Felietony

Mozaika

| 8 minut czytania | 295 odsłon

Wie pan, w co wierzę? Że coś mi się przytrafi i wszystko odmieni. Pytanie jest tylko takie – co to może być?

Dzwonię do wybitnej aktorki. Nieśmiało mówię jej, że napisałem dla niej rolę. Jeszcze jakiś czas temu nie ośmieliłbym się jej złożyć takiej propozycji, ale pomyślałem – raz się żyje, najwyżej da mi do zrozumienia, że oszalałem albo jestem bezczelny. Nie pomyliłem się, najpierw wyraziła wątpliwość, czy ona w ogóle jeszcze może coś zagrać w teatrze. Właściwie wszystko co ważne, już zagrała. Powiedziałem, że to główna rola, nie dzwoniłbym gdyby było inaczej. Ale zrozumiem, jeśli odmówi. Zapytała, czy jest pierwszą aktorką, do której dzwonię. Odparłem, że pisałem tę rolę z myślą o niej. I była to prawda. Wówczas w tonie jej głosu można było wyczuć pewne zainteresowanie. Oświadczyła, że jest przesądna i chce odebrać tekst osobiście, o określonej porze i w miejscu, które sama wcześniej wybierze. Następnego dnia wyznaczyła godzinę spotkania i wybrała miejsce: warszawska restauracja Mozaika. Zjawiłem się tam ze świeżo wydrukowanym tekstem, który położyłem na stoliku przy filiżance kawy. Stawiła się niemal punktualnie. Miałem wrażenie, że kiedy weszła, przestrzeń lekko przyciemnionej salki nagle się rozświetliła. Podała mi swoją arystokratyczną dłoń i rzuciła na powitanie:

To moja jedyna słabość, punktualność. Inne aktorki notorycznie się spóźniają. Chcą, żeby na nie czekać, jak na gwiazdy. Mój czas też jest drogi, ale uważam, że będąc na czas, okazuje się szacunek drugiemu człowiekowi – rzekła, dyskretnie rozglądając się na boki, czy nieopodal nie siedzi ktoś znajomy.

Dziękuję, że poświęca pani mi swój cenny czas – odezwałem się, jak wdzięczny początkujący pisarz. – Na co pani ma ochotę, ja zapraszam. 

Kobieta w moim wieku ma ochotę na więcej i więcej, bo już mi za wiele nie zostało. Miałabym ochotę na szampana, ale pora jeszcze wczesna. Poza tym z szampanem jest taki kłopot, że ma się po nim nieświeży oddech. A pan, jak widzę, jest miłośnikiem kawy – spojrzała z pewnego rodzaju współczuciem na moją pustą już filiżankę po kawie. – Zadowolę się herbatą z cytryną. 

Spełniłem jej życzenie. Kelner po chwili przyniósł herbatę i postawił na stole. Aktorka uśmiechnęła się do mnie, po czym przeszła do sprawy:

Nie mam większych zobowiązań artystycznych, ale mam różne ważne zobowiązania życiowe. Obecnie pochłania mnie życie. Ze wszystkimi swoimi blaskami i cieniami. Już się nagrałam, ale zawszę rozważę interesującą propozycję. Za interesującą uważam taką, której jeszcze nie grałam i tam musi być materiał na rolę. Rola musi być złożona, odważna, wbrew stereotypom. Jak mozaika, złożona z różnych elementów, ale tworząca harmonijną całość. Gram teraz tylko kobiety z charakterem. Przeczytam i się odniosę. Zadzwonię do pana, zawsze tak robię po przeczytaniu tekstu. Siedzę w fotelu i piję kieliszek szampana, jeżeli rola jest dobra, albo piję gorzką herbatę bez cukru, kiedy rola jest nudna. Ma pan jakieś pytania? – wypowiedziała wyraźnie każde słowo, żeby nie było żadnych niejasności. Po czym odsłoniła w uwodzącym uśmiechu swoje lśniące zęby.

Nie mam pytań – odparłem nieco onieśmielony prostotą jej wywodu. 

W zamyśleniu przygryzła wargę i rzekła:

Wie pan, w co wierzę? Że coś mi się przytrafi i wszystko odmieni. Pytanie jest tylko takie – co to może być?

Nie wiem. Może propozycja jakiejś wspaniałej roli filmowej? 

