Chcesz być trybikiem w maszynie – idź za tymi, którzy mówią ci, byś odważył się marzyć, bez konkretów, po prostu, już teraz, ot, marzyć. Może i ty dostaniesz to, co najlepsze z obu światów. Chcesz myśleć samodzielnie – zawsze patrz na to, kto płaci temu, który do ciebie mówi, i co w swoim środowisku zyskuje ten, który mówi o marzeniach.
W jedynym „szkicu krytycznym”, jaki ukazał się na mój temat, redaktor Łukasz Drewniak zastanawia się czy mam świadomość klasową, skoro nie deklaruje jej w reżyserowanych spektaklach.
Mam nadzieję, że mam świadomość klasową, po prostu nie widać jej po estetyce mojego teatru – a po podejmowanych tematach właśnie i po tym, gdzie staram się je podejmować – ot, jutro rozpoczynamy próby do spektaklu w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Radomiu, robimy dramat napisany przez Radosława B. Maciąga o robotniczej rodzinie w rozpadzie, zaś „projektowanym widzem” przedstawienia (tym, o którym mówimy, kiedy zastanawiamy się „co widz widzi” albo „co widz z tego rozumie”) są – dzielący z nami doświadczenie marazmu życia głębokiej prowincji – nasi rówieśnicy i ich rodzice z Radomia i z Pionek.
Bo jak wie każdy, kto mnie zna, pochodzę z Pionek. I choć kocham to miasto, zawsze przyznaję – jest to dość straszne miejsce. Żyjąc w Pionkach, młody człowiek głównie fantazjuje o tym, co będzie robił, kiedy już z Pionek ucieknie. Fantazje te są tym intensywniejsze, im gorsze czasy, a że moje świadome dzieciństwo przypadło na lata pierwszych rządów Platformy Obywatelskiej, głoszącej politykę ciepłej wody w kranie, dla Pionek były to czasy najgorsze. Połowa zdolnych do pracy mieszkańców miasta wyjechała do Irlandii i Norwegii, nierzadko zostawiając dzieci pod opieką dziadków. Dzieci nie mogąc uciec z Pionek fizycznie, uciekały stamtąd mentalnie – w fantazje o możliwym, lepszym życiu. Nic więc dziwnego, że kiedy miałem chyba trzynaście lat i w Polsce zaczął być dostępny Disney Channel, w tematach rozmów podejmowanych przez moich rówieśników karierę zaczęli robić młodociani bohaterowie disneyowskich seriali, na czele z Hannah Montaną.
Dla tych, co urodzili się po roku 2000 – Hannah Montana (na co dzień żyjąca incognito jako Miley Stewart) to małomiasteczkowa dziewczyna, która bierze to co najlepsze z obu światów. Z pozoru zwyczajna nastolatka, ze zwykłymi problemami, prowadzi drugie życie jako gwiazda pop i country. Podwójna tożsamość dziewczynki prowadzi do wielu zabawnych perypetii, z których młoda gwiazda uczy się, że najważniejsze to marzyć i sięgać wysoko, niebo jest limitem i wszystko się uda, jeśli wystarczająco mocno tego pragniesz.
Moje koleżanki z gimnazjum oszalały na punkcie Hannah Montany. Muszę przyznać, że ja trochę też. Reprezentowała wszystko, czego nie mieliśmy w Pionkach – wielki świat stojący otworem, nieskończoną ilość przygód, międzynarodowy splendor… Koleżanki, pytane o to, kim chcą zostać, kiedy dorosną, odpowiadały tłumnie: aktorką i piosenkarką. A kiedy ktoś twierdził, że ciężko pogodzić dwie kariery, mówiły, że Hannah Montana jakoś godzi, biorąc to co najlepsze z obu światów. Tak sobie marzyły całe gimnazjum i kawałek liceum, pozwalając rozrastać się fantazjom, aż tu nagle przychodziła matura i do dziewczyn nagle docierało, że z tej kariery raczej nic nie będzie. To, w połączeniu z rzeczywistością Pionek, które nie oferowały młodym ludziom absolutnie nic, łamało je psychicznie. Skoro bowiem nie da się być aktorką i piosenkarką, po co w ogóle być kimkolwiek, lepiej już zostać w Pionkach, złapać pracę w Radomiu i żyć szarym życiem do którego się urodziło.
