Felietony

XD

| 8 minut czytania | 651 odsłon

Wiesz, ile to jest roboty ten Instagram? Ciągle coś trzeba wrzucać. A że jest się na planie i gra epizod, a to się spotkało znaną aktorkę i trzeba zrobić fotę, a to się zagrało w teatrze, uczy się roli, jest się na mieście z przyjaciółkami, siedzi się w ulubionej kawiarni, czyta się ważną książkę, albo nic się nie robi, ale to też jest ważne, żeby wrzucić to na Insta.

Natykam się na mieście na znajomą aktorkę, która wraca z castingu. Zaprasza mnie do kawiarni, bo „musi mi koniecznie wszystko opowiedzieć”. Chce postawić kawę, ale dodaje, że to są jej ostatnie pieniądze. Mogę jej tę kawę zamówić, ale ona się uparła, że skoro jej wysłucham, to musi się jakoś odwdzięczyć. I że mogę o tym napisać felieton. Siadamy więc naprzeciw siebie i zaczyna: 

— No słuchaj, masakra… – wzdycha ciężko.

— Ale co? Coś się stało? – dopytuję z uwagą. 

— No znowu nie wygrałam castingu…. – wyjaśnia, tak żeby nikt nie usłyszał prócz mnie. 

— A, to szkoda. Do czego to było? – podnoszę filiżankę z kawą i wpatruję się w jej bladą twarz. 

— Do serialu. Drugi plan, ale ważny drugi plan. No rola drugoplanowa. A dlaczego ważny? Bo jest dwadzieścia dni zdjęciowych. A wiesz, dwadzieścia dni zdjęciowych razy moja dzienna stawka, która jest raczej taką bieda – stawką, ale to i tak więcej, niż zarobię przez pół roku w teatrze. Ale nie dla mnie te frykasy… – niemal jęknęła z bólu. 

— A jaki to serial? 

— Reżyseruje to taki reżyser, co zwykle robi w „fabryce” i codziennie kartę pracowniczą podbija. No wiesz, tak się mówi na tych, co fabuł nie robią. Nie robią nic ambitnego, bo im nikt nie daje robić, nawet jak oni bardzo chcą. To z rozsądku kręcą te tasiemce. I taki to artysta, raczej niespełniony, ale na plan przyjeżdża lśniącym rocznym BMW, widać, że hajs ma. Ze wszystkimi aktorami jest na „ty”, na buzi buzi, chatę za te seriale postawił pod Warszawą. To po co ma te fabuły robić? A serial jaki? No wiesz, taki że niby współczesny, że o dziewczynach, ale nic ci scenarzyści o dziewczynach nie wiedzą. Wszystko to jakieś wydumane. No nie jest to jakieś Yolo, raczej takie poważne heheszki, no to jest takie totalnie XD. 

— XD? – pytam, bo nie wiem czy dobrze zrozumiałem. 

— No XD… Nawet z paroma DDDD. No że to jest beka, że mnie to śmieszy w opór. 

— Aaaa, no tak. Śmieszne, śmieszne… – próbuję zachować twarz, żeby nie wyszło, że nie zrozumiałem, jak jakiś boomer. 

— No i wiesz, casting, nie? Zostałam wybrana do castingu, wow! Selekcja była, jak na bramce w klubie. I wybrali mnie, jestem w piątce kandydatek. Było nas pięć, same koleżanki. I się śmiałyśmy z tej selekcji, bo każda inna. Ja nie wiem, jak oni nas wybrali do tej samej roli. Dwie brunetki, dwie blondynki i jedna taka ruda. Trzy z długimi hairami, a dwie z krótkimi. To jak oni nas wybierali? Jakim kluczem? No bądź mądry, a nie zgadniesz. I jakiś taki tekst jest, dwie sceny do nauczenia, a w środku znany aktor serialowy przed kamerą stoi i podaje swoje kwestie, a ja mam odpowiadać swoimi. Ten aktor serialowy tak podaje ten tekst bezwiednie, na luzaku, bez cienia interpretacji, a ja się muszę pocić i interpretować, żeby wygrać tę rolę. I mówię tym tekstem, to znaczy gram. Interpretuję, jak mnie w szkole aktorskiej nauczyli. Metodą Romana Wilhelmiego: przypierdolić, odpuścić. I widzę po ich minach, tych castingujących, że nie teges. 

— Ale co? Źle grałaś?