Chodzi mi o sprawy związane z życiem prywatnym. Czuję, że to nie może być coś pospolitego. 

Tego pani życzę – powiedziałem i zamilkłem niepewny, co mówić dalej. 

Pan lubi zwierzęta? Wygląda mi pan na takiego, co lubi. Ja mam suczkę, lubię z nią spacerować. Ona też ma silny charakter. I ja uważam, że psy umierają, odchodzą. Jak wszystkie stworzenia. Pies nie zdycha. Słyszał pan o tej całej bzdurnej dyskusji?

Słyszałem. 

Mój ojciec był okrutny wobec zwierząt. Na wsi trzymał psa na łańcuchu. Pies nie mógł nawet wejść do domu. Nie był jednym z domowników. Inaczej moja matka, była osobą empatyczną, jak ojciec wyjeżdżał, spuszczała tego psa z łańcucha i dawała mu odrobinę wolności. Trzeba proszę pana być typem gruboskórnym, żeby powiedzieć że zwierzę zdycha. To też kwestia wyczucia, języka, stylu. Zdychać a umierać. Słyszy pan różnicę? Pan pisze, pan to rozumie  – zawiesiła nagle głos i przyglądała mi się, jakby chciała dostać potwierdzenie. 

Przytaknąłem. Rozejrzała się na boki, jakby w poszukiwaniu widowni. I ciągnęła dalej: 

Albo ta Ostatnia Wieczerza na otwarcie igrzysk. Jak sam pan wie, chodziło o inspirację zupełnie innym obrazem. Ale katolicy się obrazili. Ja sama jestem wychowana w katolicyzmie, ale już nie praktykuję. Reżyser ceremoniii otwarcia powiedział, że nie chciał nikogo urazić. Nawet rzeczniczka prasowa olimpiady przeprosiła. Ale wszyscy się poobrażali. A szczególnie Polacy. Odnoszę wrażenie, że Polacy uwielbiają się obrażać, moralnie oburzać i zawsze czekają na przeprosiny. Ta rzeczniczka powiedziała, że jest jej przykro. Reżyser też. Organizatorzy też wyrazili ubolewanie. Ale katolicy nie poczuli się przeproszeni. Oni lubią być przepraszani. Ciągle gdzieś w Polsce dochodzi do obrazy uczuć religijnych. A ateiści nie są obrażani tym wszechobecnym dyktatem katolickiej moralności? Powiem panu, że się we mnie gotuje, jak widzę takie sytuacje. To odwieczne poczucie wyższości wobec niewierzących. A także innowierców. I wobec psów. Zwierząt. Ci wszyscy moraliści wciąż mówiący innym, jak mają żyć. A za zamkniętymi drzwiami używający przemocy wobec swoich żon i dzieci. Ech  – zawiesiła głos zrezygnowana. – Może ja już za dużo powiedziałam. Pozostaje zawsze milczenie. Ono jest moim jedynym ratunkiem.

Tkwiliśmy w milczeniu. Nagle za oknem zaczął padać deszcz. 

Deszcz mnie zawsze rozczula. Wszyscy jadą na wakacje nad morze, żeby leżeć w pełnym słońcu, a ja zawsze jeszcze kiedy pada. To moje skrywane namiętności. Ludzie w deszczu są wzruszający i nieporadni. Na słońcu są zwykle wulgarni. Leżą na piasku nieruchomo, jak śnięte ryby, odgrodzeni brzydkimi parawanami. Wie pan po co jeszcze chcę żyć? Bo każdy chce żyć. Jak ktoś mówi, że nie, to kłamie. No, jak pan myśli?

Nie wiem Przepraszam – wiedziałem, że tylko ona zna odpowiedź. 

Co z nami będzie? W przyszłości. Myślę, że jak człowiek wreszcie odkrywa, czego zawsze pragnął, wtedy zaczyna się nie początek, ale powolny koniec. 

Deszcz zaczął mocniej uderzać o szyby. Spojrzałem za okno. Ludzie biegli przed siebie, żeby schronić się przed burzą. Rzeczywiscie byli nieporadni i dziwnie wzruszający. Spojrzała na mnie i się lekko uśmiechnęła. Jakby odgadła moje myśli. 

 Krzysztof Szekalski

Krzysztof Szekalski