Felietony

Teatr odwagi cywilnej

| 10 minut czytania | 1377 odsłon

Nie jest przejawem odwagi cywilnej zachęcanie ludzi, by marzyli, przy jednoczesnym odbieraniu im narzędzi do spełniania marzeń.

1.

Długo myślałem nad tytułem tego felietonu. Początkowo chciałem go nazwać „Teatr polityczny”, ale przecież każdy teatr jest polityczny, wszystko, co stawia się we wspólnej przestrzeni jest polityczne, a – jak powiedział już Arystoteles – człowiek to nic innego jak zwierzę polityczne.

Dlatego przypomniałem sobie o kategorii odwagi cywilnej. Trochę niemodnej kategorii, do której można wiele podpiąć – a ciężko zdefiniować. Szczególnie w odniesieniu do teatru. Spróbujmy jednak zrobić to nieco apofatycznie – wykluczyć te gesty artystów teatru, które na pewno nie są przejawem odwagi cywilnej, choć próbują za takowe uchodzić.

2.

Nie jest przejawem odwagi cywilnej zrobienie spektaklu, który jawnie prowokuje tę nieco bardziej agresywną część społeczeństwa i wyjazd tuż po premierze, pozostawienie aktorów samych sobie z graniem prowokacyjnego przedstawienia, ponoszeniem niezawinionych konsekwencji w rodzaju zdemolowanego samochodu czy bycia narażonym na groźby i szykany.

Nie jest przejawem odwagi cywilnej bycie asystentem przy takim spektaklu, chodzenie  zadowolonym z siebie przez dwa miesiące i mówienie, że „oj, będzie się działo”, a potem jak już „się dzieje”, udawanie pokrzywdzonego, mimo, że realnie pokrzywdzeni są aktorzy, a nie asystenci, na których nikt nie zwraca uwagi (przez co tacy asystenci jeszcze głośniej udają pokrzywdzonych, by zaczarować rzeczywistość i zrobić z siebie męczenników za wolność słowa i sztuki).

Nie jest przejawem odwagi cywilnej realizacja spektaklu na skądinąd słuszny temat, jeśli nie ponosi się przy tym ryzyka konfrontacji z widownią niepodzielającą poglądów deklarowanych ze sceny – czym innym jest na przykład mówienie o prawach osób LGBTQ+ w Radomiu, Częstochowie czy Rzeszowie, a czym innym w centrum Warszawy; tak samo, jak czym innym jest mówienie o tych kwestiach w ramach opowiadanej na scenie historii, która ma za zadanie przedstawić nienormatywną perspektywę, a czym innym deklarowanie się sojusznikiem w ramach manifestu, reprodukcji rytuału społecznego czy jakiejkolwiek formy, która ma pokazać, że „my, występujący, wiemy lepiej”.

Nie jest przejawem odwagi cywilnej coś, co nazwałbym „zyganiem”[1] do przeciwników politycznych – na przykład prowokacyjne tytułowanie spektaklu, który w gruncie rzeczy jest jedynie rekonstrukcją zdarzeń albo realizowanie adaptacji znanej i bardzo kontrowersyjnej książki w sposób, który już od pierwszej sceny unieważnia adaptowaną treść. Nie jest też przejawem żadnej odwagi udawanie, że ponosi się konsekwencje za takie gesty, kiedy żadnych konsekwencji się nie ponosi.

Nie jest przejawem odwagi cywilnej używanie słów „czułość”, „empatia” czy „środowiskowa solidarność”, do uciszania krytyki swoich działań. Tym bardziej nie jest jej przejawem głośne deklarowanie haseł, takich jak na przykład „I have a dream”, haseł kradzionych uznanym historycznie ruchom społecznym, które – by móc te głosić – musiały ponieść ogromne ofiary. Kto kradnie takie hasła i bezprawnie umieszcza na swoich sztandarach, ten nie wiele się różni od ludzi, z którymi owe ruchy walczyły i nie pomoże tu bycie znajomym Olgi Tokarczuk czy nawet Mariana Turskiego.

Nie jest przejawem odwagi cywilnej krytyka opcji politycznej, co do której całe środowisko zgadza się w pogardzie i potępieniu, szczególnie nie jest przejawem odwagi uprawianie takiej krytyki w teatrach organizowanych przez samorządy przeciwnej politycznej opcji – a już zupełnie żałosne jest krytykowanie działań polityków, z którymi w ostateczności i tak pozostaje się w układzie, bo krytykuje się tylko ten aspekt ich działalności, który za chwilę i tak się zmieni w ramach zmiany barw/poglądów/partii, czyli uprawianie przez artystę swoistego „tańczenia w wyborczych spotach” przy jednoczesnym udawaniu niepokornego twórcy.

