Felietony

Odwołać! Towarzyszu

| 7 minut czytania | 808 odsłon

Gdy znalazłam ich w lesie, dzieci nie miały nawet rękawiczek. Ojciec płakał z bezradności.  


Gdzie wkracza Machińska, tam pojawia się prawo – takie opinie można było usłyszeć w reakcji na decyzję Marcina Wiącka, Rzecznika Praw Obywatelskich, o zwolnieniu Hanny Machińskiej z funkcji jego zastępcy.

O tym, że nie jest to gołosłowne zdanie przekonałam się sama w wyjątkowo dramatycznym momencie na przełomie października i listopada 2021 roku, gdy broniłam przed push-backiem rodziny Kurdów z Iraku. Rodzina z dwojgiem malutkich dzieci, dwuletnim Sirajem i jedenastomiesięczną Zheelą, już wcześniej została wyrzucona z Polski. Skutek był taki, że przez dwa tygodnie siedzieli na gołej ziemi w pasie granicznym między pogranicznikami polskimi a białoruskimi. Nie mieli nawet karimaty. Głodowali i pili wodę deszczową. Jedzenie na przeżycie kupowali od białoruskich strażników za wielkie i ostatnie pieniądze. Ponownie przedarli się przez granicę („nielegalnie”, co zawsze podkreśla Straż Graniczna) i utknęli w lesie niedaleko Narewki. Byli skrajnie wychłodzeni – pod koniec października na Podlasiu rzadko zdarza się noc bez przymrozków. Gdy znalazłam ich w lesie, dzieci nie miały nawet rękawiczek. Ojciec płakał z bezradności.  

Nie dało się ich nigdzie przewieźć do ciepłego pomieszczenia, bo co kilka kilometrów był punkt kontrolny, na którym trzeba było otwierać bagażnik i pokazywać, że nie przewozi się uchodźców. W przypadku znalezienia przewożonych ludzi – los był przesądzony. Straż Graniczna zabierała ich na placówkę i po kilku lub kilkunastu godzinach byli wywożeni z powrotem na granicę i siłowo wypychani na Białoruś. Czas oczekiwania w areszcie zależał od tego, jak szybko zwieziono do placówki Straży Granicznej tylu migrantów, żeby zapakować ich na ciężarówkę, wywieźć na odludzie i przepchnąć na druga stronę granicy. Z pojedynczymi osobami nie opłacała się ta przemocowa procedura, wymagająca znalezienia miejsca, gdzie akurat nie było pograniczników białoruskich.   

Przeraźliwe zimno wzmagało przerażenie, że mały Siraj z jeszcze mniejszą siostrą po raz kolejny będą push-backowani. Nie było od tego odwołania, sejm właśnie przegłosował ustawę o push-backach (w październiku 2021 roku). Komendanci podlaskich placówek Straży Granicznej wymachiwali wydrukami z „Dziennika Ustaw” z tzw. „ustawą wywózkową”, twierdząc, że nie mogą nic zrobić. Wbrew Konwencji Genewskiej i wszelkim prawom humanitarnym „nielegalni” mieli z powrotem trafić do państwa Łukaszenki. Później pewną szansą na ochronienie ludzi przed push-backiem było uzyskanie tzw. interim measures, dokumentu wydawanego przez Europejski Trybunał Praw Człowieka.

Godziny płynęły szybko, wiadomo było co czeka znalezionych Kurdów. Żadne sposoby perswazji nie działały, nie pomagało odwoływanie się do elementarnej etyki, mówiącej, że nie należy narażać ludzi na cierpienie i śmierć (trzydzieści cztery osoby zmarły z wycieńczenia i zimna w tzw. strefie, a po stu osiemdziesięciu osobach zaginął wszelki ślad). Strażnicy mieli prikaz.
Niektórzy na stronie mówili, że nic od nich nie zależy, że mają kilka lat do emerytury. I wyjeżdżali ciężarówkami w las z „nielegalnymi”. Ludzie na wojskowych ciężarówkach siedzieli cicho, bo pilnowali ich strażnicy z bronią.

Szukałam sposobów ochronienia Siraja i jego rodziny przed wywózką. Zadzwoniłam do Mariana Turskiego, relacjonowałam, długo milczał. Obiecał, że oddzwoni. Po kilkunastu minutach odezwał się. Powiedział „dzwoń do Hanny Machińskiej”, zastępczyni RPO. To ona stawiała opór bestialstwu, panującemu wtedy na Podlasiu. Przyjeżdżała, próbowała przeciwdziałać dramatycznej sytuacji. Ważnych ludzi, z którymi musiałaby się liczyć Straż Graniczna, docierało na Podlasie niewielu. Doktor Machińska była jedną z nielicznych. Przy niej lokalni politycy też nabierali odwagi. Wspierała gminę Michałowo, jedyną w której udało się zorganizować oficjalną pomoc dla uchodźców.

Siraj i jego rodzina nie zostali wywiezieni. Znalazła się ścieżka prawna, aby ponownie ich nie wyrzucać. Zainteresowanie Zastępczyni RPO wytrącało komendantów z pewności siebie, przypominali sobie Konwencję Genewską, czy artykuł 162 „Kodeksu karnego”, o nieudzieleniu pomocy w niebezpieczeństwie. Równocześnie w tym samym czasie ze strażnicy SG w Narewce wywieziono i push-backowano rodzinę z chorym chłopcem.    

