Dramaty

Berlin. Hangover Platz

| 65 minut czytania | 127 odsłon

Od Autora

Wieś nie wychodzi z człowieka w głupim powiedzeniu, a rodzina w bolesnej rzeczywistości. Rodzina z jej uprzedzeniami, chceniami. Przed którą trzeba udawać albo z którą trzeba się nieustannie konfrontować. Przed którą nie ma ucieczki tak naprawdę, bo odcięcie niczego nie wymaże, nie przywróci ustawień fabrycznych. 

Każda rodzina jest splątana na swój sposób.

Bohater tekstu uciekł przed homofobiczną matką do Berlina, który ponoć dla gejów jest najlepszym miejscem na świecie. Ale przywiózł nadbagaż, który zamienił jego deutsche vita w piekło.  (Nie jestem pewien: czy ostatnie zdanie jest spoilerem? A niech sobie będzie).

„Berlin. Hangover Platz” to interaktywny scenariusz słuchowiska, który może być też scenariuszem na przykład monodramu z piosenkami. Co kto lubi. Ścieżka dźwiękowa scenariusza, tak sobie wymyśliłem, po pierwsze oparta jest o SoundClouda, żeby nikomu nie przeszkadzały reklamy (które atakują między innymi na YouTube), a po drugie jest playlistą utworów artystów, również polskiego pochodzenia, z Berlinem związanych (choć w jednym wypadku tylko nazwiskiem autora). Można więc powiedzieć, że jest to playlista konceptualna. Nie upieram się, żeby akurat te piosenki znalazły się w słuchowisku/spektaklu, one służą przede wszystkim interaktywnej lekturze plus sprzyjają zawartej we wstępnych didaskaliach mistyfikacji, którą ten wstęp jakby burzy, no ale co zrobić. Stanowią też (nie zawsze oczywisty) komentarz/kontekst do tego, co dzieje się, o czym mowa – w tekście.

Przemysław Pilarski


Lista piosenek:

— Red B!rd Theory, „Born to die in Berlin (Ramones cover)” [4,14 min.]
— Mary Komasa, „Come (COOKI3 edit)” [3,29 min.]
— u-ya, „Write Christmas (arranged)” by Irving Berlin [2,33 min.]
— aMinus, „Do I lack personality?” [3,52 min.]
— Better Person, „Zakochany człowiek” [4,07 min.]

Zrealizowano w ramach stypendium ze środków Krajowego Planu Odbudowy.

Niniejszy tekst jest transkrypcją amatorskiej jednoodcinkowej audycji dostępnej przez pewien czas na SoundCloudzie, skąd nagle zniknęła, kiedy tylko zaczęła zyskiwać popularność. Nie wiadomo, kto był autorem tego nagrania. Transkrypcja została dokonana z pliku odtwarzanego online. Miała posłużyć przetłumaczeniu podcastu na niemiecki, na co jego tajemniczy autor, występujący w sieci pod pseudonimem Alexander Stream, wyraził zgodę na krótko przed swoim zniknięciem. (Niewykluczone przy tym, że osoba, która zamieściła nagranie, to nie był Alexander Stream. Istnieją bowiem podejrzenia, że Stream już od dawna nie żyje).

 

BERLIN. HANGOVER PLATZ

Przemysław Pilarski

1.

2.

ALEXANDER STREAM
Siema, jest… hmm… piąta czterdzieści dwa. Po południu.
Czyli nie czwarta czterdzieści osiem.
Ale czuję się, jakby była czwarta czterdzieści osiem.

Grudzień. 

Nie chce mi się sprawdzać, który grudnia, ale ciągle jest grudzień, na pewno. 

Fajerwerków żadnych nie słyszałem.

Ciemno.

Dopiero wstałem i ciemno.

Gdzie wstałem? W hotelu. Nie powiem, w którym. 

W Berlinie. 

Niedaleko Alexanderplatz, to ten plac z wieżą. 

To jakbym nadawał z pocztówki.

Święta tu spędziłem nieźle.
Sylwestra nie wiem, jak spędzę.
Od trzech dni stąd nie wychodzę.
Smuteczek.

Może już nie będzie sylwestra…?
I nowego roku nie będzie…?

GRINCH! Był taki film…

Krindż.

Kiedy byłem dzieckiem i śniło mi się coś strasznego, wrzeszczałem: „zarządzam koniec snu!”, „zarządzam koniec snu!”.  Szkoda, że teraz nie śpię. I wiem na pewno, że nie śpię, bo do tej pory spałem. (Powinienem nie spać, tylko zwiedzać).

Matka zawsze mnie pytała, jak wchodziłem w piżamce do kuchni: „Wstałeś? I nie płaczesz?”.

Jeszcze nie płaczę, mamo. Dopiero się rozkręcam.

Przyśniło mi się nowe piękne słowo: „tulica”. To był synonim „konkubiny” w tym śnie. W tym moim śnie tulica jakiegoś zmarłego miała rozpoznać w kostnicy jego zwłoki.

Czy ten sen był o mnie? A jeśli tak, kim byłem w tym śnie? Zmarłym? Jego kochanką? Biernym obserwatorem?

Pauza.

