Sztuka, w pewnej swojej części, przyczyniła się do skonfliktowania ludzi. Nie dlatego, że przekonuje przekonanych, bo to byłby rachunek o zerowym wyniku. Dlatego, że utwierdza przekonanych w braku wątpliwości.
— Sztuka przyczyniła się do skonfliktowania ludzi – powiedział mój przyjaciel, artysta, gdy spotkaliśmy się po wyborach, gdy kolejni znajomi wyrzucali kolejnych znajomych ze znajomych i po obu stronach frontu rysowano apokaliptyczny wizerunek przeciwnika.
Zapadło mi to jego zdanie głęboko i pracuje. Zapadło, gdyż szturchnęło osobiste, od dawna, wątpliwości. A więc nie uczyniliśmy świata lepszym, tylko gorszym? Staliśmy po stronie wojny, konfliktu i zajadłości wzajemnej? Byliśmy głupi? Ale jak to? Przecież wskazywaliśmy zło i bardzo, bardzo wyraźnie oraz jednoznacznie wskazywaliśmy kierunek w stronę dobra. Byliśmy publicystyczni, byliśmy moralni, byliśmy radykalni. No. No tak, tak, tak. Ojojoj. No tak. Byliśmy ironiczni. Zjadliwie ironiczni wobec złych i z całą mocą ukazywaliśmy szlachetność dobrych. Ojojoj. Ojoj. No tak. Tak. Bardzo wyraźnie, wielkimi literami, tłumacząc, a tłumacząc i jeszcze raz tłumacząc wyrażaliśmy artystycznymi środkami wyrazu, uruchamiając całą naszą wrażliwość i umiejętność tworzenia sugestywnych obrazów, że to jest be, a tamto cacy. No jasne, czasami delikatniej, z wyczuciem pochylaliśmy się i spokojnie, ale rzeczowo punktowaliśmy: tu białe, tam czarne, ok? Usłyszeli? Jeśli nie, to jeszcze raz powtórzymy, gdyż mamy w sobie oceany cierpliwości, jeśli o to chodzi. No, może nie oceany. I może następnym razem bardziej przywalimy. TU BIAŁE, TAM CZARNE, dotarło?!
Radykalizm rodzi radykalizm. Wytykanie rodzi wytykanie. Naśmiewanie rodzi naśmiewanie. Ironia rodzi dystans. Pouczanie rodzi opór. To nie szkoła, ludzie nie uczniacy! Jak przywalasz w czuły punkt, to się nie dziw, gdy przywalą w Twój. Takie zaproponowałeś/wałaś reguły gry. A narzędzia to już każdy ma dostępne swoje.
Sztuka, w pewnej swojej części, przyczyniła się do skonfliktowania ludzi. Nie dlatego, że przekonuje przekonanych, bo to byłby rachunek o zerowym wyniku. Dlatego, że utwierdza przekonanych w braku wątpliwości. I do tego braku wątpliwości daje przekonanym obrazowe argumenty. Nie uwzględnia żadnych argumentów drugiej strony. Zero tolerancji. Ośmiesza je, spłaszcza, wykoślawia, drwi, czyni z tamtych potworów. Robi to, co kiedyś robiono przed bitwami, gdy stały naprzeciw siebie dwie armie i podgrzewały nienawiść, wyzywając i kpiąc z przeciwnika.
Brak wątpliwości jest hasłem wywoławczym harcowników sztuki.
I nie chodzi o jednostronność, ani o to, że ograniczają się te postulaty moralne postulowane w sztuce do kilku rozwałkowanych punktów, bo druga strona tak samo nie ma wątpliwości i tak samo utwierdza swoich w ich pozycjach bojowych. Chodzi o to, że nie chodzi o zrozumienie tamtych, tylko żeby im wpierdolić. Przypierdolić tamtym, a grubo, a konkretnie, a nie brać jeńców, i pokazać niewinność naszych ofiar. Naszej moralności dowodzimy w boju. Walczymy o lepszy świat, walczymy o pokój. Przemoc w słusznej sprawie jest spoko. Kto mówi: „Przemoc w słusznej sprawie jest spoko” wyzywa drugą stronę, żeby ogłosiła: „Ok, przemoc w słusznej sprawie jest spoko”. Przemoc jest również werbalna. Przemoc narracyjna, gdy narracja skierowana jest przeciwko tym, których w tej narracji spłaszczamy do ich karykatur.
