A może w tej niesamowicie złożonej sprawie nie do końca chodzi o to, co się robi, ale jak się to robi? Może Monika Strzępka wraz z kolektywem nie zadała sobie tego podstawowego pytania, a omijając je w refleksji poszła śmiało „na zderzenie”?
Nowy sezon zaczął się z przytupem. Choć niesieni optymizmem powyborczym, nagłym poczuciem sprawstwa, wspólnoty w kolejkach do urn i rodzącej się nieśmiało nadziei na przyszłość nie przypuszczaliśmy, że to będzie taki rodzaj „przytupu”, chyba liczyliśmy na coś weselszego… Nie ma dnia, w którym nie docierałyby do mnie kolejne rozemocjonowane sprawą głosy, w którym bym nie czytała kolejnych komentarzy i listów na temat.
Obiektywnie można stwierdzić, że coś się skwasiło. Poczucie jedności, grania do jednej bramki w imię nowych transparentnych i etycznych zasad, nowego otwarcia, słowem cała środowiskowa atmosfera. Wyobraźnia już się rozpędza tworząc malownicze i pachnące wizje tego, co spowodowało ów kwas, różne nieeleganckie zapachowe i wizualne metafory. Jednak oszczędzę sobie i wam tego. I tak nie jest zbyt przyjemnie. Po co sobie dokładać.
Bo to, co w tej sytuacji „wybiło” jest tak nieznośne w zapachu, że ewidentnie musiało się kisić już dłuższy czas. I tak właśnie było.
Monika Strzępka miała nieszczęście otworzyć puszkę Pandory funkcjonowania lub raczej dysfunkcji teatru publicznego w Polsce. I pozostaje mieć nadzieję, że casus ten stanie się zarzewiem dyskusji, nie o niej samej, jako dyrektorce (to już zostało przez różnych mniej lub bardziej złośliwych omówione), ale o systemie.
Bardziej świadomi młodzi widzowie mają w pamięci kilka starć na linii władz – teatr – dyrekcja. Legendarna sprawa Teatru Polskiego we Wrocławiu, Teatr Stary w Krakowie, Teatr Słowackiego w Krakowie, Teatr Jaracza w Łodzi. We wszystkich nich czuliśmy się jednak bezpiecznie, osąd mógł być z grubsza jednoznaczny: władza niechętna artystom dokonuje zamachu na wolność twórczą i ma aspiracje zniszczenia instytucji, by na zaoranym terenie stworzyć coś według własnego widzimisię.
Teraz sytuacja jest odmienna i to pozwala z wojny politycznej przenieść spojrzenie na kwestie przy niej dotychczas lekceważone. Chciałabym je zarysować nie mając jednak ambicji ferować rozwiązań, tylko raczej zadać parę pytań.
Należy zaznaczyć strony sporu: organizator, widz, zespół i dyrekcja. Kto z nich ma największe „prawo” do teatru? W tej dyskusji wydaje się, że każda ze stron dąży do pełni władzy nad artystyczną i personalną wizją „swojego” teatru.
Organizator ogłasza konkurs, w którym zawiera zastrzeżenie o kontynuacji tradycji Teatru Dramatycznego. Wybór pada na zasłużoną reżyserkę, docenianą profesjonalistkę, którą jednak ciężko podejrzewać o chęć kontynuacji linii poprzedniej dyrekcji. Wybór, jak wierzę, oparty był o merytoryczną ocenę złożonego programu, co pozwoliło wyłonić w konkursie właśnie ten najlepszy. Choć z dużym prawdopodobieństwem będący w przyszłości powodem konfliktu z wierną teatrowi widownią.
