Początek pracy to moment niesłychanie delikatny, jeden z tych, kiedy wszystko co mówisz, może być użyte przeciwko tobie – a jednocześnie musisz mówić, bo tylko z tego, co powiesz, ludzie będą mogli dowiedzieć się, co będzie zajmowało ich czas przez najbliższe dwa miesiące i czy warto inwestować w to siłę i uwagę.
Pierwsza próba dla reżysera zawsze jest dość niezręczna. Obecne jest kierownictwo literackie, czasem promocja i inne działy, a przede wszystkim dyrekcja – nigdy nie wiadomo kiedy sobie pójdą, a nie każdy ma odwagę wyprosić pracodawcę, kiedy potrzebuje skupić się na zespole.
Co zresztą temu zespołowi powiedzieć? Peter Brook opowiada w „Pustej przestrzeni”, że na pierwszą próbę jednego ze swoich pierwszych spektakli był przygotowany do tego stopnia, że przyniósł aktorom makietę i przy pomocy małych kukiełek odegrał cały spektakl. Co istotne, Brook przytacza tę historię w rozdziale o „teatrze martwym”.
Początek pracy to moment niesłychanie delikatny, jeden z tych, kiedy wszystko co mówisz, może być użyte przeciwko tobie – a jednocześnie musisz mówić, bo tylko z tego, co powiesz, ludzie będą mogli dowiedzieć się, co będzie zajmowało ich czas przez najbliższe dwa miesiące i czy warto inwestować w to siłę i uwagę. Oczywiście, zawsze można „zyskać przy bliższym poznaniu”, ale czasem mam wrażenie, że więcej zależy od dobrej pierwszej próby, niż od dobrej premiery.
Kiedyś, w poszukiwaniu tajemnicy idealnej pierwszej próby przesłuchałem nagranie pierwszej próby do „Procesu” w reżyserii Krystiana Lupy w Teatrze Polskim we Wrocławiu – wspominałem ją jako coś, co pokazało mi Lupę jako sprawnego lidera, umiejącego wyczarować przed zespołem obraz zdarzenia, w którym wezmą udział. Z nagrania słychać, że najpierw przedstawili się ci, którzy pracowali z Lupą pierwszy raz, potem Krystian czytał fragmenty dziennika, opowiedział trochę o pomyśle „podwojenia” na scenie głównego bohatera, po czym zrobiliśmy przerwę. Po przerwie również nie wydarzyło się nic, co pomogłoby mi w prowadzeniu pierwszej próby.
Aktorzy, by zaufać na samym początku, potrzebują konkretu – muszą się dowiedzieć podstawowych informacji, jak choćby o czym będzie spektakl – nie mogę przecież zacząć czytać im swojego dziennika i oczekiwać, że wydedukują sens swojego przychodzenia na próby z moich słów, nigdy nie będę traktowany tak poważnie jak Lupa.
Nie zawsze jednak wiedziałem to, co wiem dziś – na studiach, zafascynowany narzędziami, których używał mój ówczesny nauczyciel, zamęczałem aktorów mailami – a jeśli odkryłem, że ich nie czytali, czytałem im je na głos.
Szukając więc tajemnicy pierwszej próby, postanowiłem zajrzeć do jednego z folderów z takimi mailami, a konkretnie do maili z wiosny 2017 roku, kiedy na trzecim roku reżyserii pracowałem nad „Onymi” Witkacego.
Poniżej przytaczam końcowy fragment długiego maila: „Do wszystkich przed pierwszą próbą”:
(…) Kolegom aktorom, których zapraszają do pracy koledzy reżyserzy mówię zawsze: zapytaj reżysera, o czym to będzie, a jak zacznie mówić „o tym, że…” to skończ rozmowę – nie ma „że”, nie ma rozwijania dygresji, reżyser musi umieć odpowiedzieć na to pytanie jednym słowem.
Ale teraz wiem, że w tym co gadam, jest jakieś doktrynerskie kłamstwo jakiejś szkolnej reżyserii. Bo kiedy usiłuję sobie opowiedzieć „o czym to będzie”, rzucam sobie te same ochłapy, co przy moim ostatnim egzaminie: „o samotności”, „o niezrozumieniu”.
