Na Facebooku bombardują mnie ostatnio posty Teatru Telewizji. Chyba nigdy nie było takiego wzmożenia na socjalach tej instytucji, jak teraz, kiedy filmują „Wycinkę” Bernharda w reżyserii Krystiana Lupy. Chwalą się tym i słusznie, bo jest się czym chwalić – w końcu uwiecznione i upowszechnione zostanie ostatnie ważne polskie przedstawienie.
1.
Nie wiem ilu moich czytelników pamięta rok 2014, kiedy kraj obiegła wieść z Wrocławia, że Lupa „znowu to zrobił”, że po kilku latach realizowania autorskich scenariuszy wywiedzionych z improwizacji aktorów wrócił do Bernharda i wyszło mu arcydzieło. Jako dwudziestojednoletni naówczas student pierwszego roku reżyserii, który głośno mówił o tym, że „Lupa się skończył” i że „Lupa-dupa”, pojechałem do Wrocławia, by zweryfikować plotki o rzekomym sukcesie adaptacji najbardziej złośliwej powieści najbardziej złośliwego autora.
Znając lupiczne techniki manipulowania publicznością, przed wejściem na widownię wypiłem mocną kawę, by nie przysnąć i nie wziąć własnego snu za to, co ma mi do pokazania Siwy Szarlatan.
Wszystko na nic. Dałem się porwać spektaklowi i wyszedłem z widowni dygocąc na całym ciele od przejęcia i zachwytu. Następnego dnia dopadłem Lupę w hotelu Scandic i wcisnąłem mu do czytania mój egzemplarz reżyserski „Ohio Impromptu” Becketta, żeby jakkolwiek zainteresować go swoją osobą i wprosić się na asystenturę czy cokolwiek, co pozwoliłoby mi ukraść warsztat, który pozwolił mu na stworzenie arcydzieła.
Półtora roku później sam pracowałem z Lupą we Wrocławiu nad „Procesem” Kafki, a „Wycinkę” oglądałem za każdym razem, kiedy tylko mogłem – w sumie udało mi się to 9 razy i nie żałuję ani minuty spędzonej na widowni prawie pięciogodzinnego przedstawienia. Czas we Wrocławiu był zresztą jednym z najszczęśliwszych okresów mojego życia – czułem się niemal królem życia, będąc asystentem takiego mistrza, ciesząc się jego zaufaniem i szacunkiem, biorąc udział w kreowaniu nowego arcydzieła, a to wszystko piękną wiosną i wczesnym latem 2016 roku.
Wszyscy wiedzą, jak skończyła się ta przygoda – po wakacjach już nie wróciliśmy do Teatru Polskiego we Wrocławiu, który wszedł w fazę stopniowego obumierania. Po paru miesiącach już nic nie pozostało z zespołu, z którym tak się zżyłem, tak jak nic nie pozostało z mojego bycia królem świata – cały ten wysokopienny las mojej heroicznej młodości poszedł pod topór drwala.
Mijały kolejne lata, a mnie, wówczas już reżyserowi świeżo po debiucie, zaproponowano pracę nad dyplomem na wrocławskim wydziale aktorstwa dramatycznego. Studenci, których miałem prowadzić, zaczęli naukę w 2016 roku, po upadku Teatru Polskiego. Nie widzieli „Wycinki”, a historii o sukcesach zespołu TPl słuchali jako teatralnych anegdot i gawęd.
2.
Na pomysł spektaklu będącego swoistym prequelem „Wycinki” wpadł jeszcze w złotych czasach Teatru Polskiego dramaturg Konrad Hetel, który wraz ze mną pełnił wówczas funkcję asystenta przy „Procesie”.
Dla tych co nie widzieli spektaklu, ani nie czytali powieści – opisywana przez Bernharda „wybitnie artystyczna kolacja” dzieje się w latach 80-tych, kiedy wszyscy jej uczestnicy są już skorupami samych siebie, wypalonymi, dawnymi artystami, utrzymującymi się z odcinania kuponów od dokonań z młodości. Narrator zaś (czyli sam Bernhard) co i rusz wspomina, jak wspaniałymi ludźmi byli jego bohaterowie zaledwie trzydzieści lat wcześniej, kiedy wraz z nimi tworzył muzyczno-literacko-teatralną komunę.
