Felietony

Wstydliwe pytania

| 8 minut czytania | 2010 odsłon

Nikt przy zdrowych zmysłach nie przyzna się, że istnieje w jego pełnym sukcesów i pracy życiu jakiś czas POMIĘDZY. To znaczy wszyscy wiemy, że on JEST, ale jego ciemne niegodne istnienie to w środowisku tajemnica poliszynela.


Ostatnio nauczyłam się zadawać wstydliwe pytanie znajomym. Droga S., drogi T. przepraszam za niezdrową ciekawość… jeżeli mogę wiedzieć to… co ty robisz pomiędzy projektami? Certolę się z tym pytaniem i kryguję, bo czuję, że to tak jakbym pytała o to, ile ktoś zarabia, jaki nosi rozmiar spodni czy jaką pozycję lubi w łóżku. Nikt przecież przy zdrowych zmysłach nie przyzna się, że istnieje w jego pełnym sukcesów i pracy życiu jakiś czas POMIĘDZY. To znaczy wszyscy wiemy, że on JEST, ale jego ciemne niegodne istnienie to w środowisku tajemnica poliszynela. Gdy pierwszy raz po studiach zdarzył mi się ów tajemniczy period międzyprojektowy myślałam, że tylko ja tak mam. Że coś ze mną nie tak skoro widzę na fejsbuku i słyszę z plotek, że ten i tamta wciąż są w pracy, ogarniają kilka premier na raz, piszą do czasopism i jeżdżą na festiwale i konferencje. Media społecznościowe dają złudzenie wszechobecności cudzych sukcesów i wpędzają w kompleksy. Dużo wody upłynęło w Wieprzu (rzeka w Zwierzyńcu, w którym podówczas mieszkałam), żebym zrozumiała, że ciągłe „bycie” w mediach nie oznacza ciągłego zatrudnienia, a nawet ono nie gwarantuje stałego dopływu pieniędzy na przeżycie. 

Ostatnio, po już śmielszym zadaniu wstydliwego pytania, usłyszałam bliską sercu odpowiedź: leczę się z depresji i lęków o swoją przyszłość. Odetchnęłam z ulgą, jakbym nagle w olśnieniu wspólnoty doświadczenia poznała najbliższego przyjaciela, jakby ktoś nagle zwolnił mnie z udawania człowieka nieustającego sukcesu, jakbym poznała w okopach towarzysza niedoli. 

Wiem, że kolega musiał zająć się pisaniem scenariuszy do najtańszych i najgorszych seriali, wiem, że koleżanka musiała zostać opiekunką do dziecka, wiem, że inny kolega zatrudnia się w korporacji na trzymiesięczne okresy próbne i zarabia tam pieniądze na resztę roku, którą poświęca na pisanie i pracę w teatrze, która niestety nie zdarza mu się zbyt często. Nie dlatego że jest niezdolny, po prostu nie jest „gorącym nazwiskiem”. 

Gdy zorientowałam się więc po latach, że na szczęście w nieszczęściu nie tylko ja tak mam zaczęłam się zastanawiać, dlaczego panuje na ten temat aż tak uparta zmowa milczenia. Rozpoczynając od szkoły teatralnej, w której powinni uczciwie uprzedzać, nie każdy z was będzie miał ciągle pracę, nie każdy z was będzie w stanie utrzymać się z wykonywanego w poświęceniu i poczuciu misji zawodu. Musicie otworzyć się na coś, co ja na swoje potrzeby nazywam „płodozmianem”, słowem, rozproszyć swoje ambicje na kilka dziedzin, by połączone wysiłki w każdej z nich opłaciły wasz czynsz. 

A gdy czasem wypadnie tak, że zawiodą wyśnione i obiecane już przez los perspektywy nie wstydźcie się mówić o tym, nawet prosić o pomoc. To nie decyduje o waszej wartości jako artysty. To o niczym nie świadczy. Dzielcie się doświadczeniami i pomysłami na zarobienie pieniędzy. Pomagajcie sobie. Tak bym powiedziała studentce, którą sama byłam i jej kolegom studentom w szkole teatralnej i we wszystkich szkołach artystycznych.

Żeby nie pozostać gołosłowna sama odpowiem na owo wstydliwe pytanie: kochana, a ty, co robisz pomiędzy projektami?

Podczas mojego nieplanowanego roku relaksu i odpoczynku, który dopadł mnie znienacka, gdy „spadł mój teatralny projekt” (jakie ładne, nieoddające grozy sytuacji sformułowanie!), jak drzewiej mówiono – musiałam imać się wielu rzeczy, by zapewnić sobie w miarę przewidywalną codzienność, czyli jedzenie i ciągłość wynajmu. 

Znalazłam się więc pewnego pięknego deszczowego listopadowego dnia w centrum handlowym Arkadia w roli konsumenta-eksperta niemieckiej marki M. 

Przyszłam na spotkanie wcześniej, by mieć pewność, że się nie spóźnię, spóźniła się za to pani z fokusowni. Bardzo miła pani Teresa. W pośpiechu wyszarpała się z kurtki, rzuciła torebkę niemal na moje kolana, odgarnęła włosy i włączyła dyktafon. 