Jak to jednak się stało, że ja, choć tak samo zafascynowany gwiazdą Disneya, uchowałem się i zdołałem uciec z Pionek? Ano zacząłem szukać w Internecie i okazało się, że wcielająca się w postać gwiazdy Miley Cyrus, jest córką piosenkarza i showmana Billy’ego Ray Cyrusa, a jej matka chrzestna to sama Dolly Parton.
Już wtedy, jako dzieciak z Alei (Aleje Lipowe to takie Pionkowskie slumsy), żyjący z trójką rodzeństwa za pensję matki nauczycielki, nie ufałem ludziom, którzy mają lepiej, bo ich rodzice są lepiej ustawieni. Poza tym dość szybko zauważyłem pewien zasadniczy problem w fabule serialu – Hannah Montana jest nastoletnią piosenkarką od pierwszego odcinka, nigdzie nie ma żadnej sceny, w której uczyłaby się śpiewać, szukała inspiracji czy negocjowała kontrakty. Ona po prostu jest tym kim jest, jest z tego dumna i my, maluczcy, możemy ją podziwiać i uczyć się od niej siły marzeń. Dlatego żadna z moich koleżanek nie zapisała się na lekcje śpiewu, nie zaczęła zgłębiać tajników pisania popowych piosenek – po co, skoro Hannah Montana też tego nie robiła, a jakoś jej wyszło. Wtedy zrozumiałem, że Disney, tworząc postać małomiasteczkowej, nastoletniej piosenkarki, nie chciał wcale pokazać nam siły marzeń, a jedynie skłonić nas do fantazjowania, generującego sprzedaż gadżetów.
To jak bardzo przejechałem się na autorytecie Hannah Montany nauczyło mnie nie ufać nigdy nikomu, kto posługuje się ogólnikami ideologicznymi (jak marzenia, dobra zmiana, czy szczera chęć) bez zwracania uwagi na czynniki ekonomiczne, które rządzą wszystkim, teatrem również.
Dlatego radzę wam tyle:
Chcesz być trybikiem w maszynie – idź za tymi, którzy mówią ci, byś odważył się marzyć, bez konkretów, po prostu, już teraz, ot, marzyć. Może i ty dostaniesz to, co najlepsze z obu światów.
Chcesz myśleć samodzielnie – zawsze patrz na to, kto płaci temu, który do ciebie mówi, i co w swoim środowisku zyskuje ten, który mówi o marzeniach.
Bo to nie marzenia, a ciężka praca czyni z nastolatki piosenkarkę.
A jeśli znasz tę piosenkarkę i wiesz, że nie pracowała zbyt ciężko, by osiągnąć to, co ma, sprawdź, kim są jej rodzice, skąd biorą pieniądze i co by się z tymi pieniędzmi stało, gdybyś – jak radzi piosenkarką – naprawdę spełnił swoje marzenia.
Ostatecznie, niezależnie od czasów, kraju i środowiska, mechanizm kreowania gwiazd jest taki sam – bierze się kogoś w miarę atrakcyjnego, nagłaśnia wszystko co zrobi jako sukces na naszym polu (z ogromnym rezonansem w innych dziedzinach życia), stawia na piedestale za pomocą tej czy innej nagrody i każe się nam marzyć, byśmy i my kiedyś byli tacy jak ten ktoś. I tak długo, jak gwiazda sama nie uwierzy, że jest gwiazdą, środowisko, które gwiazdę wyprodukowało ma zagwarantowany popyt na wywiady, komentarze, orędzia. Ale my, szczury z kanałów, mamy tylko kupować gadżety – skoro sami marzymy o byciu na piedestale, to spełnienie naszych marzeń zatrzęsłoby istniejącym systemem.
I dlatego, ktokolwiek wam mówi „Odważcie się marzyć!” ale nie dodaje „Spełnianie marzeń warunkowane jest przez dochody i kontakty rodziców!” kłamie wam w żywe oczy, zniewala, spycha do poziomu chłopa pańszczyźnianego, który powinien być dumny z pana, któremu służy.
Albo, żeby pozostać w naszych czasach i warunkach bytowych – kto ogólnikowo zachęca do spełniania marzeń, bez zwracania uwagi na warunkujące je (i ich spełnianie) czynniki ekonomiczne, chce tylko tego, żebyście bezmyślnie udostępniali jego posty, nie łudźcie się, że zależy mu na was.
Jak teraz o tym myślę, to dziwne, że tyle rzeczy potrzebnych do życia w środowisku teatralnym, nauczyłem się oglądając „Hannah Montanę”.
Radosław Stępień