My, królowe i królowie życia – młodzi artyści Teatru Polskiego – wiosną i wczesnym latem 2016 roku czuliśmy dużo bliższe pokrewieństwo z młodymi bohaterami „Wycinki”, takimi jakich opisuje ich Bernhard, niż z hienami z przeniesionego przez Lupę na wrocławską scenę auersbergerowskiego salonu.
Każdego wieczoru, siedząc w legendarnym barze „Skrzypek na dachu”, snuliśmy plany wspaniałej, wspólnej przyszłości, której ukoronowaniem miał być mój debiut teatralny – realizacja dramatu Konrada, będącego hołdem dla arcydzieła Lupy/Bernharda, gdzie role małżeństwa Auersbergerów, zaczynającej karierę aktorską Joany, czy przepełnionego nadzieją Thomasa, zagrałoby najmłodsze pokolenie aktorów TPl z Janką Woźnicką, Tomkiem Kocujem, Piotrkiem Nerlewskim i Małgosią Gorol na czele. To przedstawienie byłoby tchnięciem ducha nowej dramaturgii w berhardowski świat, przy jednoczesnym zachowaniu szacunku dla tradycji teatru, w którym powstała adaptacja naszego mistrza i nauczyciela.
Niestety, teatr upadł, mistrz i nauczyciel zarzucił pracę nad „Procesem”, wszyscy się rozjechali, a pomysł na prequel „Wycinki” wylądował w szufladzie z napisem „na kiedyś”.
3.
I oto, w końcu 2020 roku, który zweryfikował społeczną rolę artystów jeszcze brutalniej niż rok 2016, znów trafiliśmy z Konradem do Wrocławia, gdzie czekała na nas ósemka studentów roku dyplomowego. Ósemka młodych ludzi rozpoczynających karierę w najtrudniejszym momencie, jaki można sobie wyobrazić. Ósemka młodych ludzi, zdeterminowanych, by na scenie opowiedzieć o sobie, swoich przeżyciach, obawach i nadziejach. Ta ósemka młodych ludzi to: Aleksandra Perek, Jakub Stefaniak, Mateusz Osiadacz, Anna Kozłowska, Chrystian Talik, Zofia Jastrzębska, Maciej Like i Urszula Kobiela. Dla nich warto było odgrzebać temat prequela „Wycinki” – i rzeczywiście, tuż po rozpoczęciu prób i rozpoznaniu potrzeb studentów, powstało sześć pierwszych scen składających się na ekspozycję postaci małżeństwa Auersbergerów, ich wiernego pazia, Thomasa Bernharda, młodych, a już uznanych pisarek, Schrecker i Bilroth, ekscentrycznego malarza Rehmdena oraz eterycznej aktorki i tancerki Joany, wraz z jej mężem, Fritzem, którego reszta towarzystwa nazywała pogardliwie „dywaniarzem”[1].
Po wstępnych próbach owych sześciu scen zdarzyło się jednak coś, co w 2020 roku zdarzało się na porządku dziennym – cały zespół wylądował na dwutygodniowej kwarantannie.
Po powrocie z kwarantanny trudno było się zebrać do próbowania, nie mówiąc już o dalszym pisaniu dramatu. Wobec kryzysu twórczego, który siał spustoszenie w całym zespole pracującym nad spektaklem, postanowiłem podnieść morale w jedyny znany mi wówczas sposób: ogłosiłem przygotowania do serii improwizacji.
Improwizacją zajmowałem się od początku drugiego roku.
Pierwszą pracą, przy której pomagałem Krystianowi Lupie była efemeryczna „Spi-ra-la”, spektakl/instalacja opowiadający o rozpadzie związku młodych ludzi. Przedstawienie prezentowało ów rozpad w pięciu wariantach – co wieczór pięć par, zamkniętych w swoich przestrzeniach, przez godzinę improwizowało scenę kłótni przed rozstaniem, a próby do wydarzenia polegały na udoskonalaniu kondycji improwizacyjnej wszystkich aktorów, włącznie ze mną, gdyż już na początku prób zostałem przez Lupę poproszony o dołączenie do obsady aktorskiej projektu. Dzięki temu doświadczeniu poznałem narzędzie improwizacji z obu stron (reżysersko-dramaturgicznej i aktorskiej) i nie waham się przed stwierdzeniem, że na programowaniu i prowadzeniu improwizacji znałem się wówczas znacznie lepiej, niż na warsztacie stawiania spektaklu.
