Uświadamiam sobie, że bezpieczeństwo to luksus, luksus, na który stać mało kogo w dzisiejszych groźnych czasach, ale nas, artystów nie stać na niego zupełnie. Artysta nie wie, co to bezpieczeństwo, nie zna pojęcia choćby względnej stabilizacji, nie wie, co przyniesie jutro i nie jest w stanie go zaplanować.
Spadły wszystkie liście, mróz w nocy schwycił trawę w sztywną panierkę, która smakowicie chrupie pod zimowymi butami, a w Warszawie rozpoczął się Współ-kongres Kultury. Branżowe media opisują go dość entuzjastycznie jako nowe spotkanie środowiska artystycznego z władzą. Obecna jest i ministra Wróblewska i prezydent Trzaskowski, zaproszeni goście siedli do licznych stołów, by rozmawiać wreszcie pierwszy raz od lat wspólnie, jak sama nazwa kongresu wskazuje, o wszelkich aspektach funkcjonowania kultury i sztuki w Polsce.
W tym samym czasie odbywam rozmowę dla biuletynu ZAIKSU-u, opowiadam w niej osobie prowadzącej wywiad o swojej twórczości, o dramaturgii o innych miłych rzeczach – aż wesoło spotykamy się w punkcie, gdy na pytanie czy da się wyżyć z pisania odpowiadam, że czasem się da, ale co to za życie? Co to za życie, gdy nie zna się dnia ani godziny? Gdy nie wie się, co się będzie robiło za rok, czy nawet pół roku? Znana i uznana polska tłumaczka mówi mi, o zgrozo!, że ma tak samo… Po wielu latach pracy dla kultury nadal nie wie, gdzie będzie za rok, czy będzie miała z czego żyć, czy będzie miała pracę. Miła rozmowa o twórczości nabiera gorzkiego wydźwięku.
Uświadamiam sobie, że bezpieczeństwo to luksus, luksus, na który stać mało kogo w dzisiejszych groźnych czasach, ale nas, artystów nie stać na niego zupełnie. Artysta nie wie, co to bezpieczeństwo, nie zna pojęcia choćby względnej stabilizacji, nie wie, co przyniesie jutro i nie jest w stanie go zaplanować. Czy w ciągu tych pięciu lat Ministerstwo Kultury upadnie? Czy upadną teatry? Instytucje kultury? Nie, raczej się to nie wydarzy. Jednak każdy kolejny rok artystów freelancerów może być ich ostatnim. Bo ile jeszcze czasu jesteśmy w stanie żyć w permanentnym stresie, czy praca się przydarzy i ile za nią zarobimy? Czy będziemy w stanie się utrzymać, odłożyć trochę, zadbać o zdrowie, o swoje mieszkanie, o najbliższych?
Niedawno, na urodzinowej imprezie koleżanki z branży wywiązała się dyskusja o wyborach życiowych dzieci artystów. Wszyscy obecni omawiali z uwagą zainteresowania i wybory swoich pociech, by w większości dojść do przynoszącego ulgę wniosku: uf, udało się je uchronić od aktorstwa, reżyserii, dramatopisarstwa, śpiewania, grania, tłumaczenia. Uf, mój wahał się, ciągnęło go aktorstwo, ale na szczęście, bogu dzięki, poszedł na zarządzanie. U mnie jeden już definitywnie uratowany, będzie prawnikiem. Moja córka coś tęsknie patrzy w stronę fortepianu, ale chyba wybierze inżynierię. Całe szczęście. Na końcu wszyscy obecni zaśmiali się nerwowo i zasępili nad talerzami. Nastała niezręczna cisza. Oni tak na serio? My tak na serio? Każdy pytał się siebie w głowie patrząc na koleżanki i kolegów zebranych na urodzinach. Wszyscy w wieku, który pokolenie temu byłby uznany za bardzo dojrzały, w wieku zbierania profitów ze swojej wieloletniej pracy, w wieku stabilizacji. Wszyscy posiadający dorastające dzieci. Wszyscy to uznani polscy artyści. Wszyscy niepewni swojej przyszłości.