Z głosami zawiedzionych wyborem widzów można się zapoznać w licznych komentarzach pod postami Teatru na Facebooku. Piszą o rozczarowaniu zdejmowaniem ulubionych tytułów, o odebraniu im ulubionego teatru, wreszcie o niewysłuchanej przez decydentów potrzebie zachowania równowagi w ofercie teatralnej stolicy, podzielonej na teatry progresywne i konserwatywne. Widzowie nie pamiętają najwyraźniej, że przed Słobodziankiem Teatr Dramatyczny trudno byłoby nazwać sceną konserwatywną.
Kolejny gracz w tej układance to Zespół. Zespół wyraża swoje prawo do zatrudnienia, powołując się na etykę pracy obecną w każdej innej branży, a mianowicie bezpieczeństwo od zwolnienia, o ile nie jest ono spowodowane poważnymi uchybieniami. Wiemy, że nie da się zwolnić pracownika, o ile nie ma ku temu ważkich powodów, że jego prawo do zatrudnienia jest chronione przez ustawy i związki zawodowe. W imię czego więc należałoby te istotne prawa łamać?
Tu wstępuje na, nomen omen, scenę ostatnia strona sporu, czyli dyrekcja. Kolektyw pod przewodnictwem Moniki Strzępki uznaje, że prawa pracownika do zachowania pracy nie obowiązują, gdy w grę wchodzi wartość nadrzędna, czyli wizja artystyczna, za którą owa dyrekcja jest odpowiedzialna.
Wizja artystyczna. Wchodzimy na grząski teren. Ten teren, który jest największą wartością sztuki i jej największą pułapką. Mnożą się pytania. Kto ma oceniać, co jest dobrą, słuszną wizją? Co jest artystyczne, a co nie? I z drugiej strony czy w dzisiejszych czasach, gdy tak ochoczo pozbywamy się mistrzów, kwestionujemy skostniałe porządki i szukamy nowych, etycznych i empatycznych rozwiązań argument o wyższości wizji artystycznej nad dobrem jednostki jest jeszcze do obronienia? I z kolei: czy sztuka może obyć się bez tej niepodległości wizji artystycznej?
A może w tej niesamowicie złożonej sprawie nie do końca chodzi o to, co się robi, ale jak się to robi? Może Monika Strzępka wraz z kolektywem nie zadała sobie tego podstawowego pytania, a omijając je w refleksji poszła śmiało „na zderzenie”? Bo zderzenie, brutalna i tragiczna w skutkach kraksa było do przewidzenia, gdy do wprowadzania wizji artystycznej używa się haseł o niemożności pracy z ludźmi o innych poglądach, niemożności pracy z aktorami wykształconymi w Akademii Teatralnej. Słowem na uzasadnienie swojego kierunku zmian używa się garści ogólników i krzywdzących uproszczeń. Czy w ten sposób można obronić prawo do przeprowadzania swojej wizji artystycznej?
Nie. Nie można. Widać to jasno. Ten kto wypowiada nierozważnie lub intencjonalnie antagonizujące sformułowania nie może w ten sposób zyskać przychylności tylko wrogów. W ten sposób cały nowy wspaniały świat kobiecej energii zarządzania, przepełnionego empatią i tak odmiennego od tego, do którego przyzwyczaili nas będący wciąż większością męscy dyrektorzy został niestety skompromitowany.
Okazało się, że zapanował nie ów wyczekany nowy porządek Wilgotnej Pani i jej Sióstr, ale stara, dobrze znana z innych miejsc odwieczna zasada pod tytułem „Pan i jego kram”. Nieznośna i na dłuższą metę w dzisiejszych czasach nie do obronienia folwarczność instytucji teatru.
Przecież nie o to chodziło, prawda? Prawda?
W tej sytuacji co można zrobić? Apelować o rozsądek, wstrzemięźliwość w słowach i decyzjach, bo tylko wtedy może wróci ta dobra, łagodna, kobieca i nowa energia, którą Kolektyw do teatru zaprosił, a potem chyba schował w jakimś składziku, bo inaczej byłaby jak wilgotny, złoty wyrzut sumienia.
Małgorzata Maciejewska