Myślę, że to są jakieś tematy, motywy, które po prostu zawsze mnie interesują i zawsze w te koleiny pcham każdą z postaci – jakieś idee fixe, nie konkretne odpowiedzi.
Ale nie rezygnowałem z pytania siebie samego o temat spektaklu. I nie ma „to będzie o tym, że” – trzeba odpowiedzieć jednym słowem. I najdalej gdzie zaszedłem w takim zmuszaniu się do odpowiedzi… najbardziej konkretna odpowiedź, jaką od siebie uzyskałem na pytanie „o czym to będzie” brzmi: „o trzymaniu tajemnicy”.
No i ok, tego się można jakoś trzymać, ale nie tak ściśle i nie tak doktrynersko, bo nie da się niczego ściśle trzymać przy spektaklu, który w największym stopniu będzie polegał na myleniu tropów, wprowadzaniu widza w ślepą uliczkę, na której końcu jest nagi koleś tańczący w kocyku z tygrysem.
(Glossa z 2024: Pamiętam, że miałem kiedyś taki obraz w głowie, ale zupełnie nie pamiętam o co mi z nim chodziło, w realizacji zarzuciłem ten pomysł).
A jednocześnie trzeba być jakoś precyzyjnym, to musi wyglądać na wyjątkowo brutalne samobójstwo, celowy rozpierdol – żeby w czymś takim nie pogubić aktorów muszę wiedzieć „o czym to jest”.
Więc o trzymaniu tajemnicy, tak?
Jakiej tajemnicy?
No właśnie.Pamiętacie ostatnią scenę (nawet nie scenę, ostatni moment) „Mulholland Drive”, jak kobieta na balkonie mówi: „Silencio” i film się kończy? Jakby Lynch mówił: „Cicho, to tylko między nami, uchyliłem Ci rąbka tajemnicy, teraz cicho…” Jakiej kurwa tajemnicy? że ten film jest w sumie o niczym?
(Glossa z 2024: Teraz już nie uważam, że ten film jest o niczym).
No więc mam wrażenie, że Lynch mówi właśnie to: „ten film jest o niczym, cały czas ci ściemniałem, ale fajnie było, co? to teraz cicho, silencio, nie psuj innym odbioru”.
Ten motyw mnie interesuje. To też musiało interesować Witkacego, w końcu jeden z jego najlepszych dramatów („Bezimienne dzieło”) osnuty jest na motywie czegoś jakby chocholego tańca wokół pustego grobu.
(Glossa z 2024 roku: Pisałem to w czasie przerwy wielkanocnej).
Więc wydaje mi się, że ciekawszym eksperymentem, niż polityczne prowokowanie, będzie wyreżyserowanie niezwykłego opakowania dla kompletnie pustej sprawy. Wydmuszka, pisanka. W najlepszym tego słowa znaczeniu.
Sprowadza mnie to do dziwnej pozycji, szczególnie wobec aktorów. Nie bardzo mogę odpowiadać wtedy na pytanie: „o czym”, a muszę być bardzo precyzyjny w odpowiadaniu na pytanie „co” – co robić, co myśleć, co znaczy ten tekst. Spróbuję zmusić się do precyzji, ale trochę innej niż do tej pory.
Zawsze wszyscy mi zarzucają, że to co robię jest takie mądre, że aż się tego nie da oglądać.
(Glossa z 2024: To już raczej tak nie jest).
To teraz w drugą stronę. Nie, żebym chciał, by to, co postawimy na scenie było głupie. Nie. Ale niech ten, kto chce szukać sensu, trochę się wysili. Bo w naszym tańcu wokół pustego grobu jest sens. Taki taniec znaczy koniec epoki, wyczerpanie energii zasilającej schematy. Ale niech tam nie będzie wyłożonego sensu wprost. Niech to nie będzie o polityce, niech to nie będzie o opresjonowaniu jednostki, niech to nie będzie o samotności i niezrozumieniu.
Niech to będzie o tajemnicy.
Jakiej tajemnicy?
Że nie ma żadnej tajemnicy.
Radosław Stępień