Felietony

Żyjący autor

| 7 minut czytania | 428 odsłon

Próby to bardzo emocjonalna sytuacja. Dla mnie tu, teraz jest próba generalna – pierwsze czytanie tekstu. Z całą niepewnością, z całym byciem bez skóry. Każdy, kto próbuje opisać teatr z zewnątrz, musi wziąć pod uwagę, jakiego rodzaju emocje i z jaką siłą mogą zaistnieć na próbie.

Pierwsza próba z czytaniem świeżutkiego tekstu jest trochę jak obrona pracy. Po miesiącach myślenia, chodzenia z tematem, pisania po nocach, wkurzania się na ptaki, że już śpiewają, więc pora spać, zanim cały dom się zbudzi, wyrzucania kolejnych wersji, fragmentów wersji, numerowania tych wersji i fragmentów, pogubienia się w numerowaniu, pisania wszystkiego na nowo, rzucania się w przepaść, na fristajl, niespokojnego odliczania czasu do godziny zero, chodzenia tam i z powrotem, picia kaw i ziółek, walki z narastającym bólem kręgosłupa, ciężkich, często beznadziejnych zmagań z rozkojarzeniem, dekoncentracją, rozpadem myśli, nerwicą przerzucania się z jednego pomysłu na drugi, wchodzeniu w ślepe zaułki i euforycznego wychodzenia z nich po to, by znów za chwilę zwątpić nadeszła ta próba ognia.

Żyjący autor – miliard razy słyszałem ten żart, w którym pobrzmiewa lekki, ironiczny wyrzut. Na stole egzemplarze, jeszcze nienaruszone, świeżutkie, pachnące dobrze przemielonym lasem. W nim słowa, które się już oddzieliły ode mnie i nie wiem, mam wielką niepewność, w co się teraz ułożą, w jakie sensy, gdy wybrzmią w tej sali teraz, przy tym stole. Już wiem, już mam próbkę, bo reżyser już wcześniej zadawał pytania, gdy gadaliśmy, przygotowując się do spotkania na próbie. Trudności z wypowiedzeniem, o co tu chodzi, w tym fragmencie. A tu? A w następnym? Tłumaczę i sam dla siebie brzmię nieprzekonująco. Czasami wymyślam ad hoc. Oni zakładają, że ja wszystko wiem, co tam jest w tym tekście. Przecież sam pisałem, więc założenie jest poniekąd słuszne. Więc wymyślam, szyję na żywca, kombinuję, żeby nie zawieść oczekiwań, że kto to ma wiedzieć, jak nie autor? I już czuję radość wynikającą z ulgi, że się wyjaśniło, a tu nagle następny fragment, do którego tamto wyjaśnienie nie tylko, że nie pasuje, ale go niweczy, miażdży, obraca w idiotyzm. Staję w głowie na głowie, żeby to wyjaśnić coraz cieńszymi nićmi sensu. Przypominam sobie! Wiem, o co mi chodziło. To znaczy, kiedy pisałem, wiedziałem. I teraz sobie przypomniałem! Chyba! Czuję, jak tracę powagę. Jak patrzą na mnie, mrużąc oczy. „Ściemnia. Coś ściemnia”.

Byłam przekonana, że to masz przemyślane, tylko ja czegoś nie widzę – mówi reżyserka, aktorka, która jest wspaniała i jestem szczęśliwy, że wzięła mój tekst do roboty, i bardzo mi zależy, więc długo markowałem, że wiem, wszystko wiem i już, już tłumaczę, ale się posypało całe moje wyjaśnienie w finale dość spektakularnie. Po prostu natrafia się na fragment, który obraca wniwecz całą skrupulatnie snutą interpretację, i nie ma co zbierać.

Nie wiem. Po prostu nie wiem. Nie pamiętam. Tak mi się napisało – poddaję się i widzę to rozczarowanie. Nie tylko tekstem, ale w ogóle mną, jako człowiekiem. Niby nic, niby się śmiejemy, ogrywamy tę niezręczną przepaść, jaka się wytworzyła teraz między nami, ale już nie będzie nigdy tak, jak było.

A zatem siedzę przy stole, w aktorsko-realizatorskim gronie. Jestem już po tej rozmowie z reżyserem, który już ma w związku z tym pewną świadomość tych przepaści, w które możemy wpaść już za chwilę. Ale chyba trzyma się lepiej niż ja.

Aktorzy mają tysiąc sposobów, żeby okazać w trakcie czytania swój stosunek do tekstu. Pamiętam, jak aktor po prostu zaczął udawać, że zasnął z nudów i chrapie. „Przepraszam. Zmęczony jestem” – usprawiedliwił się z łobuzerskim uśmiechem. A ja wgnieciony w krzesło. I nie ma ucieczki. I widzę jakie to wszystko głupie i żałosne, głupie i żałosne. Widzę, jak na dłoni. Ale trzeba dotrwać do końca. Wytrzymać. Potem poprawię. Potem przepiszę. Usunę. Potnę. Napiszę na nowo.

