Nie zabijajcie posłańca! Chciałam krzyczeć po medialnej burzy, jaka rozpętała się po moim ostatnim felietonie. To nie ten, który opisał coś niepokojącego jest winny, to nie jemu należy się reprymenda, upupienie, paternalizacja, atak.
Jest nas bardzo mało. Wszyscy się znamy. Większość z nas pracowała razem, studiowała razem lub bywała na licznych festiwalach i premierach. Tworzymy kręgi znajomych, zawodowe sojusze, stowarzyszenia. Żyjemy w niesamowicie skomplikowanych sieciach zależności, możemy dać sobie pracę lub wilczy bilet, zauważyć się lub zlekceważyć i skazać na zapomnienie. Im więcej lat pracuje się w teatrze, tym te sieci są gęstsze, wydają się kamienieć z czasem i rzeczywiście bywa, że kamienieją, szczególnie w miejscach, które zamykają się na nowych ludzi, nowych twórców, które trwają niemal niezmiennie od lat w tym samym kształcie.
Porozumiewamy się głównie za pomocą plotki, bo nie mamy żadnego forum wymiany myśli, żadnego organu, który opisuje nasze problemy. Osoba będąca w środku, czyli mająca ucho otwarte na rozmaite skargi i utyskiwania często chodzi spać z poczuciem bezsilności, bo co z tego, że kolejny znajomy szepcze na ucho, jak źle dzieje się w tym czy innym teatrze, jak okropnie pracuje się z tą czy inną reżyserką, jak mało pieniędzy otrzymuje jako swoje wynagrodzenie, jakie patologie obserwuje na co dzień w swojej pracy – wiadomo, że pozostanie to w pluszowym wnętrzu kapcia z teatralnej poczty pantoflowej. Nie ma komu powiedzieć, nikt nie chce tego słuchać, nikt nie czuje się decyzyjny, nikt nie chce brać odpowiedzialności za zmiany, bo wszyscy jesteśmy powiązani układem korzyści i strat. Manewrujemy więc tak, by tych korzyści było jak najwięcej, nie ruszając przezornie miejsc, gdzie ktoś inny ponosi stratę, bo może runąć wtedy cały misterny układ i temu komuś nie pomożemy, a zaszkodzimy sobie. Poza tym, praca w teatrze, jak już kiedyś pisałam, przypomina jako żywo toksyczny związek, jak już jest bardzo źle to nagle przydarza się karnawał premiery, ogólna radość z wykonanej pracy i wszystko, co złe idzie w zapomnienie, aż do następnego razu. Cykl: kwiatki – lanie, lanie – kwiatki powtarza się w kółko przywiązując nas do tej teatralnej machiny skuteczniej niż zdołałaby to zrobić jakakolwiek zdrowa relacja.
Teatr jest więc milczeniem. Staramy się nie wchodzić sobie nawzajem w paradę, nie chcemy uprawiać konstruktywnej krytyki, bo po pierwsze nie ma gdzie, a po drugie, z lęku, by nie oberwać rykoszetem frustracji i agresji ze strony krytykowanej, albo nie być połączonym z konkretną grupą polityczną czy światopoglądową, nie dlatego, że się z nią zgadzamy, ale dlatego, że nie zgadzamy się z przeciwną. Uciekamy w zasłonę dymną Wielkich Idei, tam wyżywając się i naprawiając świat zewnętrzny, który z resztą z tych naszych napraw mało sobie robi i jak widać za oknem, biegnie spokojnie ku gorszemu. Nie poświęcamy czasu na regulowanie warunków funkcjonowania naszego świata, bo przez brak forum wymiany myśli, brak osób nadzorujących z czułością nasze skomplikowane poletko – po prostu uważamy to za bezcelowe. Liczymy, że jakoś to będzie, że ktoś za nas to wszystko naprawi, a najlepiej żeby naprawiło się samo, bo my wolimy naprawiać Świat, tak jest bezpieczniej, tak nie podpadniemy nikomu, nie dosięgnie nas środowiskowy ostracyzm za wyrażenie opinii, będziemy mogli nadal po cichu… dbać tylko o siebie.