Kiedy byłem dzieckiem, ale starszym, nastolatkiem, nagrywałem na kasety magnetofonowe audycje. To był magnetofon z dwiema kieszeniami, jamnik, tak go nazywali, bo był długi, ale długie są też przecież węże albo krokodyle. Ciekawe, dlaczego jamnik akurat? Kto o tym zdecydował? (Niekiedy się zastanawiam, dlaczego o jednych sprawach każe się nam myśleć tak, a o innych inaczej. Wy się nie zastanawiacie? Trzeba się zastanawiać).

(A może za dużo myślę?).

No i na tym jamniku można było przegrywać piosenki, w sensie, że z kasety na kasetę kopiować albo nawet z radia, no więc te audycje, choć szczeniackie, one były jak profesjonalne: muzyka, tekst, muzyka, tekst, tyle ode mnie na dzisiaj, fajnie, że jesteście, cześć. 

Szkoda, że to gdzieś przepadło.
Zawsze się wyrzuca takie rzeczy. Później się żałuje. 

Cisza. 

Westchnięcie.

No i co? I uziemiłem siebie tutaj.

I sobie myślę: koniec, muszę coś porobić.

Nie. Mam potrzebę mówić. Chcę z siebie coś wyrzucić. 

Ale żeby nikt nie wiedział, że to ja.

Znajomi nie muszą nic wiedzieć.

I tak by nie uwierzyli.

Wiedzą, że jestem w Berlinie. 

Więcej nie muszą wiedzieć.

(Może by się przydał jakiś zmieniacz głosu?).

Pisałem kiedyś bloga, a to będzie audioblog. Jednorazowy strzał. Anonimowy. Z piosenkami. 

Jednorazowy podcast. 

Chcę zająć się czymś.

I trochę z bani zejdzie. 

Chcę się czymś zająć i  żeby zeszło z bani.

Klikanie. Potem kroki: oddalają się, wracają. Otwieranie butelki wina, charakterystyczny dźwięk wyciąganego korka.

Kocham ten dźwięk.

Jest wino, jest dobrze.

Człowiek w takich sytuacjach wie, że żyje!

Pauza.

Nie, to głupawa manifestacja… 

Nalewanie wina do kieliszka (?) i picie.

I tak od kilku dni. Najgorzej.

Cisza.

Nie, to wcale nie jest najgorsze.

Dłuższa pauza. Klikanie.

O!

3.

4.

NAGRANIE Z TELEFONU:

W tle odgłosy jadącego pociągu.

PASAŻER
Co pójdę do knajpy w Polsce, to się stolik buja! Zawsze muszę jakieś serwetki podkładać. A u Niemca porządek. A budynki nowe jakie ładne. A u nas jakoś nie mogą. Tylko co z tego, jak połowa Niemców jest już czarna?

ALEXANDER STREAM
Ale w jakim sensie?

PASAŻER
Do nas też brudasy przyjadą. Już tam stoją. Już tu jest upadlina, a zaraz brudasy przyjadą. Tylko Orban miał odwagę się postawić…

ALEXANDER STREAM
A pan dokąd jedzie?

PASAŻER
Ja? Do końca, do Berlina. Robotę mam przy inwentaryzacjach w Kauflandzie. Dobrze płacą, dwanaście euro za godzinę. Samochód dają. Tylko trzeźwym trzeba być, bo to przy ludziach robota.

ALEXANDER STREAM
Polska dla Polaków, Niemcy dla Niemców i Polaków, co?

PASAŻER
Co?

Otwierają się drzwi do przedziału.

PANI Z PKP
Serwis sprzątający. Czy u panów jest czysto w śmietniczku?

ALEXANDER STREAM
Trudno powiedzieć.

Koniec nagrania.

Chwila ciszy. 

ALEXANDER STREAM
Beka, nie? Właśnie od tego uciekłem:  żeby nie słuchać takiego pieprzenia przy stole. Szwagier siostry… kurde, mąż siostry, on pracuje na budowach w Norwegii, a nagrane w głowie ma tak samo jak ten, z którym w przedziale jechałem.

W końcu się zdobyłem na to, żeby nie jechać na święta, które od lat i tak mnie nie obchodzą, przez które co roku cierpię. To nie są moje święta. Ja w ogóle nie obchodzę żadnych świąt.

Ktoś puka?

Kroki – do drzwi i z powrotem.

Wydawało mi się. 

Drzwi są zamknięte.

Pije.

Z tą ucieczką przed świętami nie chodziło o szwagra. Szwagier to mały pikuś.

Później powiem, o co chodziło.

Kiedy nie wiadomo, co chodzi, chodzi zawsze o matkę, co nie?

Są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się naszym terapeutom.

Tamten koleś z pociągu śmiesznie zaczął w ogóle. Wchodzi do przedziału i mówi „Trzydzieści dwa, ja”.  Patrzę na niego zdziwiony, bo wyglądał mi na więcej lat, no i co mnie to obchodzi, nie mój typ, a ten dopiero po chwili odważa się na dłuższe zdanie: „Jaki ma pan numer siedzenia?”.  I okazało się, że siedzę na jego miejscu. Żadnego „dzień dobry”, żadnego „przepraszam”, niczego. 