Przy pracy nad wrocławskim dyplomem zaproponowałem więc serię dwójkowych zdarzeń, w której każdy miał spotkać się z każdym, badając reakcje swojej postaci w konfrontacji ze scenicznymi partnerami – wiedziałem bowiem, że, po sześciu ekspozycyjnych scenach, następna do napisania będzie „długa zbiorówka” i chciałem, by studenci przed przystąpieniem do pracy nad „długą zbiorówką” dowiedzieli się, jak wygląda chemia pomiędzy granymi przez nich bohaterami Bernharda, których mocą wyobraźni odmłodziliśmy o trzydzieści lat.
Przede wszystkim jednak chciałem kupić sobie trochę czasu na napisanie „długiej zbiorówki” i zainspirować się tym, co wytworzyć mogli między sobą moi aktorzy.
W ten sposób powstało osiemnaście kilkudziesięciominutowych scenicznych zdarzeń, które prowadziliśmy przez dwa dni, a ja stałem się jedynym w historii widzem wspaniałego teatralnego serialu o młodych artystach, luźno opartego na motywach „Wycinki” Bernharda.
Dziś jednak – ze względu na wyczekiwaną premierę „Wycinki” w Teatrze Telewizji – chciałbym się podzielić zapisami tak zwanych „startów” do improwizacji, które przeprowadzili wtedy dyplomanci AST we Wrocławiu.
Dla ludzi teatru mogą one posłużyć jako przykłady całkiem nieźle naszkicowanych punktów wyjścia do improwizowanych zdarzeń, trzeba jednak pamiętać, że cała praca nad postaciami, to jest analiza źródeł, rozmowy o dynamice grupy, rozliczne „wywiady z postaciami”, dokonała się wcześniej, a same improwizacje odbywały się w seriach po sobie, więc niektóre „pejzaże” mogą wydawać się wybrakowane, tymczasem owe braki uzupełniała pamięć zdarzenia odegranego przed godziną czy dwiema.
Tymczasem dla „cywilów” czytających te notatki, niech będą właśnie prequelem do już niedługo znów możliwej do obejrzenia „Wycinki” – świadectwem poszukiwań twórczych w obrębie jej świata, których efektów już nikt dziś nie zobaczy, gdyż życie spektaklu dyplomowego to życie jednorocznego krzewu.
4.
SEZON 1.
FRITZ – JOANA : „Po tym wieczorze wszystko się zawaliło”
Wieczór. Mieszkanie na Sebastianplatz, w którym żyje się zupełnie nieuregulowanym trybem życia.
Kto tak właściwie jest kim w tym związku? Kto kogo stworzył?
Czy wobec tego, jak wielkie wsparcie okazuje Joana działalności Fritza, to chyba ma prawo oczekiwać większego wsparcia dla własnej pracy, odrobiny uwagi chociaż.
Czy wobec tego, jak wiele sztuka Fritza (i uzyskane z niej dochody) zrobiła dla wypromowania „pomysłów na życie” Joany, to chyba Fritz ma prawo oczekiwać większego szacunku dla swojego sposobu pracy, odrobiny zrozumienia chociaż.
Fritz właśnie wstaje żeby popracować, Joana właśnie kładzie się spać.
Dziś przelewa się czara goryczy.
THOMAS – FRITZ : „Przed odejściem od Joany”
Park przy Sebastianplatz. Ten sam wieczór co wyżej.
Po kłótni z Joaną, wybity zupełnie Fritz idzie na spacer, na papierosa, na cokolwiek – bo może po powrocie uda się popracować, Joana też wyszła, więc przynajmniej będzie spokój w domu.
W tym stanie spotyka siedzącego na ławce Thomasa. Nie zacząłby sam rozmowy, ale Thomas zapytał czemu Fritz tak dziwnie wygląda i… (nie stawiam tu założenia pod tytułem „i rozmowa sama się zaczęła” – być może się nie zaczęła, być może pogadali o pierdołach, spalili po fajce i się rozeszli – sprawdźmy. Natomiast Fritz po rozmowie z Thomasem nie wróci do domu, pójdzie się włóczyć całą noc po mieście).