A więc to już – już teraz mam wcielić się w kolejną dziwną rolę w moim życiu, eksperta od strategii marketingowej firmy M. Nie mam absolutnie żadnego pojęcia, jak powinno się odpowiadać na pytania: z czym kojarzy się pani marka M.? Czy czuje pani, że jest dobrze reprezentowana na rynku AGD w Polsce? Czy kojarzy pani jakieś reklamy marki M.? Czy pani znajomi używają sprzętów M.? Jak ulepszyłaby pani sposób funkcjonowania M. w przestrzeni medialnej? Czy jej strona jest czytelna i zachęca do zakupu? Czy jest eksponowana w znanym markecie AGD na tle innych marek? Co ją wyróżnia pozytywnie? Co negatywnie? Jak pani myśli? 

Zalała mnie ulewa pytań, a ja poczułam suchość w gardle. To pewnie przez tę klimatyzację. Rozejrzałam się wokoło. Tłum ludzi bez maseczek kicha i kaszle, śmieje się i płacze, dyskutuje, a nawet śpiewa (to trzylatka fotel obok), a to wszystko w oślepiającym świetle przemysłowych jarzeniówek i huku tandetnej biedamuzyki rodem z windy. „Czy możemy poszukać wody?” Wychrypiałam, na co pani Teresa miłosiernie zareagowała skinieniem głowy. Gdzie kupić wodę w galerii handlowej? Nie jest to wcale proste pytanie. Nie ma jej w sklepach z ciuchami, z perfumami, z nożami, z fajkami, nie uświadczysz jej w pralni chemicznej, której neon kusi praniem wszystkiego skutecznie i na już. 

Może apteka? Ruszyłyśmy w stronę apteki. „Żeby nie marnować czasu, proszę opowiedzieć mi po drodze o doświadczeniach z pralką M.”. Pani Teresa nie lubi tracić czasu na wycieczki po wodę ani za pewne żadne inne, więc podtyka mi dyktafon pod sam nos, a ja rozmyślam: moje doświadczenia z pralką… Doświadczenia z pralką… Odrywa mi się ten obraz od sensu. W tym pędzie, w tych jarzeniówkach, w tym tłumie, w tej absurdalnej sytuacji. Ja i moja pralka. Jakie mamy razem doświadczenia? Czy się lubimy? Czy przebywamy ze sobą chętnie? Czy rozumiemy się intuicyjnie? Czy dotykamy się czule? Czy znamy swoje potrzeby i wychodzimy im z radością naprzeciw? Podczas, gdy wysuszone gardło nie było w stanie wydusić żadnej odpowiedzi – wyświetlał mi się w głowie się film dokumentalny pod tytułem „Moje życie z pralką”. Wszystko działo się tak szybko. Poznałyśmy się niedawno. Po trudnych doświadczeniach z poprzednimi nie miałam wielkich nadziei. A jednak! To była miłość od pierwszego włożenia. Choć mówiła po niemiecku od razu znalazłyśmy wspólny język – obie lubiłyśmy czyste rzeczy. Sporo nas łączyło. Mogę śmiało powiedzieć, że nie zawiodła mnie nigdy. Mogę na niej polegać. Jest szybka, ekologiczna i dokładna. A nawet więcej, wciąż, mimo, że minęło już pół roku, wciąż jest tak samo piękna. Tak. Myślę, że między nami jest to coś… 

„Czemu pani nic nie mówi?” Z zamyślenia wyrwał mnie głos zaniepokojonej Teresy. Wypiłam duszkiem całą butelkę. „Już, już” odpowiedziałam. „Już mogę mówić. Po prostu strasznie nie lubię centrów handlowych”. „No trudno, następnym razem spotkamy się w innym miejscu”. „Następnym razem?” Zapytałam zdziwiona, łykając ostatnią kroplę wody. „Tak, udzieliła pani niezwykle inspirujących odpowiedzi, myślę, że zleceniodawca będzie bardzo zadowolony. Rzadko trafia się tak dobry, wnikliwy i rozumiejący respondent. Czym pani… możemy przejść na ty?” „Tak, oczywiście. Jasne”. „Czym pani się zajmuje? Jeśli mogę wiedzieć?” „Ja?” Rozejrzałam się wokoło zbita z tropu. Wciąż dekoncentrowało mnie nieprzyjazne otoczenie, pełne światła, ludzi i hałasu, brzydoty. „Ja… pracuję w teatrze…” „Oooo!” Pani Teresa wydała z siebie okrzyk, trochę nieprzystający do okoliczności. Poczułam się nieswojo. Zaraz pośpieszyła z wyjaśnieniem, „Nie miałam dotąd nigdy nikogo z teatru… To… przepraszam może to pytanie z grubej rury, ale ciekawa jestem – to dlaczego pani TAM nie pracuje?”

Tak, to było z grubej rury. Pani nie obeznanej z zasadami pracy wolnych artystycznych strzelców (choć ta wolność ogranicza się zazwyczaj do wolności od pieniędzy) nie mieściło się w głowie: to jak pracuje, skoro nie pracuje? 

W sumie, sama razem z nią poczułam się skonfudowana swoim statusem teatralnego twórcy. Płynnym co najmniej, jak ta nowoczesność Baumana. 

W mojej karierze respondenta byłam jeszcze ekspertką od szminek, podkładów, elektronicznych papierosów i ekspresów do kawy. 

Widzisz? Odpowiedziałam na wstydliwe pytanie. Nie było to takie trudne.

Małgorzata Maciejewska

Małgorzata Maciejewska