Po drugim Harnasiu się rozgadał. Zacząłem go nagrywać, kiedy mi oznajmił, że „u Niemca często go wzdyma”. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że to Polak w czystej ideologicznej postaci. Tępota, zacietrzewienie i bierna agresja.

Najbardziej nienawidzę w Polsce tej biernej agresji. Ja w ogóle nic do Polski nie mam, to pod wieloma względami jest… no, jedno z lepszych miejsc do życia teraz. Nie odczuwamy tam tak bardzo zmian klimatu i tak dalej. Ale pod innymi względami jest to miejsce najgorsze. Zależy od… Od wielu czynników zależy.  

Dla mnie czasem to miejsce najgorsze.

Relacjami międzyludzkimi w Polsce rządzi brak szacunku. To podstawowa zasada. Tylko, żeby kogoś poniżyć! Zawodowo i prywatnie. Szef, który uporczywie nie odpowiada na maila z twoim pytaniem o urlop. Człowiek, z którym umawiasz się na randkę, pisało wam się bardzo dobrze, a on koniec końców nie przychodzi, nie odpisuje, nie odbiera. (To nazywa się po angielsku ghosting, niech jednak nikogo nie zmyli, że to się po angielsku nazywa). Kierowca autobusu, który wiezie ludzi jak buraki, hamuje ostro, przeklina. Nieprzyjemna baba w sklepie. Chamscy lekarze. Bucowate pielęgniarki. Przykłady można mnożyć, jak się mówi.

Nawet tutaj, w Berlinie, łatwo poznać na ulicy Polaka – ma coś takiego w ruchach, w spojrzeniu. Bierną agresję! O. Widziałem polskiego punka przy Warschauer Strasse, który siedział na chodniku i grał na gitarze. Przechodnie mu rzucali kasę, między innymi dziewczyny, a on o nich śpiewał po polsku. A wiecie, co śpiewał? „Niemieckie dziewczyny, jesteście takie brzydkie”.  I to miało być śmieszne? No dobrze, może to nie było agresywne. Ale i nie było śmieszne.

Dowcip, który bawi tylko jedną stronę, jest przemocą.

Pauza.

Tak. To jednak było agresywne.

Pije.

Cisza.

Ojkofobia to jest niechęć do własnego kraju, ale we mnie nie ma tej niechęci. Dużo częściej mam wrażenie, że mój kraj ma niechęć do mnie. Więc uciekłem. Na kilka dni, ale uciekłem. Nie stać mnie, żeby na dłużej. Pracuję w niemieckim korpo w Polsce, a zarabiam mniej niż włoski robotnik.

W Polsce, jak coś się krytykuje, od razu się obrażają.

Podobno Nietzsche zdissował kiedyś Wagnera – zauważcie, że jeden większy Niemiec od drugiego że ten Wagner mógłby ocalić swoją wielkość, gdyby wszedł na przykład między świnie, ale zrobił coś gorszego, bo zadawał się z Niemcami. Nie wiem, gdzie to wyczytałem, nie wiem, ile w tym prawdy. Podaję to jako kontekst: my w tej Polsce jesteśmy w temacie Polski i Polaków za grzeczni. A może przeczuleni? (Dlatego się tłumaczę). Ale i agresywni przy tym. Może z tej grzeczności właśnie. Z jej nadmiaru. Z obowiązku. Może ona jest w krwiobiegu, bo zabory, bo komuna, bo pańszczyzna, NIEMCY – a my chcemy ją wyrzucić z siebie. Odreagować wszystko. Nie wiem. Odreagować bierną agresją, bo to jedna ze strategii oporu. Krytykowanie w oczy – złe. Obgadywanie za plecami – cacy.

Cicho!

Cisza.

Nic, nic. Wydawało mi się. O czym mówiłem…? O Polakach! Tak.  W pierwszy dzień świąt siedziałem tu na dole w restauracji, zagadał do mnie jakiś Niemiec, zapytał, skąd jestem, powiedziałem, zapytał, czym się zajmuję, powiedziałem, że jestem dziennikarzem… Powiedziałem to? Może nikt się nie zorientuje… (Albo się wytnie). No więc ten Niemiec zdziwił się, tak jakby do tej pory nie sądził, że w Polsce mogą być dziennikarze. Ciekawe, nie? Ale czy zaskakujące? Wcale. Co my w Polsce sądzimy na przykład o Ukraińcach? Pogarda w tej części świata przychodzi zawsze z zachodu. 

To nic, ze wschodu przychodzą rzeczy gorsze.

Odbiegam od tematu…? 

Ale jaki jest temat…?

Pauza.

Święta.

5.

6.

ALEXANDER STREAM
Tę piosenkę napisał Irving BERLIN.

Teraz już rozumiem, czym jest ironia losu.

Grała mi w głowie wczoraj przez cały tydzień. 

To nie jest przejęzyczenie. Tak się zapętlił czas.

Od trzech dni stąd nie wychodziłem, ani razu. Nawet nie że z hotelu. Z pokoju. Jedzenie mam na telefon i mam przez aplikacje. Picie… zresztą też.

Nie wiem, ile na to wydam. Pewnie wszystko.

(Pocałuj mnie w pieniądze.)

Boję się stąd wychodzić.