Tymczasem Thomas siedział na ławce w parku, niedaleko Sebastianplatz. Siedział akurat tam, bo nie dawał mu od dłuższego czasu pomysł dramatu à la Maeterlinck, który chciał napisać zainspirowany Joaną – nie PRZEZ Joanę, ale po prostu Joaną, tak jak czasem ludzie nas inspirują. Dlatego tam siedzi, bo patrzy w okna jej mieszkania na poddaszu i jakoś łatwiej mu się o tym myśli. Aż tu nagle Fritz idzie ścieżką, to nie może być przypadek.
Tylko czemu on tak dziwnie wygląda?
JOANA – MAJA : „Po odejściu Fritza vol. 1”
Ten sam wieczór, mieszkanie Auersbergerów.
Maja siedzi sama, bo Gerhard gdzieś poszedł, nawet go nie pytała gdzie – ma już serdecznie dość słuchania o jego planach, które i tak się nie spełniają.
Przychodzi Joana, która po kłótni z Fritzem wybiegła z domu i kręciła się jakiś czas po mieście, ale z powodu zimna (a tak naprawdę to w obawie, że wpadnie na Fritza albo kogoś z jego przyjaciół) postanowiła odwiedzić kogoś bliższego jej samej. Wybrała Maję, raz, że dobrze się z nią gada, dwa, że zawsze ma alkohol, trzy, że co jak co, ale przejścia z mężem to nie jest dla niej nowość. (Nie zakładam, że rozmowa tej dwójki pójdzie w jakimś konkretnym kierunku, mogą się po prostu razem napić i też będzie ok – ale mogą też po napiciu się zacząć rozmawiać szczerze. Zależy gdzie Was poprowadzi.)
THOMAS – JOANA : „Po odejściu Fritza vol. 2”
Ten sam wieczór tylko sporo później. Mieszkanie na Sebastianplatz.
Wracając od Mai Joana spotkała w parku Thomasa. Powiedział jej, że widział Fritza. Z tego co mówił Fritz wynikało, że raczej nie wróci dziś do domu.
Joana poprosiła Thomasa, żeby ją odprowadził i posiedział z nią chwilę, nie wiadomo, czy emocje, czy bezsenność, czy alkohol czy co – ale coś sprawia, że nie chce siedzieć teraz sama.
Zaczyna pękać obraz świata.
ALFRED – GERHARD : „Poszukiwanie sekretu do wydarcia vol. 1”
Ten sam wieczór, stolik w barze.
Rehmden dalej utrzymuje swoją tezę o końcu sztuki. Tymczasem jeden z nielicznych ludzi, których uważa za inteligentnych znajomych zdaje się nie rozumieć powagi sytuacji. A być może sytuacja nie jest tak poważna i Rehmden się myli? Jakkolwiek jest to niemal niemożliwe, należy, choćby hipotetycznie, rozważyć taką opcję. Więc trzeba zbadać – czy Gerhard rozumie, co wydarzyło się przed miesiącem u niego w mieszkaniu, a jeśli rozumie, to skąd do cholery dalej czerpie siłę do życia?!
Gerhard tymczasem cieszy się, że kumpel zaprosił go na piwo – w ostatnim czasie jego życie krąży między żoną a fortepianem i nie wiadomo co gorsze. Ale dziś jest super wieczór. Gotów jest gadać o czymkolwiek, byleby być poza domem i móc spokojnie pić piwo z kumplem, choć akurat sztuka i jej koniec to nie jest temat, który interesuje go najbardziej. Polityka, dziewczyny, chłopaki, a nawet sam towarzyski szum baru – tym chciałby się zająć skoro ma wolne od żony. Z tyłu głowy jedynie pracuje mu myśl „czy po to się żenił, żeby najfajniej od miesiąca czuć się w barze z tym nienormalnym Alfredem”.
FRITZ – ALFRED : „Poszukiwanie sekretu do wydarcia vol. 2”
Ten sam wieczór trochę później, ten sam bar.
