Obecny dyrektor, mimo listów protestacyjnych zespołu właśnie zmierza do końca swojej kadencji i nie zdecydował się stanąć w konkursie, jednak na odchodne postanowił podgrzać jeszcze trochę atmosferę i wyreżyserować samodzielnie największy światowy dramat czyli „Hamleta” Szekspira zatrudniając do dwóch głównych ról Hamleta i Ofelii osoby spoza zespołu, w tym swoją córkę.
Nie przejmuj się, nie przejmuj się, mówię do siebie oddychając głęboko. Raz wdech, dwa wydech, popatrz przez okno, patrzenie w dal i oddychanie pozwoli głowie dosłownie odetchnąć, skupiając wyczerpaną ciągłą wartą uwagę na czymś innym. Strategie przetrwania człowieka XXI wieku są dopiero w powijakach, każdy przytomny wypracowuje je sobie pomału w reakcji na ciągłe zwyżki ciśnienia i ściski żołądka, jakie oferuje nam bogata we wrażenia rzeczywistość. Niektórzy usiłują śledzić ją, wyrabiać sobie opinie na tematy obowiązujące, by wzorem dobrego obywatela nie stać obojętnie tylko zawsze mieć odpowiednie rozeznanie do zajęcia stanowiska. Niektórzy wybierają emigrację; zewnętrzną, gdy uciekają, gdzie ich oczy poniosą, na wieś, do lasu lub po prostu na wieczne wylogowanie, wewnętrzną, gdy po wielokrotnych próbach ułożenia rzeczywistości w jakiś wzór, lub dokonania koniecznej zmiany w palącej sprawie w końcu ponoszą klęskę i uciekają w świat fantazji, pisząc go, kreując lub czytając i oglądając.
Jesteśmy ostatnio świadkami wielu zmian, wszystkie lub znaczna większość napawają lękiem. Jeszcze nie przetrawiliśmy wyborów w Stanach Zjednoczonych, które wydają się forpocztą zmian czekających wkrótce cały świat, czyli nadejścia populistycznych rządów technokracji i oligarchii najbogatszych, którzy manipulując wyborcami za pomocą swoich mediów i gospodarki wykolejają pomału demokrację, jaką znaliśmy i uznawaliśmy dotychczas za fundament naszej cywilizacji.
Za chwilę czekają nas wybory prezydenckie i odpowiedź na pytanie, jak daleko destrukcja mechanizmów państwowych i demokratycznych zaszła w naszym kraju.
„Hajlujący” Musk, który dzwoni do głów państw i planuje reformy w Europie (Make Europe Great Again), Trump i Melania wypuszczający swoje bitcoiny, Zuckerberg przywracający na Facebooku „wolność słowa” likwidując moderację, Trzaskowski z Martyniukiem i przeciwko edukacji zdrowotnej w szkołach i w końcu Nawrocki na zdjęciach z neonazistami i przestępcami – to jest właśnie początek roku Anno Domini 2025. Jeżeli tak dobrze się zaczyna, co będzie dalej?
W tym wszystkim gdzieś nasz mały teatralny i artystyczny światek, który mógłby przecież być przystanią dla skołatanego serca i wydrenowanego stresem mózgu, ale nie, nie odpuszcza w wyścigu o bycie największą atrakcją nomen omen „sezonu”.
A to dlatego, że tak, jak na całym świecie tak i tu akurat w tym roku zebrało się na wielkie zmiany. Niebywały wysyp konkursów na stanowiska dyrektorskie i podkręcona nimi atmosfera to styczniowy vibe, który konkuruje ze stanem świata w konkursie na stan zawałowy u widzów i czytelników.
Po wielu latach żegnamy dyrektorów Teatru w Gdyni i Teatru Narodowego, czekamy, co wydarzy się w Łodzi, gdzie dwa teatry borykają się wciąż z niemożnością znalezienia dyrektora, Teatr Powszechny rozstrzygnąć ma czy kontynuuje swoją linię pod obecną (lekko zmodyfikowaną) dyrekcją czy rzuca się w coś nowego, do tego zmiany w Legnicy i w Słupsku.
Konkursy niosą zmiany dla zespołów, miast, widowni, orbitujących wokół konkretnego dyrektora twórców przez co wywołują wiele kontrowersji i zażartych dyskusji dotykających podstawowych zagadnień dotyczących zarządzanej przez państwo w imieniu obywateli kultury. Kto ma największe prawo do teatru? Czy widzowie, czy dyrektor czy może zespół aktorski? W szczególnie kontrowersyjnych przypadkach ścierają się wszystkie wyżej wymienione siły, walcząc o swoje prawo do decydowania, jaki kształt będzie miał teatr, najwyraźniej miało to miejsce w Teatrze Dramatycznym za dyrekcji Strzępki. Finał tej historii już za nami i wydawało się, że długo nie nastąpi żaden tego rozmiaru konflikt, jednak światem teatru widocznie tak jak światem na zewnątrz targają te same niepokoje i zmiany klimatu, więc doczekaliśmy się w tym roku sprawy Teatru Narodowego.
Obecny dyrektor, mimo listów protestacyjnych zespołu właśnie zmierza do końca swojej kadencji i nie zdecydował się stanąć w konkursie, jednak na odchodne postanowił podgrzać jeszcze trochę atmosferę i wyreżyserować samodzielnie największy światowy dramat czyli „Hamleta” Szekspira zatrudniając do dwóch głównych ról Hamleta i Ofelii osoby spoza zespołu, w tym swoją córkę.
Nie wiem czy spodziewał się aż takiej reakcji, ale na przychylnym do tej pory działalności dyrekcji fanpejdżu Teatru Narodowego zahuczało od oburzenia: „Nepotyzm”, „Rodzina na swoim”, „Dyrektorowa i córka dyrektora, acha, jak w XIX wieku” to tylko niektóre z postów, które pojawiły się pod reklamą „Hamleta”.
