Felietony

Jak przeżyć w dzień premiery?

| 4 minuty czytania | 567 odsłon

Ta cała machina robienia spektaklu nagle tak strasznie hamuje. Włącza się jałowy bieg i jesteś pozostawiony zupełnie bez kontekstu. Do teatralnego rytmu dnia wdziera się tak dawno niewidziane, wyrzucane drzwiami i oknem Życie.

Do tej pory prawie codziennie rano była próba. W każdym razie było jakieś rano. A tego, co właśnie się zaczęło razem z zakończeniem prób chyba nie da się tak nazwać. Bo dzień premiery zaczyna się o 19.00. Nie wiadomo, dlaczego w kalendarzach w dni premierowe jest zostawione tyle miejsca między porankiem a wieczorem. 

Jak przetrwać ten bezsensowny kawałek czasu? Czy da się czymkolwiek zająć? 

Można udawać, że tego dnia nie ma. Być może masz trochę szczęścia i omówienie na trzeciej generalnej było tak wykańczające emocjonalnie i fizycznie, że na tej zmęczce pośpisz dłużej. Gdzieś tak do 9.30. Wyćwiczony organizm zadba o to, żebyś obudził się przed próbą o 10.00. Przed próbą, której nie ma. Co teraz? Długi prysznic? A może kąpiel? A czy zasłużyłeś sobie na relaks? Przecież premiera się jeszcze nie odbyła. Odpoczynek dopiero po pracy. A premiera jest elementem pracy. Tym najważniejszym. Prysznic. Zmywanie z siebie błędów dwóch miesięcy prób, rozpuszczone w szumie wody myśli o tym co można było zrobić lepiej. I co się dziś wieczorem niespodziewanie rozsypie. Nie, nie można stać za długo pod prysznicem. Za dużo się dzieje. 

Co ludzie robią z tym okropnym dniem? Co ja mam z nim zrobić? 

Może kupić prezenty dla współpracowników? Aktorów? Technicznych? Dyrekcji? Komu dziękować? Komu bardziej dziękować? A może kartki z podziękowaniami? Ale czy zdążysz je napisać do 19.00? Ale przecież chcesz sobie czymś zająć ten dzień. Ale pisaniem? Na pewno pisaniem? Pisaniem miłych słów? A jeśli tak to czy pisać wszystkim to samo czy każdemu indywidualnie. Ale czy zdążyłem poznać każdego indywidualnie? Jeśli napiszę komuś coś na odwal się to pomyśli, że innych cenię bardziej. Nie mogę ryzykować. Każdemu napiszę „Dziękuję” i podpis. Albo nie. Bardziej euforycznie. „Dziękuję!” i podpis. I data. I miejsce. Żeby pamiętać. Żeby oni zapamiętali. Żeby oni mnie zapamiętali? A może nawet: „Dziękuję za wspaniałą przygodę”. Na piśmie to wygląda jak najgorsza sztampa. To w ogóle nie oddaje tego, czego udało się nam wspólnie doświadczyć. Nie daję prezentów. Po prostu się uścisnę z każdym tak, żeby było wiadomo o co chodzi. Najważniejsze są intencje. 

Co dalej?

Ta cała machina robienia spektaklu nagle tak strasznie hamuje. Włącza się jałowy bieg i jesteś pozostawiony zupełnie bez kontekstu. Do teatralnego rytmu dnia wdziera się tak dawno niewidziane, wyrzucane drzwiami i oknem Życie. Ale zupełnie nie wiadomo co z nim zrobić.  W tej chwili jest to życie nieużyteczne. To co będzie się teraz wydarzać nie ma smaku życia, nie jest oddechem i przerwą, tylko jakimś wymuszonym limbo. 

Może więc rytuały zakończenia?

Jeśli masz szczęście pracować poza miejscem swojego zamieszkania możesz się przyjrzeć swojemu pokojowi gościnnemu. Możesz go nawet posprzątać. Chociaż jest duża szansa, że należy do tego rodzaju wyrafinowanych architektur, których posprzątanie jest niemożliwe. Tutaj też toczyło się jakieś poboczne życie. Niedospane, niedomieszkane, w służbie tego ważniejszego. Być może z portierem na dole, który mierzy cię bacznym wzrokiem i doskonale wie, kiedy, z kim i w jakim stanie wracasz. Albo przynajmniej myśli, że wie. 

A może podpiszesz umowę, której nikt ci do tej pory nie dał do podpisania, a ty też niespecjalnie naciskałeś, bo przecież ciągle byłeś w pracy? Zawsze to jakieś zajęcie. I lepiej późno, niż wcale. 

I myślisz, że może, kiedy rachunek już trafi do księgowości a ty dostaniesz pieniądze, będziesz mógł żyć to prawdziwe życie. Wyjechać gdzieś, jeździć na rowerze, gotować, wrócić do gimnastyki, spotkań z przyjaciółmi. Musisz przecież wyspotykać wszystkich tak intensywnie, żeby jeszcze cię pamiętali, kiedy znowu znikniesz na dwa miesiące. Życie poza teatrem jest możliwe. 

Czy na pewno? 

Przecież właśnie nie udało ci się przeżyć jednego bez teatru przedpołudnia.  

Michał Buszewicz 

 

Michał Buszewicz