Fritz w swojej wędrówce przez miasto przez nieuwagę (był zbyt pogrążony w myślach o tym, co ma zrobić ze swoim rozpadającym się związkiem) wszedł do znanej artystycznej kawiarni. Trudno, wypije setkę wódki i pójdzie dalej… aż tu nagle ktoś go chwyta za ramię.
Nieusatysfakcjonowany rozmową z Gerhardem, Rehmden dostrzegł wchodzącego do baru Fritza. Co to właściwie jest w tym człowieku co go jednocześnie irytuje i intryguje? Czy on rozumie koniec sztuki? Bo chyba nie, skoro dalej ją uprawia. Ale z drugiej strony jak on, ocalały z Holocaustu, może tego nie rozumieć? Trzeba za wszelką cenę wydobyć z niego to co ukrywa – bo kto jak kto, ale Fritz wygląda na takiego, który coś ukrywa. Może to, że jego „sztuka” nie jest sztuką i faktycznie nadmuchał interes rzemiosła ludowego do rozmiarów artyzmu? Może to, że tylko ściemnia o tym, że jest ocalonym z Holocaustu, a cała historyjka służy tylko dopatrywaniu się głębi w nieskładnych wzorach na jego dywanach? Może jest genialnym oszustem – bo coś takiego jest możliwe do robienia w świecie po upadku sztuki. Trzeba to zbadać.
JEANNIE – ANNA : „Można mieć tylko jeden największy sukces, i Ty, kochana, już go osiągnęłaś”
Ten sam wieczór, inny bar, właściwie nie bar, a kawiarnia.
Czasem dzieje się coś takiego, że jeśli odpowiednio długo wmawiamy innym, że kogoś lubimy, to w pewnym momencie nam samym może się wydać to prawdą. Oczywiście do momentu, aż nie zobaczymy tej rzekomo lubianej osoby na żywo.
Obie panie pisarki przyszły naszykowane na ten wieczór jako na niezwykle przyjemne spotkanie z koleżanką po piórze, ale bardzo szybko okazało się, że tak niestety nie będzie. Za daleko się rozjechały – obracają się już w zupełnie innych środowiskach, zajmują się rzeczami na zupełnie innym poziomie. Trochę jak koleżanki z warsztatów przygotowujących do szkół teatralnych, które po roku spędzonym przez jedną z nich w szkole, a drugą na teatrologii spotykają się i próbują rozmawiać. Co z tego, że kiedyś były blisko, skoro teraz żadna nie uwierzy tej drugiej? Takie spotkanie można tylko PRZETRWAĆ, między takimi osobami ciężko o dialog, raczej są to strzępy równoległych monologów, każda na własny temat.
Ale, choć dawna przyjaciółka wydaje mi się dziś skończoną, fałszywą idiotką – jakoś szkoda tego, bo do kogo innego mogę się w ogóle odezwać? Kto inny zrozumie mój problem, jeśli nie ona, która dzieli ze mną i płeć i zawód. „Nienawidzimy się wzajemnie i to nie jest nasze najgorsze, to jest być może nasze najlepsze”.
MAJA – JEANNIE : „Co się z nami stało, nie widzimy się, jesteś w ogóle jakaś dziwna”
Ten sam wieczór, mieszkanie Auersbergerów.
Po wyjściu Joany Maja zostaje sama. Przysypia, czekając na Gerharda. Ktoś puka. To Jeannie. Jeannie po rozmowie z Anną czuje się jak totalnie odcięta od rzeczywistości idiotka. Jak do tej pory czuła się wobec każdego tylko jak idiotka – to jeszcze było znośne, ale teraz dochodzi to, że ewidentnie odpada od rzeczywistości, nie wie już co jest prawdą na temat ludzi, wśród których się obraca, a co tylko jej się wydaje. Ma do czynienia albo tylko z armią pochlebców albo tylko z armią oskarżycieli. Coś kazało jej przyjść do Mai, choć właściwie nie ma jej nic szczególnego do powiedzenia – wpadła, bo widziała, że pali się światło.
Mai jest obojętne czy siedzi sama czy z Jeannie. Ale jak już siedzi z Jeannie, to może sobie z Jeannie pogada. Tylko o czym gadać z Jeannie, skoro od kilku miesięcy nie wiadomo właściwie kim jest Jeannie? Nawet o nagrodzie Maja dowiedziała się od Anny Schrecker – tak się chyba nie traktuje przyjaciół.
