Język rewolucji zawsze znajdował swoje miejsce w teatrze. To niekończące się przewroty, zrywy, przesilenia i punkty zwrotne. Pytanie tylko, gdzie dziś się ta rewolucja w teatrze odbywa? A może już nikt nie chce rewolucji? Może chce godnej pracy i szacunku.
Spotykam się z moim ulubionym znanym aktorem teatralnym, który uwielbia być wysłuchanym. Ten aktor bardzo lubi się dzielić ze mną swoimi środowiskowymi przemyśleniami.
Jesteśmy w krakowskiej Alchemii na Kazimierzu. Aktor popija gorącą herbatę z cytrynką i zaczyna:
—Gorąca herbata zimą to u mnie podstawa. Szczególnie, kiedy dżdżysty i nieczuły luty dotkliwie obejmuje mnie swoimi chłodnymi rękami. To chyba z Barańczaka albo Zagajewskiego. Nigdy nie mogę zapamiętać. Wiesz, w moim archiwum pamięci jest mnóstwo tekstów, ról, ale i lektur. Nie pamiętam tylko autorów. A może one same w moim mózgu się miksują wzajemnie i ja, chcąc nie chcąc, dokonuję nieuprawnionego montażu. I jestem też niechcący współautorem. Ale to tylko tytułem wstępu. A teraz przejdźmy do meritum. Hehe… – aktor zachichotał jak dziecko, które wie, że za chwilę będzie bezkarnie rozrabiać.
—Co masz na myśli? – zapytałem z zaciekawieniem.
—No, kolego, zauważyłeś zapewne, że sporo się obecnie dzieje w teatrze. Zmiany, zmiany, zmiany…
—Niewątpliwie. Idąc tropem twoich metafor można powiedzieć, że zwrotnica teatralna została wyraźnie przestawiona.
—Najpierw było sporo o nepotyzmie. Uderzyło mnie w tym to, że o innych przypadkach się nie mówi. Chyba mniej klikalny jest przypadek dyrektora, który nie zarządza Teatrem Narodowym, tylko na przykład gdzieś na Dolnym Śląsku. Z miejsca bym wymienił co najmniej parę przykładów teatrów, w których dyrektor-reżyser zatrudnia swoją żonę aktorkę i innych spokrewnionych twórców. Ale nikt o tym nie pisze, nie krzyczy – aktor wziął łyk herbaty i się zamyślił, po chwili mówił dalej – A później nastąpiły liczne zmiany dyrekcji. Czy na lepsze to się jeszcze okaże. Idzie nowe. I słusznie. Lubię zmiany, na lepsze. Choć u nas sformułowanie „dobra zmiana” się nieco skompromitowało. Trzeba tworzyć nowe pojęcia albo wracać do tych, które już znamy, a których dawno nie używaliśmy. Jeszcze jakiś czas temu chętnie mówiło się o zmianie „transformacja”, a jeszcze wcześniej „restrukturyzacja”, „reforma” lub „zwrot”. A są jeszcze takie ładne słowa, jak „przeistoczenie”, „przemiana” czy „metamorfoza”. Przemiana w Narodowym. Albo Metamorfoza w Powszechnym. Ale czy na pewno? Będę śledził czujnie te przemiany. Ale i istnieją pewne zaskoczenia.
—Jakie? – pytam.
—„Nie ma śmieszności w kraju, w którym istnieją dwa obozy”. To ze Stendhala. I o tej śmieszności chciałbym troszkę rozwinąć. Otóż dyrektor progresywnego teatru z Warszawy powiedział mi na bankiecie popremierowym, że ten dyrektor z Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, który właśnie odszedł to tak ustawił sobie zespół aktorski i techniczny, że w rezultacie był przez nich lubiany. Okazało się, że za tego wyklętego dyrektora z nadania poprzedniej władzy było więcej spektakli w repertuarze niż za poprzednika. I nawet ci, mówił dyrektor z Warszawy, którzy byli wcześniej niezadowoleni, po jakimś czasie zrewidowali zdanie na temat nowego dyrektora i docenili, że mają po prostu wyższe miesięczne płace. Pieniądze, stosowne wynagrodzenie. To zwykle załatwia sprawę. I nikt rozumny się teraz nie pcha do łódzkiego teatru. Taki nieoczywisty paradoksik, co? Bo te zmiany, przemiany czy metamorfozy są po prostu trudne. Bardzo trudno jest odczarować miejsca, w których był taki a nie inny repertuar, taka a nie inna publiczność.
—Podobnie jest z Teatrem Polskim we Wrocławiu. Kto teraz to odbuduje? To nawet nie metamorfoza czy przebudowa, a raczej próba przewrotu – odpowiadam.
—Język rewolucji zawsze znajdował swoje miejsce w teatrze. To niekończące się przewroty, zrywy, przesilenia i punkty zwrotne. Pytanie tylko, gdzie dziś się ta rewolucja w teatrze odbywa? A może już nikt nie chce rewolucji? Może chce godnej pracy i szacunku. Tylko tyle. Czytałeś zapewne ten „Manifest” o niskich płacach dla aktorów etatowych. O, widzisz znów język z obszaru rewolucji. Manifest. Ja tylko podzielę się skromną refleksją, że szkoda, że w tym manifeście nie są także wspominane niskie płace osób nieaktorskich, a także etatowych. Wszystkich pracowników teatru. Bo przecież oni są równie istotni i niezbędni. Niespełna rok temu powstał cały numer „Notatnika Teatralnego” o tych ludziach teatru. Sam pisałeś. Oni też mają często niskie płace, o każdego trzeba się upomnieć, nie tylko o aktorów. Mówię to, bo sam jako aktor doceniam ich pracę. Szanuję tych ludzi. Doceńmy wreszcie ich pracę. Czasy się zmieniły. Serio.
—Masz rację. Też tak myślę.
—My, ludzie teatru musimy się trzymać razem, jeżeli chcemy używać słowa wspólnota. Inaczej to puste słowo. Powtarza się jak mantrę o zwróceniu uwagi na wykluczonych, o partycypacji, o wkluczaniu, o empatii, wdrażaniu procedur antymobbingowych, otwartości i dialogu. Ale to słowa, które są zawarte zwykle w programach kandydatów na nowych dyrektorów teatrów, a później, bądźmy szczerzy, z realizacją tych postulatów bywa różnie. Może warto po prostu stopniowo wcielać to w życie, nawet jeżeli są poważne przeszkody. Ale jeżeli mówimy o równości i ważności każdego człowieka, to warto o tym pamiętać. Na tym zakończę. Bo nie chcę być patetyczny. Dzięki za herbatkę. Do następnego, alchemiku.
Krzysztof Szekalski