A przecież trzeba będzie wyjść.

Pije.

No, ale od początku.

Na początku rozczarował mnie ten Berlin. Nie, ja siebie rozczarowałem w Berlinie. Nigdy wcześniej tu nie byłem. To jest mój pierwszy raz. Nie za granicą. Tutaj. Wiem, że coś takiego jest jak syndrom paryski: przyjeżdżają do Paryża ludzie i doznają zawodu, bo zupełnie inaczej wygląda Paryż w realu, niż, nie wiem, w przewodnikach, w filmach, w Internecie. Są rozczarowani i wariują. To ja mam tak samo z Berlinem. Ale nie, że ja… Że Berlin wygląda inaczej, niż o Berlinie, nie znając go, sądziłem. Nie! On wygląda jak wygląda. Jest tym, czego można się po nim spodziewać. JA nie mogę tutaj się odnaleźć. JA tutaj nie pasuję. TO JEST MÓJ SYNDROM BERLIŃSKI. Tutaj jest… jakoś za dobrze. Tutaj jest jakoś za łatwo. Tam muszę o wszystko walczyć. Tutaj mam wszystko podane. Nic, tylko doświadczać. I nagle blok! Ja tutaj nie mogę doświadczać. Nie umiem.

Przyjechałem. Wyszykowałem się. Poszedłem do klubu. Uciekłem. 

Achtung Bullshit!

(A myślałem, że przez kilka dni pożyję sobie inaczej).

Kiedy uciekasz z domu, w którym tego ci nie wolno, tamtego ci nie wolno i tak dalej, i tak dalej… i nagle trafiasz do miejsca, w który możesz robić, co chcesz, no, naprawdę wszystko możesz robić, a zwłaszcza wszystko to, czego tam ci nie było wolno, ale wiesz przecież, że do domu wrócisz, wiesz, że to tylko chwilowa ucieczka, wiesz, że ta wolność jest limitowana, to… No ja nie wiem, każdy ma inaczej. Z tego, co obserwuję, większość ludzi rzuca się i korzysta. A ja czemuś nie umiałem.

Dawali mi, a czułem, że mi zabierają.

Przyczepił się do mnie koleś. Zaczął koło mnie tańczyć, ja w stuporze nagłym odsunąłem go i powiedziałem: Zofia Nałkowska, „Granica”.

Nie zrozumiał.
Was?
Was tak, ale nas nie.

(To była bierna agresja?).

Byłem tu, ale czułem, że tam cały czas jestem. Tam, gdzie na przykład nie mogę iść po ulicy za rękę z kimś, kogo kocham. 

Coraz więcej osób może, ale to są pojedyncze przypadki. Ja nie jestem tym przypadkiem, ja się boję. Mam prawo się bać.

Mam prawo do swoich lęków!

Zakazu tutaj nie było, ale ja miałem go w sobie. Przemyciłem zakaz przez granicę. 

Pokonała mnie moja neuroza?

To był nagły atak melancholii? Nie wiem.

Bałem się, że kiedy wrócę do domu, będę za tym mocno tęsknił i to mnie ostatecznie – zje!

Nie chciałem pójść na całość, bo nic by ze mnie nie zostało. Zostałbym zjedzony, gdybym skosztował choć kąsek.

Czy to przemówiły kompleksy? 

Nie siedzę tutaj od trzech dni. Siedzę tu od dwudziestego czwartego. Siedzę tutaj już z tydzień.

Od tygodnia nie wychodzę z hotelu, od trzech dni nie wychodzę z pokoju.

Ale to są dwie różne historie.

Zabunkrowałem się, piję, oglądam porno, masturbuję się i tak wygląda moje deutsche vita.

Można? Można.

Pije. Długo.

Wsiadłem do pociągu spontanicznie po beznadziejnej rozmowie z matką, która z jednej strony zaklinała mnie, żebym koniecznie przyjechał, „chociaż na wigilię, bo wypada”, a z drugiej, to najgorsze, chciała mnie spiknąć z proboszczem, bo może tym razem się uda. Co się uda? Egzorcyzmy. Twierdzi, że ja egzorcyzmów potrzebuję (nie wiem, może salcesonem). Dlaczego? Bo podobają mi się mężczyźni.  Jako twardej katoliczce powinno jej chyba przeszkadzać, że mieszkałem z facetem BEZ ŚLUBU, ale nie, jej najbardziej przeszkadzało to, że mieszkałem Z FACETEM. 

Którego nazywała „kolegą”. 

Mnie przeszkadzało to, że mieszkałem BEZ ŚLUBU.

Nie mieszkam już. Skończyło się. 

Koniec jest czymś naturalnym. W tym wypadku skończyło się całkiem niedawno, w grudniu i przez grudzień, skończyło się w tym wypadku przeze mnie, ja zawsze w grudniu wariuję i jestem nie do zniesienia. Przez święta. Nic się między mną a tamtym nie zużyło w naturalny sposób, jak czasem bywa w relacjach. Wyczerpała mu się cierpliwość do mnie. I ja to rozumiem. Nie mam do niego pretensji, mam pretensje do siebie.

A powinienem mieć do kogoś innego. 