Zacznijcie lekko, po prostu koleżanka wpadła odwiedzić koleżankę. Po prostu ta odwiedzająca koleżanka nosi w sobie jakiś straszny ciężar, a ta odwiedzana jest w humorze do przebijania balonów szpilką. I zobaczymy co się stanie.
ANNA – GERHARD : „Najbardziej to współczuję Tobie, Gerhard”
Ten sam wieczór, kawiarnia (ta, która nie jest barem).
Po idiotycznej i niespełniającej oczekiwań zajebistego męskiego wieczoru rozmowie z Rehmdenem, Gerhard nie chce jeszcze wracać do domu. Idzie więc do kawiarni literackiej z nadzieją spotkania kogoś znajomego. I spotyka – Annę, wlewającą w siebie czwartą kawę tego wieczora, by zagłuszyć kompleksy obudzone w niej przez Jeannie.
Nie szukajmy tu koniecznie wątku romansowego – wydaje mi się, że ta dwójka może na siebie nawzajem podziałać naprawdę terapeutycznie – ostatecznie Gerhard zawsze cenił współpracę ze Schrecker, a ona współpracę z nim, dlatego być może mogą sobie powiedzieć o swoich kryzysach twórczych i ludzkich. Tu też zacznijcie lekko, najlepiej od zdissowania Rehmdena, w końcu nic tak nie łączy ludzi jak obrabianie innym dupy. Grunt, żeby potem przejść głębiej – bo nawet jeśli Rehmden nie ma racji z „końcem sztuki” w ogóle, to Gerhard bardzo mocno czuje koniec swojej sztuki. I nawet jeśli Rehmden nie ma racji z „kroczeniem ku pustce”, to Anna bardzo mocno czuje swoją pustkę.
5.
SEZON 2.
THOMAS – ALFRED : „Jeśli mnie nie powstrzymasz, utnę sobie rękę”
Nora Rehmdena – zapuszczone studio, w którym żyje malarz. Wieczór następnego dnia.
Alfred telefonicznie zaprosił Thomasa do siebie. Po wczorajszych spotkaniach tkwi w jakiejś ciemności, zieje w nim jakaś czarna dziura. Zawsze jednak był dobry w wywieraniu wielkiego wrażenia na podatnych umysłach – od dzieciństwa tak sobie rekompensował każde poczucie porażki, to uchroniło go przed tym poczuciem nawet przy wyrzucaniu z Akademii.
Thomas zdziwił się, kiedy odbierając telefon usłyszał głos Rehmdena. Ale nie miał planów na dziś – a zresztą, i tak nie wiele jest w stanie zrobić, ciągle szumi mu w głowie po wczorajszym wieczorze. Przychodzi więc po prostu w odwiedziny.
Tytuł tego epizodu nie jest koniecznym do rzucenia w trakcie improwizacji cytatem ani podpowiedzią do jakiegoś zdarzenia – chodzi mi tu po prostu o podkreślenie desperacji, z jaką Rehmden walczy o swoje – i co mogłaby spowodować w nim walka przegrana.
ANNA – ALFRED : „Ambitni ludzie szukają lustra w sobie nawzajem vol. 1”
Nora Rehmdena – sporo później.
Po wyjściu Thomasa Rehmden siedzi długo sam. Kiedy słyszy pukanie do drzwi ma nadzieję, że to może Thomas, który będzie chciał kontynuować rozmowę. Ale to Schrecker. Która przychodzi porozmawiać pod jakimś absurdalnym pretekstem (choćby pogadać o możliwym artykule o „końcu sztuki”, który chciałaby zderzyć z własnym głosem o „braku końca sztuki”). Przychodzi sprawdzić, czy jej nocne obserwacje po wczorajszej rozmowie z Gerhardem są prawdziwe. Czy to rzeczywiście ludzie, których uważała za ogarniętych, na których wzorowała własną maskę ogarniętej osoby.
Rehmden wpuszcza ją, ale nie stosuje już żadnych sztuczek, nie stara się zakrzyczeć, zaimponować. Nie był przygotowany na tą wizytę, nie wiem czy ma w sobie siłę psychiczną, żeby teraz ugrywać cokolwiek przed akurat jedyną osobą, której w jakiś pokrętny, Rehmdenowski sposób chyba trochę ufa.