Nie zabijajcie posłańca! Chciałam krzyczeć po medialnej burzy, jaka rozpętała się po moim ostatnim felietonie. To nie ten, który opisał coś niepokojącego jest winny, to nie jemu należy się reprymenda, upupienie, paternalizacja, atak. Gryzłam się tym, co się wydarzyło, pamiętając o swoim mailu do redaktorki „Notatnika”, w którym pisałam: „nie chcę antagonizować ani skandalizować, po prostu uważam, że trzeba spokojnie opisać sprawę, która oburzyła widzów, a w kuluarach oburza również dużą część środowiska, które potem, po cichu dawało temu wyraz w wiadomościach prywatnych wysyłanych na moją skrzynkę”.
Nie zabijajcie posłańca. Oświadczenie Teatru Narodowego, w mojej opinii skrajnie nieprofesjonalne, odwróciło wektor uwagi publicznej z osoby dyrektora na mnie i w ten sposób, nie chcąc tego wcale, znalazłam się w ogniu krytyki osób za wszelką cenę broniących dyrektora i wszystkich jego decyzji, a także na Pudelku. Nie wiem, co gorsze.
Myślę sobie, że taka reakcja na zwrócenie uwagi, na pozwolenie sobie na skomentowanie działania teatru czy na krytykę poczynań dyrektora mogła skutecznie zniechęcić wszystkie inne osoby, które mają zastrzeżenia wobec pracy swoich dyrektorów, czy ogólnie funkcjonowania teatru w Polsce, przed zabraniem w przyszłości głosu. Mnie na pewno zniechęciła i pozbawiła wiary w możliwość debaty, naprawy, oczyszczenia ze złych i wątpliwych praktyk, z których przecież, jeżeli sami się nie oczyścimy, oczyści nas sąd, opinia publiczna czy minister. Tylko wtedy będzie bardzo bolało, bo może skończyć się pogłębieniem braku zaufania do zawodów artystycznych, do instytucji artystycznych w Polsce i w konsekwencji (oby nie) dalszym obcinaniem pieniędzy na kulturę. Nie będziemy mogli skutecznie uzasadniać swojej misji społecznej będąc uwikłanym w działania na pograniczu legalności, nie będziemy wiarygodnym partnerem dla innych instytucji pożytku publicznego dając zły przykład zarządzania i pokazując wyższość układów i samowoli nad etyką i prawem.
W Teatrze Śląskim premiera „Tkoczy” w reżyserii Mai Kleczewskiej i manifest rozlewający się po kraju, po kolejnych krajowych teatrach apelujący o godną płacę dla aktorów. Tak, może część z Was, czytelników nie wie, ale w wielu teatrach publicznych w Polsce aktorzy nie zarabiają nawet najniższej krajowej. Jest to skandaliczny fakt pokazujący nam jednocześnie trzy sprawy, jedną: dramatyczne niedofinansowanie kultury w Polsce, drugą: ogromne rozwarstwienie w naszym środowisku (są w nim ludzie zarabiający ogromne pieniądze i są tacy, którym ledwo starcza na wynajem kawalerki i tanie jedzenie). Trzecią sprawą jest jakość zarządzania teatrami, dystrybucja środków wewnątrz teatru i umiejętność skutecznych negocjacji z podmiotem zarządzającym (władzami miasta, województwa) i ministerstwem.
To miał być felieton pod tytułem „Kultura to nie fanaberia”, chciałam w nim napisać o tym, jak potrzebną pracę wykonujemy, jak w dzisiejszych czasach pogłębiających się różnic społecznych i szalejącego populizmu możemy być ostoją wartości demokratycznych i miejscem debaty publicznej. Chciałam napisać, jak wielką misję mamy w niuansowaniu spolaryzowanej i upraszczanej przez populistów rzeczywistości, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na nas, artystach za rozwój myśli i kultury w społeczeństwie, by mogło dać odpór niszczącym je mechanizmom radykalizacji i komercjalizacji.
Kultura to nie fanaberia, to nie prosta rozrywka w formie fast food, to konieczność odżywienia umysłów, języka i idei, które potem mogą budować świadome, otwarte i mądre społeczeństwo.
Tak miałam napisać, ale przyznam szczerze, że ogarnęło mnie zwątpienie. Niedobrze być samotnym posłańcem, choćby słusznych spraw, poczułam to dobitnie po ostatnim felietonie. Nie mam szans samotnie w starciu z mistrzami czy wielkimi instytucjami i chyba nie chcę już tego robić. Zawieszam więc swoją działalność felietonową, życząc jednocześnie całemu środowisku i Wam wszystkim, drodzy Czytelnicy, żeby znalazł się na moje miejsce ktoś, kto będzie miał więcej siły.
Małgorzata Maciejewska