Warto odłożyć na bok emocje i przyjrzeć się, co pokazuje nam ta sytuacja, choćby dlatego, że zapewne jesteśmy świadkami ostatniego oddechu pewnej kończącej się epoki i warto z niej wyciągnąć wnioski.
Oto mamy dyrektora, który kierował najbogatszą i mającą jednocześnie największą misję społeczną sceną, robił to nieprzerywanie od dwudziestu lat, nie myśląc o rezygnacji nawet, gdy przekroczył wiek emerytalny. Nie podjął decyzji o ustąpieniu, gdy wyznaczony został konkurs, nawet wtedy pozwolił zespołowi napisać list w swojej obronie.
Oprócz pełnienia niezwykle odpowiedzialnej funkcji dyrektorskiej w poddanej sobie jednostce również reżyserował w niej i grał w spektaklach. Warto wziąć poprawkę, że kiedyś była to ogólnie przyjęta praktyka, która jednak dziś jest już mocno kontrowersyjna z dwóch co najmniej przyczyn: pobierania podwójnego lub potrójnego wynagrodzenia, podejmowania samodzielnie decyzji o swoim zatrudnieniu, a także co za tym idzie zmniejszenia szans twórców, którzy w tym samym czasie, nie będąc dyrektorami, walczą o pracę w jego instytucji. Nic dziwnego, że odchodzi się od reżyserowania we własnym teatrze lub ogranicza je do minimum potrzebnego do zapoznania się z zespołem. Częstsze próby dodatkowej pracy w administrowanej przez siebie instytucji widziane są dziś, jako nadużycie pozycji i władzy. A świadomość tego wydaje się być warunkiem sine qua non do pełnienia funkcji dyrektora w państwowym teatrze.
W odpowiedzi na burzę na fanpejdżu Narodowego już pojawiły się znane z innych kontrowersyjnych spraw środowiskowych głosy, czyli tradycyjna „obrona mistrzowska” albo argumentum ad magistrum, w przełożeniu na nasze: Pan X jest mistrzem więc mu wolno kropka. Dziwię się ludziom, którzy nadal są skłonni wszystkie błędy, uchybienia czy wręcz czasami przestępstwa tłumaczyć autorytetem mistrzowskim. Czy nie nauczyli się jeszcze, że jeżeli potrzebni są nam dziś jacyś wielcy mistrzowie to właśnie tylko po to, żeby spełniali najwyższe standardy społeczne, etyczne i prawne? A jeżeli nie spełniają i nie wypełniają powierzonej im roli, właśnie autorytetów, kogoś od kogo można się uczyć, to być może nie są wcale mistrzami tylko starszymi panami (lub paniami) dobrymi (lub czasem średnio) w swojej dziedzinie? Przy czym sława nie czyni z pana X mistrza automatycznie, o czym niektórzy zdają się zapominać, należy jeszcze spełniać parę innych warunków, między innymi te, które podałam powyżej.
Czy ustępujący Dyrektor Narodowego kierował się właśnie świadomością zmieniającego się świata, w którym należy się dwa razy zastanowić zanim podejmie się reżyserii w swojej instytucji? Czy wiodły go do tej decyzji właśnie najwyższe standardy moralne zarządzania teatrem, które chciałby tym gestem upowszechnić? Czy myślał o ustanawianych przez siebie standardach etycznych i prawnych dotyczących zatrudniania ludzi spoza istniejącego zespołu? Czy kierowała nim chęć bycia wzorem dla innych młodych dyrektorów, że tak właśnie winno się wydatkować publiczne pieniądze? Czy zaproponował właśnie taki wzór kierowania Teatrem Narodowym, jaki chciałby by kontynuowali jego następcy?
Czy może właśnie zupełnie nie. Ciśnie się na usta stare powiedzenie: co wolno wojewodzie… Ze sposobu w jaki Dyrektor Englert zdecydował się pożegnać z kierowanym przez siebie przez dwie dekady Teatrem Narodowym wyłania się niepokojący obraz, chciałabym wierzyć, że nieintencjonalny, ale coś mi jednak mówi, że całkowicie świadomy, obraz władcy, który na koniec chce udowodnić, że może wszystko. Po reakcji jego własnej widowni na stronie Teatru widać, że nie tylko ja odniosłam takie wrażenie. Nie mam przy tym żadnej schadenfreude, żadnej złośliwej satysfakcji, podobnie, jak widzowie TN wolałabym, żeby to się nie wydarzyło i nie trzeba było o tym pisać.
Być może ten wielki czas zmian to nie zwykła zmiana warty, w polityce, sztuce czy teatrach, tylko jednak zmiana świata. Żeby nie było za łatwo nie idzie ona w jednym kierunku, nie da się połączyć kropek tego chaosu w zgrabny obrazek, ale widać jak na dłoni, że przynajmniej u nas, w teatrze takie pożegnanie, jak w Narodowym już się nam nigdy nie przydarzy. Opór, z jakim spotkał się dyrektor jest zbyt wyraźny i mimo tłumaczeń obrońców, że „tak przecież bywa” i dlatego to jest „normalne”, nie da się już dłużej bagatelizować faktu, że należy to „normalne” w końcu zmienić. Może skoro tak niewiele możemy poradzić na potężny wiatr, który wieje nam zza oceanu, zajmijmy się choć naszym podwórkiem i dołóżmy starań, żeby przerażające na pierwszy rzut oka zmiany w instytucjach i jakości zarządzania ukierunkowały nasze teatralne życie w dobrą stronę.
Małgorzata Maciejewska