Jarocki się zmartwił. Prawdopodobnie nigdy żaden aktor nie postawił go w takiej sytuacji. Z wściekłości i bezradności usiadł na widowni, i zamilkł. Zapanowała grobowa cisza.
Podobno aktorka Zofia Czerwińska, kiedy jej opowiadano o kimś bez podania danych osobowych, zawsze mówiła: „Bez nazwisk nieśmieszne”. To tym razem będzie z nazwiskami. Historia sprzed kilkunastu lat. Ale po kolei.
W Teatrze Telewizji pokazano po siedemnastu latach rejestrację spektaklu „Błądzenie” w reżyserii Jerzego Jarockiego. A do mnie wróciły wspomnienia z prób do pierwszej wersji spektaklu, w których brałem udział na początku lat dwutysięcznych w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Spektaklu, który nigdy nie powstał. Mało kto pamięta, że pierwsze próby do „Błądzenia” odbywały się właśnie w Dramatycznym, bo Jarocki przerwał pracę i przeniósł je po pewnym czasie do Teatru Narodowego. Sam tytuł spektaklu całkiem trafnie nawiązuje do początków procesu. Było to zaiste długie i żmudne błądzenie, ale też niepozbawione niezbędnej gombrowiczowskiej dawki absurdu. W pierwszej wersji spektaklu główną rolę miał grać Michał Żebrowski, będący wówczas w swoim aktorskim prime time. Jeszcze nie był wprawdzie dyrektorem Teatru 6. piętro, ale był już po „ „ „ „ „Wiedźminie”, „Starej baśni”, czy „Kochankach roku tygrysa”. Żebrowski grał wtedy u Agnieszki Holland w „Janosiku. Prawdziwej historii”. Do roli demonicznego Turjaga Huncagi wychodował sobie pokaźną brodę. Zdjęcia do filmu zostały przerwane i aktor dostał propozycję zagrania głównej roli od Jarockiego.
Zaczęliśmy próby w Dramatycznym. Graliśmy z kolegami trzecioplanowe role, mieliśmy raptem po parę zdań do wypowiedzenia przez cały spektakl. Tworzyliśmy tak zwaną kupę, która miała się przemieszczać z miejsca w miejsce podskakując i skandując pojedyncze słowa, które Jarocki wyjął ze sztuk Gombrowicza. Inspicjentka wzywała nas zawsze na scenę wdzięcznym komunikatem: „Kupa na scenę!” I skakaliśmy zbici jak śledzie w kupę, na każde najmniejsze skinienie mistrza, za każdym razem robiąc dobrą minę do złej gry. Jarocki siedział z asystentem w pierwszym rzędzie i wydawał komendy. Nosił ciemne okulary, miał kłopot ze wzrokiem. Ale słuch miał genialny. Któregoś dnia podszedł do jednego z aktorów, który od dwóch godzin próbował na scenie w pocie czoła swoją rolę. Zbliżył się do niego i podał mu rękę. Aktor wyciągnął swoją. Reżyser uśmiechnął się cierpko i powiedział: „O, pan Jarek. Dzień dobry. Nie wiedziałem, że pan już jest”. W taki sposób skomentował wysiłki aktorskie. Innym razem przywołał do siebie Żebrowskiego i zapytał go wszem i wobec, kiedy zamierza zgolić sobie brodę. Żebrowski zdziwiony pytaniem, odpowiedział że nie zamierza się jej w ogóle pozbywać. Jarocki na to, że ta postać gombrowiczowska nie może posiadać nawet drobnego zarostu, o brodzie już nie wspominając. Więc ponowił pytanie: „Panie Michale, to kiedy pan zgoli brodę?” Żebrowski powtórzył, że będzie próbował w brodzie i jej nie zgoli. Jarocki nie dawał za wygraną: „Ale przed premierą pan zgoli? Tej roli nie da się dobrze zagrać mając brodę. Nie zagra pan w brodzie. Nie w tym spektaklu”. Żebrowski powiadomił reżysera, że nie może zgolić brody, ponieważ podpisał kontrakt z producentami filmu o Janosiku, i tam jest paragraf dotyczący jego brody. Według ustalenia z producentami czeskimi i słowackimi zobowiązał się, że pod żadnym pozorem nie zgoli brody przez najbliższe sześć miesięcy, ponieważ zdjęcia do filmu miały być wznowione jeszcze tego samego roku. I jeżeli zgoli ją teraz, to po premierze nie wyrośnie mu odpowiednio długa do filmu. Wtedy zgodnie z ustaleniami w umowie będzie musiał zapłacić sporą karę i w rezultacie zostanie usunięty z obsady Janosika. Jarocki się zmartwił. Prawdopodobnie nigdy żaden aktor nie postawił go w takiej sytuacji. Z wściekłości i bezradności usiadł na widowni, i zamilkł. Zapanowała grobowa cisza. W końcu Żebrowski zszedł ze sceny w kulisę. Poza tym nikt się nie śmiał poruszyć. My zbici jak śledzie w kupie, też milczeliśmy. Jarocki po chwili wstał i pewnym głosem ogłosił całemu zespołowi, a był to zespół niebagatelny, ponad dwudziestu aktorów, że próby zostają tymczasowo wstrzymane. I udał się do dyrekcji teatru na rozmowę.
W teatrze zawrzało. Dyrektor teatru po kryzysowym spotkaniu z reżyserem i aktorem poprosił zespół aktorski o natychmiastowe zebranie. Na zebraniu zespołu nie pojawił się aktor gościnny Michał Żebrowski. Dyrektor teatru przeczytał oświadczenie aktora. Żebrowski zapewnił, że o brodzie wiedziała dyrekcja teatru, zanim go zatrudniała, ale istotnie nie wiedział o niej Jarocki. Dyrekcja wspomniała Jarockiemu o brodzie przed rozpocząciem prób, ale ten nie wziął tego na serio. Nie wiedział jednak o kontrakcie, w którym cały paragraf był poświęcony brodzie aktora. Żebrowski potwierdził swoją gotowość do dalszych prób, ale ostatecznie nie mógł spełnić życzenia reżysera i jej zgolić. Przeprosił w oświadczeniu wszystkich aktorów, wiedząc, że każdy w jego sytuacji postąpiłby tak samo, bo dotrzymuje się wcześniej podpisanych kontraktów. Wobec nieugiętej postawy reżysera, oświadczył że nie może dalej kontynuować pracy nad „Błądzeniem”. Dyrektor teatru był niezmiernie zaskoczony. Dopytywał aktorów. Aktorzy, równie osłupiali, zapewniali, że niczego nie zauważyli. My aktorzy z trzeciego planu, grający tak zwaną kupę kolektywnie wstrzymaliśmy się od głosu. W sumie to cieszyliśmy się, że nie będziemy musieli co wieczór podskakiwać w owej kupie, wykrzykując jakieś absurdalne pojedyncze zdania. Brodagate stała się się znana w całym mieście.
Ostatecznie próby zostały zerwane. Legendarny reżyser już się więcej nie pojawił. Nie zjawił się też sam brodaty Żebrowski. Jakiś czas później dowiedzieliśmy się, że spektakl „Błądzenie” w zmienionej obsadzie powstaje w Teatrze Narodowym. Trup zmartwychwstał i miał się całkiem dobrze. Takie cuda, proszę państwa, możliwe są tylko w teatrze.
Krzysztof Szekalski