Felietony

Książę w głuszy

| 8 minut czytania | 446 odsłon

Wielu marzy, żeby być rozchwytywanym aktorem. Ja to osiągnąłem, i co? Dalej już nic nie ma. Gram tę samą rolę, którą znam na pamięć. Zero rozwoju. Każdy mnie widzi w jednej roli, takiego mnie chcą. To wszystko, nic więcej. Donikąd to nie prowadzi. Siedzisz tylko na wielkiej stercie słodyczy i zbierasz grube warstwy warstwy lukru.

Czasem największą rozkoszą jest wyjazd na przysłowiowy koniec świata, do głębokiej głuszy, pustkowia, z dala od ludzi. Jest takie miejsce, w samym środku Mazur. Raj na wyciągnięcie ręki. Niemal ze stuprocentową pewnością wiesz, że co jak co, ale tam nikogo znajomego nie spotkasz. Bo przecież prawie nikt oprócz ciebie nie zna tego cudownego miejsca. Któregoś dnia, burząc codzienną rutynę, udajesz się na obiad do smażalni ryb na obrzeżach lasu, którą prowadzą miejscowi. Zwykle jest opustoszała. I na kogo się natykasz? Przy stole siedzi twój znajomy, bardzo znany aktor, który macha do ciebie przyjaźnie ręką i już wiesz, jak spędzisz kolejną godzinę. 

Aktor ma na twarzy uśmiech pod tytułem – no ciebie się tu bratku zupełnie nie spodziewałem – i uprzejmie wskazuje mi miejsce naprzeciwko. Po krótkiej wymianie zdań o tym, jak to możliwe, że znaleźliśmy się akurat w tym małym barze na odludziu, znany aktor wpadł w nastrój odrobinę melancholijny i mówi:

Dopiero tutaj czuję się naprawdę sobą. Nikt mnie nie rozpoznaje, jakbym był niewidoczny. Mam na głowie czapkę niewidkę i chodzę sobie bezkarnie, gdzie chcę. Nikt nie jest dla mnie miły tylko dlatego, że jestem, kim jestem. Niektórzy są nawet niemili, to bardzo odświeżające doświadczenie. Nikt mi nie mydli oczu, nie kłamie, tylko mówi, jak jest. No czasem ktoś mnie rozpozna: a to pan? I wtedy muszę zrobić tę swoją dyżurną minę: tak, to ja. Ale na ogół tutejsi ludzie mają mnie gdzieś. Właśnie dlatego tu przyjeżdżam. Jeszcze parę lat temu podróżowałem do Tajlandii, na Malediwy, byłem nawet na Bora-Bora. Myślałem, że skoro tam mnie nikt nie zna, to będę mógł znaleźć swój azyl. Ale nie znalazłem. Po co szukać zagranicą? Mazury to moja mała ojczyzna. Moje miejsce na ziemi  – aktor zrobił pauzę, po chwili niepytany ciągnął dalej. – Filmy i przedstawienia teatralne tak szybko się starzeją. Ostatnio oglądałem siebie w jakiś filmie sprzed pięciu lat i przerwałem w połowie. Słaby scenariusz, średnia reżyseria, aktorstwo przeciętne, no kicha Ostatnio dostałem całkiem niezły scenariusz, ale się nie zdecydowałem wziąć w tym udziału. Klisza na kliszy, jakbym już widział ten film parę razy, tak mało jest dziś naprawdę oryginalnych pomysłów, czegoś świeżego, może ty coś masz? – zawiesił głos i spojrzał mi prosto w oczy. 

Piszę, ale jeszcze nie skończyłem – odpowiedziałem. 