Od drugiego listopada nie chodzę do centrów handlowych i sklepów, w których puszczają świąteczne piosenki, white Christmas, no bo te piosenki kojarzą mi się z czymś najgorszym. Nie cierpię ich! Jestem Grinch. Od listopada do stycznia mój żołądek zaciska się w pięść. Nie mam do tego serca.

I nie chodzi tylko o piosenki. Chodzi o to, z czym mi się kojarzą. O to, co następuje po nich, co zwiastują, co każdego dnia zbliża się nieubłaganie jak rak.

Czy to oznacza, że coś ze mną jest nie tak? Być może, to przez złe wspomnienia, więc skoro przyczyna we wspomnieniach tkwi związanych z konkretnymi ludźmi, to nie tylko ze mną jest coś nie tak.

Nalewa sobie i pije do dna. I znowu sobie nalewa.

Ale tutaj, na przykład, nie przeszkadzają mi świąteczne piosenki.

Puszczę wam jedną. Tej na pewno nie znacie. 

(Ta mi akurat przeszkadza.)

Chwila szukania w komórce.

M-hm!

NAGRANIE Z TELEFONU:

MATKA
Dziękuję ci za czajnik, synku, ale przy tym chamie to on długo nie pociągnie.  Ty wiesz, że on kupuje i zjada całą kiełbasę na raz? Codziennie patrzę, jak znikają z portfela pieniądze…

ALEXANDER STREAM
Nie przyjadę na święta.

MATKA
Stało się coś? Chory jesteś?

ALEXANDER STREAM
Nic. Właśnie mnie oświeciło. Nie chcę przyjeżdżać na święta.

Cisza.

MATKA
Jak możesz tak mówić?

ALEXANDER STREAM
Po prostu.

MATKA
Na wieczerzę chociaż przyjedź.

ALEXANDER STREAM
Nie chcę przyjeżdżać w ogóle.

MATKA
Co roku przyjeżdżałeś…

ALEXANDER STREAM
Nie chcę przyjeżdżać w ogóle.

MATKA
Synu, ranisz mnie.

ALEXANDER STREAM
To nie ma nic wspólnego z tobą.

MATKA
Wychowałam cię w religii, a teraz nią gardzisz.

ALEXANDER STREAM
To nie ma nic wspólnego z gardzeniem. Wybieram inną drogę.
To nie ma nic wspólnego z religią.

MATKA
Rodzina jest najważniejsza.

ALEXANDER STREAM
To nie ma nic wspólnego z rodziną.
No dobrze, trochę ma.

MATKA
Słaba ostatnio chodzę. Ciśnienie mam takie niskie. Lekarz mówi: „Nie powinna pani żyć w stresie”. To może ostatnie święta…

Cisza

MATKA
Myślałam, że mi pomożesz, że chociaż z firankami.

Cisza

MATKA
To pewnie ten twój kolega

ALEXANDER STREAM
Nie ma już żadnego „kolegi” i to nie był nigdy żaden „kolega”.

MATKA
Widzisz, jakie to nietrwałe?

ALEXANDER STREAM
Ty też powinnaś się rozwieść.

MATKA
Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela.

ALEXANDER STREAM
To nie ma nic wspólnego z Bogiem.

MATKA
Już ciebie umówiłam z proboszczem…

ALEXANDER STREAM
Nie pójdę na żadne egzorcyzmy!

MATKA
Pójdziesz! Przestaniesz wreszcie siebie krzywdzić i mnie… Po mojej śmierci rób co chcesz, a póki żyję…

ALEXANDER STREAM
To ty przez całe życie mnie krzywdzisz!

MATKA
A wysłałbyś chociaż pieniądze? Nie mam za co kupić prezentów.

Koniec nagrania.

ALEXANDER STREAM
Nie akceptuję cię, ale chce czegoś od ciebie.

Mówi, że ciebie kocha, ale robi wszystko, żeby ciebie upokorzyć. 

Mówi, że ciebie kocha, ale stawia warunki.

Mówi, że ciebie kocha, ale wszystko nazywa inaczej. 

Twoje określenia są złe. Twoje uczucia są złe. Ty jesteś zły – ale należysz do rodziny.

Ale nie martw się. Rodzina ciebie naprawi.

Rodzina wypędzi z ciebie DIABŁA.

Vade retro satana, numquam suade mihi vana, sunt mala quae libas, ipse venena bibas!

I będziesz kim? No właśnie. Kim staniesz się po zgnojeniu?

Przecież nie członkiem rodziny, bo nim od zawsze jesteś. Na zawsze.

Persona non grata? Chciałbyś! Nie pozwolą ci nigdy na to. 

Vade retro satana! Vade retro satana!

Możesz co najwyżej żyć po swojemu w ukryciu. Dwa życia prowadzić, jedno, bliższe tobie, incognito. (To wszystko, co umiem po łacinie). Znałem takich, ale tak się żyło w zeszłym wieku, wieki temu. To nie dla mnie. Ja chcę całego życia! (To cytat). (Stary cytat, ale jary, nic się nie zmieniło).

Rodzina ciągnie się za człowiekiem jak smarki.

Jak chroniczne zapalenie zatok, z którego nie można się wyleczyć.