Nie jest przejawem odwagi cywilnej wyśmiewanie mniej sprawnej w posługiwaniu się dyskursem części społeczeństwa, szczególnie wtedy, kiedy ta część społeczeństwa i tak nie ogląda wyśmiewających ją przedstawień. Tak samo nie jest odwagą przekonywanie przekonanych, wyważanie dawno otwartych drzwi czy wtrącanie się tam, gdzie nikt nie kwestionuje deklarowanej opinii i ostatecznie „stary, ale to ty dzwonisz”.

Nie jest przejawem odwagi cywilnej walka lub agitacja w imieniu reprezentowanej grupy pracowniczej, jeśli, za chwilę – gdy tylko światła reflektorów nieco przygasną i sprawa przestanie mieć taką wagę medialną, jak wtedy, gdy zaczynało się o nią walczyć lub agitować – olewa się swoich ludzi, przechodzi się do nowej afery, w której też gra się bojownika albo wskakuje się na lepiej reprezentowane stanowisko.

Nie jest przejawem odwagi cywilnej realizacja spektaklu w Uzbekistanie (swoją drogą najbardziej liberalnym z środkowoazjatyckich państw – ale jego nazwa kończy się na „–stan”, więc brzmi groźnie), tak jak nie jest nim praca w Ukrainie, gdzie jest się jedynie turystą dzielącym przez kilka tygodni życie ludzi tkwiących w koszmarnej sytuacji bez możliwości wyjazdu po zakończonym procesie.

Nie jest przejawem odwagi cywilnej zachęcanie ludzi, by marzyli, przy jednoczesnym odbieraniu im narzędzi do spełniania marzeń.

Nie jest wreszcie przejawem odwagi cywilnej mówienie co jest, a co nie jest jej przejawem w ramach felietonu w branżowym piśmie.

3.

Co zatem jest przejawem odwagi cywilnej?

Był rok 2022. 

Z ówczesnym trzecim rokiem na krakowskim Wydziale Reżyserii Dramatu, w ramach prowadzonych przeze mnie zajęć z dramaturgii i współprowadzonych z profesorem Rudolfem Zioło zajęć z kompozycji spektaklu zajmowaliśmy się „Podróżą do kresu nocy” Louis-Ferdinanda Celine’a. Studenci ówczesnego trzeciego roku mieli przeróżne pomysły jak ugryźć tę wielowarstwową i wielowątkową powieść tak, by oprzeć na jej motywach zaliczeniowe przedstawienie. Jednym ze studentów był Stanisław Chludziński. 

Stasiu od początku deklarował, że chce zająć się tematem dezercji i życiorysami słynnych dezerterów – ciekawy wątek w kontekście Celine’a, jeszcze ciekawszy w kontekście tamtego czasu, roku 2021 i 2022 przed końcem lutego, kiedy perspektywa wojny wydawała się wszystkim znów odległa, bo przecież Putin nie byłby na tyle głupi, żeby zaatakować Ukrainę, kiedy wszyscy patrzą. 

Tymczasem Putin zaatakował i nagle mówienie o dezercji stało się, delikatnie mówiąc, passé

Właśnie odwagi cywilnej nie zabrakło wtedy Stasiowi, żeby skupić się na temacie, który podjął, by nie porzucić go zgodnie z duchem epoki i zrobić przedstawienie, które zarówno podejmuje wszystko to, co od początku chciał ująć, jak i rozlicza się z tym wszystkim, co wydarzyło się po drodze. Rozmawialiśmy wtedy dużo o Prouście, znanym potocznie jako eskapista, a który w 1914 roku miał gotową konstrukcję całości „W poszukiwaniu straconego czasu” i nawet wydał już dwa pierwsze tomy i mimo, że ryzykował, że katedra w jego głowie zawali się i cały plan na powieść legnie w gruzach, postanowił włączyć wątki związane z I wojną światową do opisywanych zdarzeń. Nie sądzę jednak, że to chęć naśladowania Prousta przekonała Stasia do niezarzucenia tematu i zrealizowania „Dezerterów”, włączonych potem do repertuaru Teatru Barakah w Krakowie, a właśnie odwaga cywilna – potrzeba wypowiedzenia się w zgodzie ze swoim sumieniem na ważny społecznie temat w sposób dotkliwy i niewygodny, ale niepozostawiający obojętnym, niepozwalający na wzruszenie ramion czy poklepanie się po pleckach, tak jak to często bywa w wypadku recepcji dzieł „istotnego społecznie” teatru. 