I tak, mam przekonanie, choć nienawidzą tego obie strony, że najgroźniejszą i najgorszą rzeczą nie jest, że ci źli i głupi doszli do władzy, ale że najgroźniejszą i najgorszą rzeczą jest pogłębiający się bezwzględny konflikt, w którym w ogóle nie wchodzi w grę, że można spróbować serio tamtych zrozumieć. Nie, że zrozumieć protekcjonalnie, że to debile są, więc zrozumiałe. Może sztuka dawania głosu polega też na tym, aby serio udzielić głosu tamtym, których tak bardzo nie lubimy.
Wchodzimy w buty oświeconych i dzikusów. Wchodzimy w buty szlachty i chamów. Oświecona sztuka dworska poucza dzikusów i chamów, drwi z ich świętości, wyśmiewa ich wady. A cham chce panów rżnąć. Po prostu. Bo są panami. A jeśli państwo artyści są po stronie panów, to rżnąć też państwa artystów.
I ja rozumiem, jeżeli ktoś powie: „Ale dlaczego ja mam rozumieć faszystę? Ja potrzebuję mu się przeciwstawić!” i okaże poprzez swoją sztukę przynależność do grupy przeciwstawiających się, i znajdzie w tym celu nowsze i lepsze środki wyrazu. I wtedy z całą mocą potwierdzi tę tezę, że sztuka przyczynia się do skonfliktowania ludzi. Ale w słusznej sprawie. I z poczuciem oczywistej wyższości moralnej. „Ale dlaczego ja mam rozumieć i mieć wątpliwości, skoro oni rozumieć mnie nie chcą i wątpliwości nie mają?” – spyta ktoś. I powtórnie zapieje kur.
Na festiwalu Open the Door – Édouard Louis, „Kto zabił mojego ojca” – spektakl w reżyserii Thomasa Ostermeiera. Z dużą czułością pisarz próbuje serio zrozumieć swojego ojca, robotnika, który, jak powiedział po spektaklu autor, jak cała jego rodzina z pewnością głosuje na Marie Le Pen. Nie ma tu nuty szyderstwa, cienia wyższości moralnej, krytyki. Jest przyglądanie się, zbliżanie się, bardzo osobiste, szczere, nieoceniające, nie wyciągające żadnej nauki moralnej skierowanej przeciw. Myślę o tym. Jakoś domknęło mi to rozmowę o sztuce pogłębiającej podziały społeczne, jak przykład sztuki, która z tego wychodzi i która od tego odchodzi.
Ciekawy jestem sztuki, która nie cywilizuje dzikich, nie zawstydza, nie wskazuje, nawet dyskretnie, słusznego kierunku, bo go nie zna, bo bada, sprawdza, szuka, próbuje zrozumieć, raz z tej, raz z tamtej strony staje, przymierza, rozgrywa, nie przyjmuje żadnych założeń słuszności, w ogóle nie jest słuszna, nie jest głosem w sprawie, a jednak porywa i działa, i nie są to działa wycelowane przewidywalnie w stronę tego, co zawsze przeciwnika. Sam nie wiem, czy taką umiem. Bardzo silne i narzucające mamy to oprogramowanie moralnej i cywilizacyjnej słuszności.
— Ale gdzie wtedy jest sens? Po co wtedy w ogóle to robić? Jeśli nie w słusznej sprawie, to po nic. Wynocha z takim! – powie ktoś. I kur zapieje po raz trzeci.
Artur Pałyga