Spływa po mnie cały czas, ale nie tak jak po kaczce. Oblepia mnie. 

Pauza.

Tydzień temu na parkiecie oblepiła mnie rodzina i ojczyzna. Uniemożliwiło mi to jakikolwiek ruch. To byłby ten krok za daleko. 

To byłoby przekroczenie.

Mój związek skończył się, bo został oblepiony przez smarki.  

Związek musi być wspierany. Dla związku ważne są okoliczności, środowisko. Moich związków nikt nie wspierał. Takich związków się nie wspiera w moim społeczeństwie.

Posłuchajmy, co mówi wyrocznia. 

Klikanie.

Znaczy się, Wikipedia.

Klikanie.

Spo-łe-czeń-stwo… aha…Terminem tym tradycyjnie ujmuje się dużą zbiorowość społeczną, zamieszkującą dane terytorium, posiadające wspólną kulturę, wspólną tożsamość oraz sieć wzajemnych stosunków społecznych”.
U mnie tylko terytorium się zgadza. Albo coś ze mną jest nie tak, albo z tym społeczeństwem.

Pije, ale tym razem trochę.

A co, jeśli jestem mięczakiem użalającym się nad sobą?

Dobra, przerwa!

Klika, klika. 

Klika, klika.

Nie, jednak bez piosenki…

Jestem teraz na etapie nienawiści do moich rodziców. To, co powinno się przeżywać w wieku nastoletnim, przeżywam dopiero teraz. Właśnie teraz! W wieku nastoletnim byłem zamrożony. Do połowy grudnia byłem zamrożony.

Ludzie, z którymi nie mam nic wspólnego, choć spłodzili mnie i w których domu się wychowałem, ciągle mają wobec mnie jakieś oczekiwania, ciągle czegoś chcą. A mnie nic z nimi nie łączy! Powtarzam. Tylko to ich chcenie. Czy to nie opresja? Tak, to jest opresja.

A czy to, że nie chcę tam jechać, stawia mnie w gronie wyrodnych dzieci? A może te wszystkie dzieci z reportaży przedświątecznych, które nie dzwonią, nie przyjeżdżają, może mają taki sam problem z rodziną jak ja? Może wszystkich ich spotkało to, co mnie spotkało? Opresja. Może kiedy tam jadą, zaczynają ich boleć brzuchy, bo wszystko się przypomina? Łatwo osądzać. 

Według mojej definicji rodzina to ludzie mniej lub bardziej dla siebie obcy.

Jesteśmy z moją matką jak dwie krople wody. To znaczy, że jesteśmy bardzo różni. Ja kapię tu, ona kapie tam.

Moje pójście swoją drogą to dla niej zdrada systemu. Zdrada „rodziny symbiotycznej” (tak to się w psychoterapii nazywa).

Ale jeszcze nie teraz. Kiedy do niej dotrze. Na razie to wypiera. Mam od niej… milion pięćset nieodebranych połączeń. Nie odczepiła się jeszcze.

Koszty tkwienia w rodzinie są spore.

Pije.

Całe życie wysłuchiwania płynącego z ich ust szamba.

Całe życie dobrowolnego poddawania się zatruwaniu.

Po alkoholu wreszcie mi się mówi o tym.

To na swój sposób żałosne, a na swój sposób klasyczne.

Po używkach język rozrasta się i chce powiedzieć naraz wszystko.

Pauza.

Ja ogólnie mało piję. Dużo piję tylko tutaj. Po tym wszystkim.

Pije znowu.

In vino veritas. (O, to jeszcze umiem po łacinie.)

To wszystko nic. Najlepsze dopiero przed wami.

7.

https://soundcloud.com/aminus/12-do-i-lack-personality

8.

ALEXANDER STREAM
Poznałem go w aplikacji, bo przecież nie wychodzę z hotelu.
Nie wychodzę z hotelu, siedzę w Internecie.

Myślałem nieraz „wyjść? nie wyjść? wyjść? nie wyjść?”. Wtedy nie bałem się jeszcze.

Ale jakoś tak mieszał się czas. 

Nigdy jeszcze go aż tak nie marnowałem.

I jakąś sekundę po świętach zorientowałem się, że już minęło kilka dni. 

Nie wychodziłem wtedy tak po prostu, bo się zasiedziałem. Teraz nie wychodzę ze strachu. (Przypominam: to są dwie różne historie. Ale zaraz się połączą.)

Na ogół tylko pisałem z typami, wyciągałem od nich zdjęcia, te bezkostiumowe. Udawałem, że chcę się umówić, zabawić, a potem rezygnowałem ze spotkań. (Kompleksy? Nieśmiałość? Wyrafinowana gra? Bierna agresja…?). 

No ale w nim było coś więcej. Tak się mówi, ale czułem jakąś jego… inność od początku. Nie mówię, że poczułem miłość. W nim było coś intrygującego. 

Nie było w nim żadnej agresji. Zadzwonił do mnie na video. Nie było w nim żadnej neurozy. W nim było samo… bycie. Nie mówię, że od razu mindfulness, joga, Budda. Czyste bycie. Tego się nie spotyka. 

Nie było w nim kalkulacji.

Jest na to słowo, ono ma złą sławę teraz: prostolinijność.