W marcu Marcin Wiącek, nowy Rzecznik Praw Obywatelskich, przyjechał do Hajnówki, aby porozmawiać o sytuacji w pasie przygranicznym. W małej sali zebrało się około trzydziestu osób, większość od wielu miesięcy pomagająca w ukryciu uchodźcom. Rzecznik Wiącek zdawał się raz poruszony, raz zdziwiony, raz zasypiający. Wolontariusze mówili o swoich doświadczeniach – wtedy „rósł stos okropności” (jakby powiedziała Arendt); mieszkańcy Białowieży, miasta wówczas zamkniętego, mówili o swoich problemach z unieruchomionymi biznesami. Prof. Wiącek do niczego konkretnie się nie odniósł, aczkolwiek widać było, że to co słyszy robi na nim wrażenie. Powiedzenie „Gadał dziad do obrazu, a obraz ani razu” miałoby zastosowanie, gdyby nie to, że Rzecznik oddawał głos swoim współpracownikom, którzy wypowiadali się rzeczowo i nie brakowało im kompetencji.

W największym kryzysie humanitarnym ostatnich dekad głos Rzecznika Wiącka był niesłyszalny. O prawa człowieka na granicy polsko-białoruskiej walczyła Hanna Machińska. Wchodziła do lasu. Widziała. Kilka miesięcy później otrzymała doktorat honoris causa Uniwersytetu w Zurychu. W uzasadnieniu podpisanym przez Rektora tejże uczelni czytamy, że dyplom przyznawany jest „za obronę wartości europejskich”. Poważne uniwersytety wciąż z powagą traktują doktoraty HC. To wyróżnienie ma swoją moc.

Kilka miesięcy później Rzecznik Wiącek zaprosił Machińską na rozmowę. Trwała krótko i zakończyła się wręczeniem jej odwołania z funkcji Zastępczyni RPO. Swoją decyzję prof. Wiącek wyjaśniał na okrągło: „Była bardzo dobrze przemyślana” (przez kogo?); wskazuje na „trudności wynikające ze współpracy”; twierdzi, że „nie był informowany i nie wiedział o wszystkich interwencjach”.

Czy trzystu pracowników Biura RPO ma informować szefa o wszystkich działaniach podejmowanych zgodnie z zakresem swoich obowiązków? Wiącek dodaje, że RPO jest „urzędem jednoosobowym i ponosi odpowiedzialność za jego funkcjonowanie”. Tak – ponosi odpowiedzialność, m.in. za sytuację funkcjonariuszy Straży Granicznej w Białowieży, którzy otwarcie skarżą się na procedurę push-backów. Mają dość.

A Hanna Machińska? Niestety to nie koniec represji wobec niej. Oto media obiega informacja, że wykład Machińskiej na Uniwersytecie Warszawskim zostaje odwołany. Miał dotyczyć sytuacji na granicy. Po burzy w niezależnych mediach Rektor UW Alojzy Z. Nowak wycofał się z decyzji i w oficjalnym piśmie wyjaśnia przyczyny wcześniejszego odwołania wykładu: „Zgodnie z tradycją i zwyczajami uniwersyteckimi organizacja wykładów, w których zapraszającym jest rektor UW wymaga stosowania odpowiednich procedur, w tym przede wszystkim poinformowania rektora o zaplanowanym wydarzeniu”. I poucza: „Powyższe wymagane jest zarówno ze względu na dobre obyczaje nie tylko uniwersyteckie, ale również z uwagi na elementarny porządek organizacyjny na uczelni”.

Czy pan rektor dostaje na bieżąco informacje, kto ma gościnny wykład w stu sześćdziesięciu czterech gmachach Uniwersytetu Warszawskiego, czy kontroluje pan rektor co dzieje się na pięciuset tysiącach metrów kwadratowych pomieszczeń, które są do dyspozycji uczelni?    

Pod wpływem mediów Rektor ugiął się i udostępnił aulę BUW na wykład. Zastanawiające, jak podobne są tłumaczenia Rzecznika RPO i Rektora UW. Obaj poczuli się niedoinformowani.

Panowie! Obojętnie jakie „czynniki polityczne” wpływają na wasze decyzje, są one represjonowaniem osoby, która potrafi sprzeciwiać się bezprawiu i próbuje bronić cierpiących ludzi. Nawet jeśli znaleźli się oni w pułapce Łukaszenki cierpieli tak samo, jak każdy inny człowiek zamarzający w lesie.

Tak, to Hanna Machińska, ówczesna Zastępczyni RPO, uratowała Siraja i jego rodzinę przed dalszym cierpieniem, a może i śmiercią. Wykluczanie jej z życia publicznego jest całkowicie realnym odbieraniem głosu nie tylko Hanie Machińskiej, ale też ludziom, których broniła.

Panie Rzeczniku – tak, „ponosi pan jednoosobową odpowiedzialność”.

Panie Rektorze – Uniwersytet Warszawski nie jest pana własnością.

Urszula Glensk

Urszula Glensk

Komentarze

Komentujesz tekst: Odwołać! Towarzyszu