Wy ciągle coś piszecie, ale nie kończycie. Ostatnio jeden poważny producent powiedział mi, żebym sam napisał scenariusz, bo zawsze daję dobre uwagi. Czy ty to sobie wyobrażasz? Ja mam jeszcze pisać scenariusze? Mówią mi: powiedz tę kwestię po swojemu. Jak to ty byś powiedział”. No do cholery, czy ja mam wszystko robić? Ilu jest dobrych scenarzystów w tym kraju? Na palcach jednej ręki Mógłbym napisać od nowa każdy pieprzony scenariusz i byłby lepszy od pierwowzoru, ale nie mam na to czasu. Ostatnio grałem w dużej produkcji, reżyser zdolny, scenariusz pisało dwóch scenarzystów, marny, ale poprawiłem swoje kwestie i myślę – dobra, zagraj to najlepiej jak potrafisz. I starałem się przez pierwsze trzy dni zdjęciowe, ale widzę, że mój wysiłek idzie na marne. Reszta ekipy za mną nie nadąża. To zrobiłem eksperyment. W paru scenach spróbowałem zrobić wszystko źle, co tylko przyszło mi do głowy. No wiesz, zagrałem się jak parszywy aktorzyna. Krzywiłem się, przewracałem oczami, robiłem miny bez żadnego związku z rolą. I co powiedział reżyser? Powiedział tylko: Świetne! Mamy to! Może dlatego, że to też reżyser teatralny, a ten film to był jego debiut. Robiłem najgorsze rzeczy, a on był w ekstazie. W przerwie obiadowej podszedł i zaczął mi kadzić, jaki to jestem elastyczny, pomysłowy, jak z siebie dużo daję, a każda moja propozycja jest trafiona w środek tarczy. Że z takim aktorem nigdy nie pracował i ma nadzieję, że to dopiero początek naszej współpracy, że wspaniale przyjmuję jego uwagi reżyserskie i z czymś takim jeszcze się nie spotkał. Rewelacja, mamy świetne sceny, to będzie coś! – piszczał mi do ucha tym swoim wysokim głosem, koszmar. Spojrzałem na niego i rzuciłem tylko: Świetnie sobie radzisz, Michał”. To było ironiczne, ale nie zrozumiał. Jeszcze mi za to podziękował. Widziałem nawet łzy szczęścia w jego oczach. Widzisz, z kim ja muszę pracować? Nabrał powietrza, jakby ta wypowiedź go wyczerpała. Wypił całą szklankę domowego kompotu z wiśni, zmarszczył brwi i kontynuował:

Powiem coś, co być może cię zaskoczy. Wielu marzy, żeby być rozchwytywanym aktorem. Ja to osiągnąłem, i co? Dalej już nic nie ma. Gram tę samą rolę, którą znam na pamięć. Zero rozwoju. Każdy mnie widzi w jednej roli, takiego mnie chcą. To wszystko, nic więcej. Donikąd to nie prowadzi. Siedzisz tylko na wielkiej stercie słodyczy i zbierasz grube warstwy warstwy lukru. Nadmiar sukcesu może cię tak samo zrujnować, jak nadmiar porażek – opuścił wzrok i spojrzał na swoje jedzenie bez apetytu. – Oczywiście nie chcę być przegranym. Nie chcę się z tego wszystkiego wycofać, z zawodu, z mojej popularności. To wygodne życie. Ale wciąż nie mam pewności, czy dobrze wybrałem. Myślę, że jest coś ważniejszego niż rozrywka. Mogłem zostać księdzem albo lekarzem. Ludzie potrzebują przede wszystkim wiary i nadziei. Wierzą, że im też może się udać. Nie wiem, czy ja daję im cokolwiek. Obserwuję młodych aktorów, oni wiedzą coś lepiej ode mnie. Nie boją się, jak ja kiedyś. Nie mają kompleksów. Nie zakładają maski. Ja ciągle muszę, inaczej już by mnie nie było. Jeszcze nikomu tego nie powiedziałem. Możesz to wykorzystać w tym swoim scenariuszu – westchnął i nabił na widelec kawałek mięsa, ociekającego gęstym sosem. – Przez całe życie byłem zbyt zaabsorbowany sobą. Nie zwracałem uwagi na to, co się dzieje obok mnie. To o wiele bardziej interesujące. A przecież to najlepiej uczy aktorstwa. Przez większość życia byłem głuchy, jakby pogrążony we śnie, wreszcie się obudziłem i teraz siedzę na stercie słodyczy. Czy o to chodziło? Ostatnio spotkałem aktora, który jest znany głównie z tego, że ma znanego ojca i zagrał parę kiepskich ról w popularnych filmach. I on mi mówi podekscytowany, jak bardzo się zmartwił, kiedy zaczął łysieć. Pojechał do Turcji, spędził tydzień w specjalistycznej klinice i wszczepił sobie nowe włosy. I one mu rosną, i on jest zafascynowany tym, że już nie będzie widać łysiny. Odpowiedziałem mu, że z takim podejściem może być znanym celebrytą, a nie aktorem. Obraził się. Zrobił też sobie nowe zęby. Błyszczały jak u Trumpa. Nie chcę być częścią takiego świata. Nic sobie nie poprawię. Mam bliznę na brzuchu i jestem z niej dumny. Pierdolę celebryctwo. Wybacz, że ja tylko o sobie. Ty nic nie powiedziałeś

Ja też nic sobie nie poprawię. 

Ty nie musisz, ty jesteś piszący, nikt na ciebie nie patrzy. Jedyne poprawki dotyczą twoich tekstów – to porównanie sprawiło mu dziką radość i zaczął się głośno śmiać. Dokończył jeść i poklepał mnie po ramieniu. 

Jutro o tej samej porze – rzucił bezwiednie, wsiadł do swojej ogromnej Toyoty i odjechał. 

Krzysztof Szekalski

Krzysztof Szekalski