Był Polakiem, jak się okazało. Śmieszne, bo dopóki nie zadzwonił, pisaliśmy po angielsku. Blondynem był. Uśmiechał się szeroko, ciepło. Nazwałem go od razu „Chrupek”. Chrupki właśnie takie są, że budzą same dobre skojarzenia. 

On budził same dobre skojarzenia.

Chrupki są mięciutkie.

Chrupki są pozytywne.

Chrupki są otwarte na świat.  (W opakowaniach z chrupkami często jest przecież okienko).

Chrupki nie mogą ciebie skrzywdzić.

Chrupki chce się chrupać!!

Pukanie do drzwi.

Cisza.

Ponowne pukanie do drzwi.

Cisza. Długo.

Zaczyna mówić szeptem.

Kiedy go poznałem, jeszcze na wirtualnym etapie – przejrzałem się w nim i poczułem wstyd, że kiszę się w hotelu, bo co? Bo na zewnątrz jest zaklęta zona, która mi wyrządzi krzywdę?

Nie, zona była we mnie. 

Więc skoro dostałem stuporu, więc skoro dostałem niemocy, skoro nie wychodziłem do życia, postanowiłem je zaprosić do siebie.

Cześć, życie.
Cześć.
Jak ci się podoba u mnie?
Mocne dwa na dziesięć.
Dlaczego? Posprzątałem.
Chwalisz się, czy się żalisz?
Niemiłe jesteś, życie.
Nie ma mnie kto zastąpić, więc mówię, co mi się podoba.
Taki to ma życie.
Ale tylko jedno.
Nie lubisz mnie, czy mi się wydaje?
Wydaje ci się, że ciebie nie lubię. I to jest twój problem, stary.
Nie rób ze mnie ponuraka. Kocham życie.
To dlaczego tutaj siedzisz?
Na zewnątrz… jest za dużo powietrza.
Ale to dobre powietrze.
Widocznie jestem beztlenowcem.
Bardzo mi niemiło.
Wychodzisz?
Nic tu po mnie.
Czekaj! Czekaj! Ej!

Spontaniczna psychodrama.

Któraś poetka napisała, że można żyć bez powietrza. 

(Pawlikowska? Jasnorzewska? Mylą mi się).

Ale kiedyś trzeba będzie stąd wyjść. No chyba, że coś… Coś?…  Przyjdzie po mnie…

Odchodzi, wraca. Otwiera kolejną butelkę wina – dźwięk wyciąganego korka.

In vino veritas…

Nalewa.

Chrupek w Polsce studiował psychologię, a tu znalazł zatrudnienie jako barman. Nie żałował, bo tak wolał. Zamienił wizję gabinetu na dwudziestoczterogodzinną wolność, tak mówił. Rozumiałem go. Zazdrościłem mu. Imponował mi. Wybrał powietrze.

A teraz go się boję.

Pije.

Mieliśmy umówić się na mieście. Dwie godziny przed zaproponował, że może przyjdzie jednak do mnie. Dla mnie było to o niebo wygodniejsze. O piekło.

Okazało się, że chodzi trochę śmiesznie. I że ręce ma przydługie. Jak pajęczak kosarz. Jedną w łokciu obwiązaną miał chustką. Twierdził, że mu to pomaga na ból łokcia. Poza tymi szczegółami był bardziej. Niektórzy, których się poznaje przez Internet, tracą, kiedy ich spotyka się na żywo; on zyskał. Totalnie był Chrupkiem! Wiem, brzmi to infantylnie. Ale staram się budować napięcie…

Randka była jak randka, można nawet powiedzieć, że nudna. Piliśmy wino… Aha! – on je przyniósł. Piliśmy i oglądaliśmy „Queer Eye”. 

Dlaczego? Bo lubię. Może to i proste szoł telewizyjne, zrealizowane jak milion innych. Ale ci kolesie dostają akceptację, jakiej ja nigdy nie dostawałem. Są sobą i są pewni siebie. Żyją na całego. Wystarczy.

Nie pierwszy raz uświadomiłem sobie wtedy, że jest świat, w którym też mógłbym żyć na pełnej. Być w stu procentach takim, jaki jestem. Jeśli chodzi o seksualność. Bo jeśli chodzi o całą resztę byłbym obcy.  

Nie umiałem tej drugiej myśli przeskoczyć. 

Był to między innymi świat za oknem.
Zona we mnie i zakazy we mnie. (Wszystko wynosimy z domu.)

Rozpłakałem się nagle. 

Pauza.

Chrupek wtedy mnie przytulił. Mówił: „dobrze, dobrze”. Ale nie w sensie, że „będzie dobrze”, tylko że jakby dobrze, że płaczę.

Zaczęło się robić… dziwnie. 

Czułem, że emocje biorą nade mną górę, a moje mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa. Nie. Moje mięśnie rozluźniły się. Rozpłynęły. Zwiotczały?

Zrobiłem się nieludzko lekki. 

Wziął mnie na ręce. 

Przeniósł.

Położył ciało na podłodze.

Bez słowa poszedł do łazienki.

Zamknął drzwi.
Przez chwilę darłem się jak niemowlak i nagle przestałem się drzeć. Jakby cięcie.