Sytuacja jest taka, że oni się znają, czują bezbłędnie swoje mrugnięcia okiem. A ja jestem z zewnątrz i pojadę, a oni będą musieli to grać.

Ale też przeciwnie. Bunt w środku, gdy słyszę śmiech, bo kwestia niezręczna. Ma być niezręczna! Nie umiem wyjaśnić, ale jakoś po swojemu, po pisarsku to czuję, tak jak i aktor czuje po swojemu. Albo że „trąci papierem”, „śmierdzi literaturą”. I kłócę się z tym w środku. Raz mi się zdarzyło wybuchnąć. Próby to bardzo emocjonalna sytuacja. Dla mnie tu, teraz jest próba generalna – pierwsze czytanie tekstu. Z całą niepewnością, z całym byciem bez skóry. Każdy, kto próbuje opisać teatr z zewnątrz, musi wziąć pod uwagę, jakiego rodzaju emocje i z jaką siłą mogą zaistnieć na próbie.

Czynności wstępne. Kawy, herbaty, papierosy, żarty. Jak przed wejściem na szafot. Za chwilę spadnie moja głowa.

—  Nie jesteś w centrum. Nie jesteś w centrum – powtarzam sobie w myślach. – Nieważne, jaki masz wzór na koszulce i czy masz wystrzępiony rękawek. Nie egocentryzuj, błagam! Nawet ten tekst nie jest w centrum, tylko praca, jak przed nami, cały ten tak zwany proces, który się właśnie zaczyna, a więc w ogóle nie jest w centrum niczego. Jeszcze jest czas. Jeszcze można wszystko zmienić, więc luz – uspokajam się i próbuję nie wylać kawy trzęsącą się dłonią.

Zaczynamy! Reżyser ma słowo wstępne. Próbuję zrozumieć, co mówi, ale nie umiem się skupić. Mielą mi się w głowie wszystkie te sceny, te słowa, jak się rodziły, jak przychodziły przez palce i klawiaturę na ekran. Próbuję odtworzyć, dlaczego tak, o co chodziło, a nie, tego tu nie mogę powiedzieć, może nie zapytają. A jak zapytają? Uff! Całe szczęście nie chce, żebym zabrał głos! A może niedobrze? Może powinienem jakoś ustawić sytuację, coś wyjaśnić z góry? Tylko co i jak?

Otwieram egzemplarz. Rysuję wzorki w pustych miejscach, abstrakcyjne. O, tu się zaśmiał pod nosem. O, tu źle przeczytał. O, mają uwagi. Co tu powiedzieć? Co powiedzieć? I wydaje mi się, że to czuć w powietrzu, jak obietnica wspaniałej podróży w trakcie czytania zamienia się w ciężkie i przytłaczające rozczarowanie. A może nie? Może to tylko lęk? Chwytam się nadziei.

Skończyli. Krótka cisza. Co jest w tej ciszy? Wszystko mi jedno. Ja skończyłem, proszę państwa. Bawcie się z tym sami, a jak nie, to nie. Nie. Wcale nie skończyłem. Teraz pytania. Teraz wyjaśnienia. Najpierw takie luźne gadanie, co się komu kojarzy. Wydarzenia z życia. „Ja miałam podobnie”. Dzięki, dzięki, dzięki! Nieoceniające, neutralne. Ale, wiadomo, jesteśmy dorośli. Przyjmę na klatę. Uderzajcie, proszę! Pytania o sens. Ulubione. Próbuję bronić. Brnę. Próbuję jeszcze udawać, że to jest mądrze wymyślone, poukładane, jak szarada intelektualna, tylko wiecie, rozumiecie, trudno tak wyłożyć. No ale rzeczywiście, sypie się. Rzeczywiście, przyznaję, wychodzi, że na co innego wychodzi, niż mówię. No dobrze, dobrze, zmienię, przepiszę, ogarnę. Zrobię wersję tysiąc dwudziestą drugą, szczególną, bo po próbie ognia. Jeszcze wszystko można! Jeszcze mamy czas. Jest dobrze. Jest dobrze. Dobrze, że już koniec. Powietrza! Powietrza!

A potem iść, nie myśleć o niczym tak długo, jak się da. Uspokoić oddech, uspokoić oddech. Nie myśleć, nie myśleć. Poprawki potem, potem. Nie chcę w ogóle zaglądać tam teraz. Jutro. Pojutrze. Za tydzień. Zależy, na kiedy potrzeba. Już po. Już się stało. Odsłoniło się. Już wszystko wiadomo. Koniec złudzeń. Początek przygody.

Artur Pałyga

Artur Pałyga