Ale ona nigdy nie widziała Rehmdena w takim stanie – czy to w ogóle jest on? Czy to nie jest jakiś żart, performans?
Tutaj będę długo trzymał tę improwizację, przez pełny czas, bo między tymi ludźmi jest trochę piachu, który musi się przewalić, żeby dało się zejść głębiej, więc jakby był cringe, to nic, idźcie w to, drążcie.
ANNA – FRITZ : „Ambitni ludzie szukają lustra w sobie nawzajem vol. 2”
Park przy Sebastianplatz, ten sam wieczór.
Wracając od Rehmdena Anna spotyka w parku Fritza. Ten siedzi na ławce, na której wczoraj siedział z Thomasem i wspomina tę dziwną rozmowę, która chyba ustawiła jego życie.
Tutaj nie wiele jestem w stanie napisać, bo wszystko zależy od tego co wydarzy się we wcześniejszej improwizacji Anny i Rehmdena. Fritz tymczasem ma to, z czym został wczoraj – poczucie jakiejś nowej, zaczynającej się drogi wolnego człowieka, to „wreszcie wywalone” – i dziś kupił bilet do Meksyku na za dwa tygodnie (już powiedział o tym Joanie).
JEANNIE – THOMAS : „Ty widzisz prawdę, ty mi powiedz co mam dalej robić z tym moim pisaniem, z tym moim gównem vol. 1”
Inny park, ten sam wieczór.
Wracający od Rehmdena Thomas spotyka w parku Jeannie, która (jak ostatnio ma w zwyczaju), siedzi na ławce i patrzy się w przestrzeń wsłuchując się w panikę w swojej głowie. Dziś jest gorzej niż zwykle, bo po wczorajszym odelżeniu z Mają, obudziła się z jakimś dziwnym kacem, zorientowała, że cały wczorajszy spokój po rozmowie był tylko oszustwem, nadal jest tam gdzie była – tylko teraz wie, że jej przyjaciółka nie jest NAPRAWDĘ BLISKIM człowiekiem.
Przestrzeń parku i stan Thomasa są idealną przestrzenią do tego, żeby naprawdę otworzyć się i – być może po raz pierwszy – zacząć mówić całkowicie szczerze o swoich strachach. Towarzystwo tego człowieka jest – nie tyle kojące, co jakieś otwierające. On jest prosty. Ona też, choć udaje bardzo skomplikowaną. Niech porozmawiają jak ludzie.
JOANA – JEANNIE : „Ty widzisz prawdę, ty mi powiedz co mam dalej robić z tym moim pisaniem, z tym moim gównem vol. 2”
Mieszkanie na Sebastianplatz, ten sam wieczór trochę później.
Po rozmowie z Thomasem, Jeannie postanawia udać się do ostatniej już prostej i szczerej osoby, jaką zna. Idzie do Joany. Z nią też chce porozmawiać – szczerze i prosto, tak jak od dawna z nikim nie rozmawiała. (Tutaj nastawienie na tę rozmowę będzie następstwem tego, co zdarzy się w spotkaniu z Thomasem, więc nie będę rozpisywał, omówię.)
Joana jednak średnio może teraz rozmawiać. Chociaż tak, totalnie może teraz rozmawiać. Choć może to nie najlepszy moment. Ale może to właśnie najlepszy moment. Bo Joana właśnie się dowiedziała o planach wyjazdowych Fritza. Ale pogadajmy, tak, pogadajmy koniecznie.
Sugerowałbym, żeby być w tym spotkaniu szczególnie szczerym i czułym, taka rozmowa się już może nie powtórzyć, chyba, że, nie wiem, Joana zamieszkałaby u Jeannie.
GERHARD – MAJA: „Ten pierwszy raz, kiedy on upił się bardziej”
Mieszkanie Auersbergerów. Ten sam wieczór.
Maja wraca do domu z Filharmonii gdzie ćwiczyła solo w lepszych warunkach niż mieszkaniowe. Gerhard jest już dobrze zrobiony. Bo ma teraz tę nową teorię, według której trzeba się upić, żeby skończyć utwór. I strasznie chce się tym odkryciem podzielić z żoną. A jeśli nie, to przynajmniej pracować, bo z takim zapałem nie pracował od konserwatorium.
