściwie większość z nich już odeszła. Często w niesławie.
Pewnych słów lepiej nie używać. Lepiej nie mówić o „mistrzach”, „dziełach”, a już na pewno narazi się niechętnym budowania pomników wielkim mistrzom ten, kto użyje słowa „arcydzieło”. Nie mówiąc już o „autorytecie”, „wyroczni” czy „mądrości”. Uważa się, że mistrzowie tworzący arcydzieła powinni odejść. A właściwie większość z nich już odeszła. Często w niesławie. Ale to opowieść na inną okazję.
Zawsze się mówi, że wszystko co robimy, robimy przede wszystkim dla widza. W teatrze, w kinie, w muzeum, najważniejszy jest widz. Ile jest w tym prawdy? Na starcie każdego nowego sezonu teatralnego dyrektorzy teatrów ogłaszają nadchodzące premiery i często dodają parę słów o widzach. Warto się zastanowić, co chcą oni chcą dzisiaj oglądać. Szczególnie w czasach zalewu dziesiątek premier filmowych i teatralnych. Jak skutecznie przyciągnąć uwagę? Z jednej strony widz jest wciąż spragniony nowości, ale lubi też powtórki, które dobrze zna. Jak wiadomo „najbardziej podobają się nam piosenki, które już znamy”. Pewnie dlatego pasjami wracamy do rzeczy, które kiedyś wywołały w nas wielkie emocje. To może być też perwersyjna przyjemność. Nasze guilty pleasures.
W kinach można zauważyć zwrot w stronę klasyki filmu. Stare kopie filmów są odrestaurowywane i rozpowszechniane w jakości 4K. Widzom prezentuje się wersje reżyserskie filmów, jak na przykład „Czas apokalipsy” Francisa Forda Coppoli. Stare obrazy filmowe znajdują nowych odbiorców. Wyświetla się też legendarną „Rozmowę”, tego samego reżysera. Wydają się bardzo aktualne. Za wschodnią granicą mamy trwającą wojnę, widzieliśmy przerażające zdjęcia z rzezi w Buczy. Obserwowaliśmy brutalne działania wojenne grupy Wagnera i jej nieżyjącego szefa Jewgienija Prigożyna. Wydawały się one w pewien sposób tożsame z metodami pułkownika Kurtza z filmu Coppoli. W filmie wydano wyrok śmierci na zbuntowanego Waltera Kurtza, podobnie stało się w wypadku krnąbrnego Prigożyna. „Rozmowa” także wydaje się boleśnie aktualna. W filmie obserwujemy specjalistę od podsłuchów, który uwikłany w śledztwo CIA, wszędzie widzi spiski tajnych służb. Brzmi znajomo. Pegasus, nagrywanie polityków, coraz częstsze ujawnianie szpiegów rosyjskich, widmo wojny na horyzoncie. W takiej rzeczywistości coraz łatwiej zacząć wierzyć w teorie spiskowe. Wydawać by się mogło, że widzowie nie będą chcieli oglądać tego rodzaju filmów. A jednak. Na moim seansie „Czasu apokalipsy” widownia była wypełniona w połowie. Było ponad stu widzów. To całkiem sporo, zważywszy na to, że oglądaliśmy film który miał swoją premierę w 1979 roku. Po projekcji dało się odczuć, że widzowie nie byli obojętni, na to co zobaczyli. Apokaliptyczna wizja okrutnej dawnej wojny w dalekim Wietnamie, zapewne podsunęła im współczesne krwawe obrazy z wojny w Ukrainie i w Strefie Gazy. Odrestaurowuje się kolejne ważne filmy z klasyki kina.
Nowy Teatr Telewizji idzie podobną drogą. Prócz najnowszych poniedziałkowych premier w TVP, w TVP Kultura odbywają się transmisje spektakli telewizyjnych sprzed lat. Można sobie przypomnieć między innymi „Czarownice z Salem” w reżyserii Zygmunta Hubnera, „Mszę za miasto Arras” w reżyserii Janusza Gajosa czy „Bigda idzie” w reżyserii Andrzeja Wajdy w telewizyjnej Jedynce. Okazuje się, że jest spore zainteresowanie powtórkami z dawnej epoki. Może dlatego, że coraz rzadziej odnosimy wrażenie, że to co oglądamy, jest równie wartościowe. Na pewno przez lata pielęgnujemy w sobie wrażenia, które w nas zostały po pierwszych ważnych lekturach, wstrząsających premierach spektakli i filmów.
Kiedy miałem osiemnaście lat zamiast grać w wakacje z kolegami w piłkę, wolałem czytać „Ulissesa” Jamesa Joyce’a. Siedziałem na ławeczce pod drzewem i czytałem zachłannie, prawie nic nie rozumiejąc. Ale uruchamiało to we mnie intuicyjne przestrzenie, otwierało głowę na nowe światy. Wiedziałem, że nigdy wcześniej nic podobnego nie czytałem. Szczególnie odkrywcza była ostatnia część książki, monolog Molly Bloom. Moi rodzice siedzieli w oknie naszego rodzinnego domu pijąc kawę i spoglądali na mnie ze zdumieniem. Zastanawiali się pewnie, dlaczego uparłem się, żeby koniecznie przeczytać tego tysiącstronicowego kolosa. Kiedy skończyłem „Ulissesa”, natychmiast rzuciłem się na „Lochy Watykanu” Andre Gide’a, później „Sezon w piekle” Arthura Rimbaud’a oraz zdumiewające „Pieśni Maldorora” Comte de Lautreamont’a. Do dziś pamiętam jakie emocje towarzyszyły tym lekturom. Później były inne emocje i myśli, ale te to te pierwsze formacyjne książki pamięta się najbardziej. Może właśnie dlatego często na próżno szuka się później w twórczości innych podobnych odczuć. To ciągłe poszukiwania. Przypominają się „Dawni mistrzowie” Thomasa Bernharda i wypowiedź jednego z bohaterów książki: „Cała sztuka w ogóle jest niczym innym jak sztuką przetrwania. Nieustannie ponawianą, próbą uporania się ze światem. Wszystkie te obrazy, zręcznie napisana muzyka, wytwory geniuszu są wyrazem absolutnej bezradności człowieka, niemożności uporania się przez niego z sobą i z tym, co przez całe życie go otacza”.
Krzysztof Szekalski