Zabijanie dla ojczyzny stało się ostatnio całkiem realne. Podstępne morderstwo na wodzu obcej armii przestało być domeną starotestamentowego świata.
Zdaje się, że w żadnym innym miesiącu nie poświęcamy tyle uwagi scenom biblijnym, co w grudniu. Głównie tej nowotestamentowej, z noworodkiem i błąkającą się matką w roli głównej, co skądinąd wydaje się fascynujące, bo stoi w opozycji do męskocentrycznej i siłowej orientacji dawnej kultury.
Ostatnio pewien obraz przykuł moją uwagę. Scena zamachu i śmierci. Judyta i Holofernes. Kobieta odcinająca głowę mężczyźnie. Triumf przebiegłości nad brutalnością.
Co prawda, niezbyt lubię średniowieczne i renesansowe malarstwo sakralne. Tę część ekspozycji muzealnych zwykle oglądam pobieżnie i bez entuzjazmu. Ciągle te same motywy. Ile razy można wpatrywać się w ranione strzałami ciało świętego Sebastiana? Krew się leje a męczennik wciąż żyje, opiera się pogańskim strzałom. Sacrum, jak wiadomo, nie musi respektować ograniczeń realnego życia. Daleko mi też do muzealnych zachwytów nad mnożącymi się wizerunkami świętej rodziny, powrotami syna marnotrawnego czy wniebowstąpieniami.
Wśród powtarzających się w malarstwie motywów biblijnych, które z upodobaniem zamawiali dawni mecenasi, jest płótno obrazujące zabicie Holofernesa. Kim był? Okrutnym wodzem, wykonującym rozkazy Nabuchodonozora, króla asyryjskiego. Obaj byli postrachem świata opowiedzianego w Starym Testamencie. Holofernes wraz ze swoją stu czterdziestu tysięczną armią oblegał żydowskie miasto Betulia – historycy do dziś spierają się, gdzie leżało (i czy w ogóle istniało).
Z Biblii dowiadujemy się, że gdy Holofernes, zdobywając nowe terytoria, niszczył wszystko – „miasta ich zburzył i gaje ich wyrąbał”, jak odnotowuje nieznany autor „Księgi Judyty”. Podczas oblężenia Betulii Holofernes najpierw pozbawił mieszkańców wody (to nie Putin wymyślił niszczenie infrastruktury, żeby dręczyć ludzi). Przywódca wojsk Nabuchodonozora „kazał podciąć rury”, powodując cierpienie z pragnienia („ludziom wodę na każdy dzień wydzielano na miarę”, czytamy w Biblii). Wódz uznał, że w ten sposób wycieńczeni mieszkańcy poddadzą się, a on podbije Betulię „bez miecza”. W atakowanym mieście zapanował chaos i strach.
Po drugiej stronie tej opowieści i związanych z nią przedstawień, pojawia się Judyta. Biblijny archetyp kobiety – ascetyczna wdowa, posypująca głowę popiołem i nosząca pokutną włosiennicę, a przy tym wyjątkowo piękna i majętna („mąż zostawił jej wiele bogactw”). W momencie oblężenia Judyta postanawia samotnie stawić czoła Holofernesowi i jego armii. Idzie do obozu wroga. Biblijny autor dokładnie opisuje przygotowania wdowy, która ściąga pokutną włosiennicę, myje ciało, smaruje się aromatycznymi olejkami, ubiera weselną suknię i pantofle, przypina lilię, zakłada kolczyki i pierścionki. Tu do dramatu włączona zostaje boska interwencja, przydająca piękna posłance: „Pan też dodał jej ozdoby, ponieważ wszystek ten strój nie z lubieżności, ale z cnoty pochodził; przeto też Pan piękność tę w niej pomnożył, aby się oczom wszystkich zdała nieporównanej piękności”. W takim rynsztunku Judyta wyrusza do obozu wroga. Przekonuje straż, że ma dla Holofernesa bezcenną tajemnicę. Cała reszta toczy się zgodnie z przewidywaniami, „serce Holofernesa zadrżało”, potem pił dużo wina, więcej niż w całym swoim wcześniejszym życiu i opadł na łoże w namiocie ze szkarłatu i złota.
Przyglądam się temu szkarłatowi na obrazie Caravaggia „Judyta odcinająca głowę Holofernesowi”. Twarz okrutnego wodza zamarła w przerażeniu, usta otwarte, oczy wybałuszone, czoło zmarszczone, tors odsłonięty. Krew spływa z przeciętej mieczem szyi.
Caravaggio, który potrafił każdą myśl wpisać w zmarszczone twarze swoich postaci, tu zdaje się nie ma pojęcia o anatomii ran i rozkładzie sił – stróżki krwi wyglądają jak pukle luźno zwisających włosów, dłonie Judyty układają się jak do podniesienia miski z praniem, a nie do odcinania głowy. Odświętna suknia w kulminacyjnym momencie zbrodni pozostaje lśniąco biała. Obok stoi niewolnica i trzyma worek, w którym za chwilę wyniesie głowę Holofernesa do „swoich”, do Betulii.
W obrazie Caravaggia mieszają się różne porządki: realizm z symbolizmem, dosłowność z idealizacją, jasność z ciemnością. W opowieści biblijnej mieszają się porządki etyczne.
Bóg jest przychylny morderczyni, miasto składa Judycie hołdy, suto ją wynagradzając za odparcie wrogiej armii (po śmierci wodza, żołnierze uciekają w popłochu). Niewolnica została „puszczona wolno” w akcie wspaniałomyślności Judyty (a jednak ktoś pomyślał o losie staruszki).
A co z przemocą, namalowaną tak, że robi wrażenie cztery wieki później w łagodnym świetle sali muzeum w Palazzo Barberini w Rzymie?
Piękno obrazu, gra światłocieni? A może niepokój wynika z kontekstu współczesności? Zabijanie dla ojczyzny stało się ostatnio całkiem realne. Podstępne morderstwo na wodzu obcej armii przestało być domeną starotestementowego świata i opowieści dawnych Hebrajczyków. Judyta wzmocniona modlitwą do swojego Boga nie waha się. Ratuje współbratymców z Betulii, znów w wodociągach płynie woda.
Jakoś Caravaggio nie dawał mi spokoju, pomimo że w tym samym muzeum wisi wiele obrazów przedstawiających zbrodnię Judyty (dziękuję Filipku, że je wyszukiwałeś). Spojrzenie ofiary u Caravaggia – strach, ból i szok w oczach Holofernesa – wbija się w wyobraźnię. Zabić dla ojczyzny. Na początku wojny Putina sama myślałam: „że też nikt się na zbrodniarza nie zamachnie”. Może dlatego tak wystraszyłam się Carravaggia.
Urszula Glensk