Tymczasem w Mai cały dzień pracuje to, co usłyszała (a również to czego nie usłyszała, a nie usłyszała potwierdzenia swojej opinii na temat Gerharda) od Joany i Jeannie. Zaczyna dostrzegać w sobie błędy w traktowaniu męża. Ale też generalnie bez jaj – tak najebanego to go nigdy nie widziała, teraz to naprawdę wygląda jak małpa przy fortepianie.
MAJA – FRITZ : „Po tym pierwszym razie, kiedy on upił się bardziej”
Park przy Sebastianplatz, ten sam wieczór później.
W trakcie rozmowy z Gerhardem Maja odbiera telefon od Jeannie, która informuje ją o wylocie Fritza. Więc Maja szybko wychodzi z domu i idzie do Joany, żeby zająć się nie do końca zrównoważoną przyjaciółką. W parku jednak wpada na tego niewdzięcznego skurwiela Fritza.
Fritz siedzi w parku i dalej napawa się ohydnym Wiedeńskim wieczorem – napawa się tym, że już niedługo nie będzie musiał więcej takich wieczorów oglądać i aż się ciepło od tego w duszy robi. Odnalazł drogę. Wie co robi, ma to przeczucie, które zawsze się ma, kiedy zaczyna się coś ciekawego w życiu. Więc kiedy nagle napada na niego Maja Auersberger może jej wreszcie powiedzieć wszystko całkowicie szczerze i bez ogródek.
JOANA – GERHARD : „Teoria terapeutyczna Joany w praktyce”
Mieszkanie Auersbergerów, ten sam wieczór, później.
Joana po tym, jak wyszła od niej Jeannie postanowiła znowu iść do Mai. Ale Mai nie ma. Jest Gerhard. Bardzo ucieszony z przybycia koleżanki.
W sumie na ten moment nie ma znaczenia dla Joany czy siedzi konkretnie z Mają – byle nie sama, a Gerhard jest naprawdę w dobrej formie, jest wręcz wniebowzięty, bo dziś (pijąc od 11 rano) ukończył wszystko na co przekroczył już terminy.
Cholera, może ta wóda to jest jakieś rozwiązanie, przynajmniej chwilowe – a kto zabroni Joanie podtopić trochę to życiowe rozczarowanie, które dziś przeżyła?
JEANNIE – ANNA: „Długo umawiana kawa”
Kawiarnia (ta, która nie jest barem)
Po kilku dniach od ostatniego spotkania („które tak jakoś głupio wyszło i w ogóle nie ma co do niego wracać, nie przejmuj się kochana”) dwie pisarki spotykają się wreszcie by odbyć rozmowę. Tu ma prawo pojawić się wszystko szczerze – byle w obrębie normalnej rozmowy.
Zresztą zobaczymy gdzie was wyprowadzą wasze dzisiejsze spotkania – to z tym (przy założeniu dystansu, jakiego nabieramy do spotkań po kilku dniach) przyjdziecie na tę kawę.
Może nawiąże się wreszcie sojusz najsilniejszych kobiet młodej literatury austriackiej, sojusz który rozniesie w proch męską dominację w tym świecie.
Radosław Stępień
[1] Oczywiście lista postaci w zestawieniu ze spektaklem Lupy może wydawać się wybrakowana, jednak trzydzieści lat przed akcją „Wycinki” grani przez Michała Opalskiego i Adama Szczyszczaja, James i Joyce dopiero raczkowali (i to nie jako artyści, a jako małe dzieci), a zarówno właścicielka sklepu w Kilb (u Lupy grała ją Anna Ilczuk), jak i partner Joany, John (Marcin Pempuś) czy wreszcie Aktor Teatru Narodowego (grany przez Jana Frycza) nie należeli do kręgu znajomych małżeństwa Auersbergerów. Z kucharki zaś (w „Wycince” granej przez Krzesisławę Dubielównę) zrezygnowaliśmy, gdyż według Bernharda była ona bardzo stara już trzydzieści lat przed samobójstwem Joany, a my mieliśmy do dyspozycji jedynie młodych aktorów roku dyplomowego.