A mogłam pójść na medycynę, póki był czas, myślałam patrząc na ich niepewne uśmiechy, maskujące żartem fakt, że każdy głęboko wierzył w to, co mówił. Mogłam pójść na medycynę, siedziałabym teraz na urodzinach swojego kolegi ordynatora ortopedii, a koleżanki dermatolożka i neurochirurżka chwaliłyby się, że ich dorastające dzieci już uczą się do matury z biologii, by zdać na najlepszą wydział medyczny w kraju. Mogłam zostać prawniczką i wtedy na kolacji z moimi znajomymi prawnikami… I tak dalej, i tak dalej.
Zamiast tego słucham wykształconych artystów, uznanych profesjonalistów w swojej dziedzinie, którzy chcą chronić swoje dzieci przed takim życiem, jakie sami prowadzą, chronić przed lękiem, niepewnością, marnymi zarobkami, kolesiostwem, nieprzejrzystymi zasadami, brakiem awansów, brakiem podwyżek, brakiem ubezpieczeń, brakiem emerytur, brakiem możliwości kupienia na kredyt domu… chcą chronić je przed nędzą.
Może nie jest tak źle? Zawsze ten głos przekory odzywa się w mojej głowie, by pilnować, bym nie wyciągała zbyt pochopnie wniosków, nie szła na myślową łatwiznę. Ale wtedy przypominam sobie fakt, który starałam się wypierać, by cieszyć się bez cienia zwątpienia z tego, że przez parę miesięcy MAM pracę. Ta wyparta skrzętnie przeze mnie myśl to fakt, że po dziesięciu latach w zawodzie dwóch dyrektorów teatrów, w których ostatnio przyszło mi pracować zapłaciło mi… niemal tyle samo, ile otrzymałam te dziesięć lat temu za swój debiut. Gdy zaczynałam płaca minimalna wynosiła 2000 zł, w 2024 roku, gdy podpisywałam te umowy minimalna krajowa wzrosła do 4300 zł. Moje wynagrodzenie po latach inflacji, wzrostu płac, podwyżek, po tych konkursach, które doceniły moje teksty, po latach pracy i doświadczenia zawodowego – nie zmieniło się prawie wcale. KURTYNA.
Może tylko ja tak mam? Nie umiem stawiać żądań, obrażać się, prowadzić twardych negocjacji? Chwila, chyba nie… Przed samym kongresem ukazał się raport na temat sytuacji środowiska artystycznego w Polsce „Policzone, policzeni”. Wyniki tego największego w dziejach kraju badania artystów są zatrważające.
„Zaledwie 1,9 procent badanych osiąga dochody powyżej 20 tysięcy zł miesięcznie brutto, co klasyfikuje ich jako zamożnych. Tymczasem przychody z pracy artystycznej u aż 58 procent badanych nie przekraczają poziomu wynagrodzenia minimalnego. 28,5 procent respondentów deklaruje miesięcznie przychody z pracy artystycznej na poziomie nie wyższym niż próg ubóstwa (776 zł brutto) (…)”[1]
Proszę Państwa, Drodzy Widzowie, Czytelnicy, Odbiorcy sztuki!
Trzydzieści procent artystów w tym ogromnym, bogatym kraju, żyje w nędzy. Ponad połowa zaś tworzy dla Was za minimalną krajową…
Nie zdziwcie się, gdy odejdą: Wasi ulubieni aktorzy, pisarze, poeci, muzycy, reżyserzy. Nie zdziwcie się, gdy znikną dobre seriale, poruszające spektakle, mądre książki, wzruszająca Was muzyka. Nie zdziwcie się, gdy zamiast sztuki, która rozwija myślenie, empatię, język, która karmi duchowość, daje rozrywkę, łączy ponad językami i podziałami dostaniecie za chwilę sterylny fastfood zmielony przez komercyjny algorytm z bebechów sztucznej inteligencji, bo nikt żywy nie zechce pracować tylko za miskę świeżej idei zamiast pieniędzy, jak dotychczas, a nasze dzieci już zdążyliśmy uratować przed popełnieniem naszych błędów.
Bogu dzięki, już nie będą jak my, artystami, na ich szczęście.
Małgorzata Maciejewska