W ten sposób ówczesny student trzeciego roku wykazał więcej odwagi cywilnej niż wielcy, nagradzani reżyserzy.

4.

W tym roku (a jeszcze jest 2024) również widziałem spektakl, który nie powstałby bez ogromnej odwagi cywilnej jego twórcy – i również widziałem go w Akademii Sztuk Teatralnych.

„Ja też chcę nauczyć się zabijać ludzi, proszę pomóżcie mi, czyli przemoc jest też okej” Maxa Nowotarskiego prezentowane było na tegorocznym Forum Młodej Reżyserii jako wydarzenie towarzyszące. Ktoś, kto zdecydował się posłuchać rozmów z twórcami dzieł pokazanych pierwszego dnia festiwalu, z konieczności omijał ten spektakl, będący chyba najciekawszą rzeczą, jaka powstała w nurcie polskiego politycznego teatru za mojej pamięci widza.

Nie chcę tu za wiele opowiadać o przedstawieniu, które będzie się pewnie dało zobaczyć jeszcze w TR (Max otrzymał na Forum nagrodę „Debiut w TR”, a oni tradycyjnie zapraszają laureatów nagrody z pokazami zwycięskich spektakli) i na pewno na WST. Powiem tylko, że rzecz zrealizowana jest oszczędnymi środkami – na scenie stoi autor, reżyser i główny bohater spektaklu w jednej osobie, który w pierwszej części opowiada o tym, jak – będąc całe życie chudym i słabym chłopcem, okularnikiem wychowującym się na podwórku w ukraińskiej Winnicy – zawsze bał się stosować fizyczną przemoc. Tymczasem rzeczywistość po 2022 roku zaczęła od niego – i wielu takich jak on młodych Ukraińców – wymagać stosowania przemocy, by utrzymać wolność i suwerenność, by przeżyć. W drugiej części spektaklu dostajemy szansę, by na naszych oczach wydarzyło się coś prawdziwego – reżyser, wraz z aktorem współpracującym przy spektaklu, dzwonią na rosyjskim odpowiedniku Chatroulette do przypadkowych Rosjan, by pytać o ich stosunek do Ukrainy i Ukraińców. Od tego, co wydarzy się w tej części zależy dramaturgia tego, co dzieje się dalej, w części poświęconej analizie potrzeby zamordowania konkretnego Rosyjskiego żołnierza, więc tu zamknę opis i skieruję wszystkich zainteresowanych do śledzenia trasy spektaklu, którego granie nie skończy się zapewne na pokazach w Warszawie. 

Chciałbym zwrócić jednak uwagę na dwie rzeczy wynikające już z tego krótkiego teasera. Po pierwsze – spektakl w bardzo radykalny sposób wskazuje na ambiwalencję stosowania przemocy. Nic i nikt nie jest potępione w czambuł, bardzo mocno odczuwa się tam rodzaj moralnego klinczu, w jaki okoliczności historyczne uwikłały cały naród żyjący za naszą wschodnią granicą. Jednocześnie autor tworzy sytuację, w której daje anty-bohaterowi spektaklu („typowemu Rosjaninowi”) możliwość wypowiedzenia się, czym nie tylko wystawia się na działanie przypadku, ale robi coś, na co nie stać naszych twórców teatru politycznego – daje głos wrogowi, ryzykując, że jego dowodzenie upadnie. Kiedy ja oglądałem spektakl, mało brakowało, a dowodzenie by upadło – nie wiem jak potoczyłby się spektakl, gdyby upadło całkiem, ale sam fakt ryzyka, na jakie naraża się twórca działając wokół tak niebezpiecznego tematu i to, że nie ułatwia sobie zadania, choć mógłby i wszyscy by to zrozumieli (przecież Ukraińcy mają oczywistą przewagę moralną na Rosjanami) – to mi zaimponowało i imponuje do dziś.

Znamienne, że polski teatr polityczny musi uczyć się odwagi cywilnej od Ukraińca, na co dzień studiującego w Czechach. Cóż, żyjemy w ciekawych czasach.

Radosław Stępień

[1] „Zyganiem” czyli robieniem komuś „zyg zyg” nazwałaby to pewnie moja matka. Chodzi o zachowanie typowe dla dzieci na podwórku – zygasz do kogoś kijem, machasz mu patykiem przed nosem, ale nie planujesz nikogo uderzyć, bo za uderzenie możesz ponieść konsekwencje, tymczasem „zygając” zawsze możesz udawać, że nic takiego nie zrobiłeś, w ogóle kija na nikogo nie podniosłeś adwersarz wymyśla i się czepia, bo zazdrości ci zabawek/słodyczy/dobrych ocen w szkole.

Radosław Stępień