Felietony

Ojciec

| 5 minut czytania | 428 odsłon

Żal. Rozliczenia rodzinne. Pustka, że coś się skończyło. Kiedy ojciec odchodzi kończy się jedna epoka, kiedy matka druga.

I ja oglądałem w Teatrze Telewizji „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły, ale to nie będzie recenzja. Dlaczego chcę o tym pisać?  Bo mój ojciec też umarł. W szpitalu. Miał operację i nie wybudzili go. 

Przed operacją miał nadzieję, że się jakimś cudem uda. Ale może tylko tak siebie i nas uspokajał. Kiedy go widziałem po raz ostatni opowiadał jakieś zabawne historie innym pacjentom na sali. Był dobrej myśli. Miał sporo energii. Mówi się, że czasem w ludzi przed śmiercią wstępuje jakaś wielka energia. Często nabierają przekonania, że właściwie są już wyleczeni, i lada dzień opuszczą szpital. Może mój ojciec też taki był, jakby ktoś mu zrobił dożylnie jakiś zadziwiający zastrzyk energii. W każdym razie jego szpitalny pobyt był stosunkowo krótki, trwał niespełna miesiąc. Nie było tyle bólu, ile w spektaklu. Nie było tyle płaczu. Nie było tyle żalu do służby zdrowia. Operacja i koniec. Ojciec przed śmiercią pomachał z łóżka do mojej matki, kiedy go wieźli korytarzem do głównej sali operacyjnej. Mnie tam wtedy nie było. Nie mogłem być. 

Byłem wcześniej. I wspólnie z najbliższą rodziną, podobnie jak w spektaklu, poznałem służbę zdrowia z bliska. Znam te desperackie rozmowy z lekarzami na korytarzach, próby przekupienia pielęgniarek czekoladkami czy dobrą kawą. Widziałem inne rodziny, które czekają godzinami na chociażby jedną dobrą wiadomość. Moja rodzina od początku wiedziała, że trzeba przygotować się na najgorsze. Tylko nie było wiadomo, ile to potrwa. Upiorne czekanie. 

Zanim przyszło najgorsze, mój ojciec zdążył jednak powiedzieć mi: przepraszam. Przepraszam – za całe życie.

Odpowiedziałem, że przyjmuję. Nie powiedziałem, że go kocham. To było wtedy dla mnie za wiele. Obaj nie umieliśmy. Ale też nie chcieliśmy. Jakbyśmy się wstydzili, po tym wszystkim, co zaszło. Proste słowa. Ale w takich momentach ważą całe tony. Pamięta się je na zawsze.

Ważą też ostatnie prośby, prośby, których czasem wiadomo, że nie można spełnić.

W spektaklu, ojciec bohatera, wiedząc już, że jest śmiertelnie chory na raka trzustki, prosi swojego syna, żeby ten cofnął czas. Choć o parę miesięcy. Jako widz, domyślam się, że chodzi o ten czas, kiedy jeszcze nie wiedział, że prawdopodobnie wkrótce umrze. Kiedy nie wiedział, ile czeka go bólu i cierpienia najbliższej rodziny. Kiedy istniała jeszcze nadzieja na długie, szczęśliwe życie. Syn zdaje sobie sprawę, że może to już majaczenie zdesperowanego człowieka, który niewyobrażalnie cierpi, a ból jest już nie do zniesienia. Stąd potrzeba jakiegoś przewrotu, powrotu do czasu, kiedy istniała tak zwana normalność. Ta prośba ojca do syna była czymś niewątpliwe bardzo mocnym. Jakby jego dziecko posiadało jakieś tajemne moce, żeby móc pomóc mu wrócić do niedalekiej przeszłości. Kiedy jeszcze było dobrze, a świat wokół miał jeszcze swój wewnętrzny sens. Kiedy wreszcie ojciec nie był skazany na dogłębne poznanie polskich szpitali, w których zwykle się umiera, najniższych kręgów piekielnych. Wiadomo, że nie da się spełnić życzenia ojca, a mimo to trzeba wziąć taką prośbę na poważnie. Gdyby tylko mógł syn, zrobiłby wszystko, żeby przywrócić czas, kiedy ojciec prowadził aktywne życie spełnionego architekta, który ma przed sobą wiele dobrych lat. Bez fizycznego odczuwania bólu, bez widma zbliżającej się śmierci.

Kiedy ojciec był w szpitalu, syn nie potrafił spełnić prośby swojego ojca. Spełnił ją dopiero w swoim spektaklu. Ten gest ma wielką siłę.

Choć w moim doświadczeniu choroba i cierpienie trwały stosunkowo krótko, był za to ból po. Żal. Rozliczenia rodzinne. Pustka, że coś się skończyło. Kiedy ojciec odchodzi kończy się jedna epoka, kiedy matka druga. Czasem ojciec powie mniej. Czasem powie tylko parę zdań, bo nikt nie oczekuje, że umrze tak nagle. Nawet jeżeli się to zakłada, bo lekarze mówią, że to jedna z możliwości, to zawsze myśli się, że jakimś cudem zostanie przy życiu. I nagle śmierć. I nic nie można zrobić. Nic.

Ja nie żałuję, że nie mogłem zabić swojego ojca. Nie było takiego bólu, takiego cierpienia.

Eutanazja nie wchodziła w grę. Była nadzieja, że może przeżyć. Ale kiedy lekarze powiedzieli, że jeżeli ojciec przeżyje operację, może być do końca życia warzywem. Nikt tego nie chciał. On też nie. Dobrze, że umarł. Można wszystko człowiekowi odebrać. Ale kiedy odbiera się jego godność, lepiej pozwolić mu na śmierć.

Po obejrzeniu spektaklu odruchowo zacząłem szukać zdjęcia, na którym jest mój ojciec. Znalazłem jedno. Stoi oparty o masywną drewnianą poręcz mola w Sopocie, w tle widać ciemne morze. Ojciec nieznacznie się uśmiecha do mojej matki, która zrobiła mu to zdjęcie. To był jeden z ich niewielu wyjazdów razem. Widać, że czuje się tam szczęśliwy.

Próbuję cofnąć czas, bezskutecznie. Wiem, że to tylko możliwe w teatrze. Orientuję się, że nie mam też żadnego zdjęcia, na którym jest mój ojciec jako dziecko. Co więcej nigdy go nie widziałem jako dziecko na żadnym zdjęciu. Pewnie bezpowrotnie zaginęły.

Krzysztof Szekalski 

Krzysztof Szekalski