— No raczej nie podeszło. Była reżyserka castingu, która mnie zaprosiła, bo widziała mnie na zdjęciach na stronie agencji aktorskiej. I jak zawsze do roli empatycznej przyjaciółki głównej bohaterki, bo przecież ja mogę tylko to grać. No gratki dla pani od castingu! Był też reżyser i operator. Scenarzysta też miał być, ale z niego zrezygnowali, bo by im tylko przeszkadzał. No wiesz, jeszcze aktorzy by zaczęli improwizować i zmieniać jego „święty” tekst. A, i był wielki Pan Producent. Ten to w ogóle jest koleś pełną gębą, ma sygnet na palcu i taki przyklejony uśmiech ze sztucznymi zębami, gapił się mi na nogi, na dekolt, taki raczej śliski typ. Ja im coś tam zaimprowizowałam, chyba nieźle mi poszło, a oni że – dzięki, super. Znam to „dzięki, super” – to znaczy, że „dzięki, ale nie zadzwonimy do pani”. To się ogarnęłam i mówię, że mogę jeszcze raz, inaczej zagrać to samo. Oni że „nie, dzięki”. Ok, myślę, będzie jak ma być, nie ma co naciskać. Jeszcze wyjdę na taką, co wszystko zrobi, byle tylko dostać rolę, nawet drugoplanową. A ja taka nie jestem. I nagle reżyserka castingu podchodzi do mnie, tak staje z boku i pyta – „słuchaj, a ilu ty masz obserwujących na Insta?” Nastąpiła taka niezręczna cisza. Ilu mam obserwujących? Zatkało mnie. Nie pamiętam. Ale wiem, że raczej mało. Mówię, że tysiąc. Oni spojrzeli wtedy po sobie, miny im zrzedły. Fuck, myślę, i po roli. Ten producent z sygnetem i z przyklejonym uśmiechem, tym razem spojrzał na mnie jakby ze współczuciem i uśmiech mu się sam odkleił. Reżyserka castingu rzuciła tylko: „To mało, mało. Do tej roli potrzebujemy więcej”. I wyszłam. Rozumiesz coś z tego? Do tej roli potrzebują więcej obserwujących. Rację ma Jan Englert, który mówił w wywiadzie, ostatnio czytałam, że jakiś facet od castingu wywołał aktorkę i powiedział: „Proszę pani, ale pani nie ma w ogóle followers’ów!”. I jej podziękował. Na tym teraz polegają castingi. Na ilości polubień. To ja nigdy niczego nie wygram – rzuciła zrezygnowana.

— Ale jak jesteś świetną aktorką, i dobrze wypadniesz na castingu, to cię nie wezmą, bo masz za mało followersów? 

— Jak masz mało, to znaczy, że nikt cię nie zna. I nikt cię nie będzie chciał oglądać. Czyli serial nie będzie miał oglądalności – odpowiada smętnie aktorka. 

— No ale każdy kiedyś zaczyna. Są inni aktorzy w tym serialu, którzy pewnie mają tych obserwujących więcej. A ty, przez granie w takim serialu zaczniesz być znana. To kiedy ty masz to zrobić? 

— No właśnie. Kiedy. Nie ma słowa „kiedy”. Ma być teraz. Englert nie miał nigdy żadnych followersów, też kiedyś nie był znany, a teraz jest. A ja co mam zrobić? Co?! – to pytanie zawisło w powietrzu dość dramatycznie. 

— Nie wiem, kochana. Może ty załóż parę profili, wiesz różnych. I jeden z nich zdobędzie większą ilość followersów i tak kiedyś dostaniesz rolę – powiedziałem, sam wątpiąc we własne słowa.

— Wiesz, ile to jest roboty ten Instagram? Ciągle coś trzeba wrzucać. A że jest się na planie i gra epizod, a to się spotkało znaną aktorkę i trzeba zrobić fotę, a to się zagrało w teatrze, uczy się roli, jest się na mieście z przyjaciółkami, siedzi się w ulubionej kawiarni, czyta się ważną książkę, albo nic się nie robi, ale to też jest ważne, żeby wrzucić to na Insta. No od cholery tego jest. Ja nie chcę taka być. Nie chcę się ciągle uśmiechać, jak robię sobie selfie. Nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem. Nie wiem, może zrobię jeszcze coś spektakularnego. Może wejdę na wieżowiec i zagrożę, że się rzucę i zrobię z tego lajwa. I powiem wszystkim, że przygotowuję się do roli samobójczyni. I wtedy będą mnie chcieli obserwować, że jestem taką aktorką totalną. Jak Daniel Day-Lewis muszę najpierw przeżyć to, co mam zagrać. 

— Z samobójstwem będzie trudno – mówię.

Cisza. 

— Jak chcesz, mogę zapłacić za tę kawę – dodaję.

— Nie, powiedziałam, że ja ci postawię – powiedziała smutno aktorka. 

— Nie musisz. Przecież nie masz ani grosza. 

— Wiem! Skasuję wszystkie swoje media społecznościowe! I to może ich zaciekawić, że jestem taka antysystemowa. Inna niż wszyscy! – wypowiedziała to z błyskiem w oku. 

I wybiegła podniecona z kawiarni. 

— To ja jednak zapłacę za tę kawę. XD… z wieloma D – powiedziałem sam do siebie. 

Krzysztof Szekalski

Krzysztof Szekalski