Zacząłem się zwijać… Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Zacząłem się zmieniać ale nie w robaka, jak u Kafki. Zacząłem się zwijać w rulon. Zamykałem się w sobie. Jak fasolka. Fasolka ma w środku małe i otula je z każdej strony. Ja nie wiem, co miałem w środku. Nie wiem, co było w winie… 

Pije.

In vino veritas.

Pije znowu.

Wyobrażałem sobie własną śmierć. Różne wariacje na ten temat. Różne wizje. Bardzo silne. Rak, wypadek, zabójstwo, egzekucja, AIDS. To były obrazy z jakichś filmów, a ja byłem głównym bohaterem gdzieś pod urwiskiem, pod murem, na szpitalnym łóżku, na ulicy.

Niektóre wyświetlały się po kilka razy. 

(Powinienem komuś zapłacić tantiemy.)

Nic jasnego się nie wyobrażało, samo ciemne.

Na przykład, obraz z rumuńskiego filmu bo najlepsze filmy o Polsce robią z Rumunii reżyserzy chłopak leży w gaciach, związany i zakneblowany, a nad nim stoi ksiądz z kropidłem, a obok księdza tego chłopaka rodzice ze świecami w rękach. I się modlą wszyscy „za chłopaka”. Bo ten chłopak jest gejem.

Tym chłopakiem byłem ja. 

Zaczęło mnie coś porastać. Tak. Zaczęło mnie coś porastać. Jakby śluz. Jakby włókna. Jakby szybkoschnący śluz. Jakby kokon. 

Zacząłem obrastać kokonem. Stawałem się zawartością fasolki.

Zrozumiałem wtedy, nagle, że jestem w środku siebie. Zamknięty w sobie metafora była już przed chwilą, chyba, wiem, ale jest właściwa, jest jedyna.

To w ogóle nie jest metafora.

I nagle zobaczyłem moją matkę. Nie wiem, może zasnąłem. Klęczała na podłodze w łazience, w hotelowej, tutaj, a obok niej leżało ciało. Nie wiadomo, czyje było owinięte szczelnie, łącznie z głową. Było owinięte czarną folią typu stretch, ale ręce miało wolne, ręce tego ciała były… każda owinięta osobno. Tylko paluszki razem, jak w rękawiczkach dla dzieci. Ręce leżały wzdłuż ciała i poruszały się, wykonywały ruchy spastyczne jakby, przedśmiertne… Pośmiertne? Są przecież pośmiertne ruchy. Były to ruchy śmiertelne. Reszta ciała była dziwnie nieruchoma. Matka… balsamowała chyba owinięte w czarną folię ciało. Albo może czymś je namaszczała. Albo czymś je smarowała. W każdym razie, coś takiego robiła…

Natłuszczała je? 

Lubrykowała?

Nie mogłem na to patrzeć.

Musiałem na to patrzeć.

Krindż.

Pije.

Z łazienki usłyszałem stuki. Ale nie z tej z matką, tylko z tej, w której zamknął się Chrupek. Czyli z tej samej, lecz jakby z innego wymiaru, bliższego, ale tak naprawdę nie wiadomo, czy z bliższego. 

Te stuki mnie obudziły. (O ile w ogóle spałem).

Leżałem na podłodze, po staremu, w tym kokonie, lecz wiedziałem, że muszę się z niego wydostać, podnieść się, biec na pomoc.

Wydostać się z niego i biec albo biec w nim.

(Skąd wiedziałem, że trzeba biec na pomoc?).

(Nie trzeba było biec na pomoc).

Jakoś wstałem.

Czułem, jakby to coś na mnie pokruszyło się, a potem ze mnie spadło. Ten kokon, ten pancerz.

Ale… czy w ogóle było?

Nie czułem się narodzony na nowo. 

Jakbym przerwał jakiś proces, prędzej. Tak się czułem. I jakbym w dobrej wierze zrobił coś niewłaściwego.

Podszedłem do łazienki, otworzyłem drzwi.

Pije. Długo.

Chrupek leżał na podłodze. Miał drgawki. 

Ręce, nogi i głowa stukały o tę podłogę.

Chustka zsunęła się mu z ręki, odsłoniła wielki siniak w zagłębieniu łokcia. 

Patrzył na mnie jakby był przytomny. Jego spojrzenie było wrogie. 

Jego spojrzenie było STAMTĄD. To było metafizyczne. Nie wiem, transcendentne było.

Leżał na granicy światów.

To było chore…!!

Podbiegłem, żeby mu przytrzymać głowę, a on zaczął na mnie… warczeć! Warczał przez zaciśnięte zęby. Patrzył na mnie jak wściekły.

I nagle: zerwał się na proste nogi! Nie wiem, jak to zrobił. Wygiął się w łuk, wstając, machał, machał, machał… tymi długimi rękami ale złapał równowagę. A może właśnie dlatego złapał równowagę, że wygiął się w łuk, wstając i machał, machał, machał rękami. 

Miał w sobie coś z wilkołaka, coś z zombie.

Wyszedł, nie!, wyrwał z łazienki. Ja za nim.

W pokoju stanął przy miejscu, w którym wcześniej leżałem. Pochylił się. Jakby mnie szukał. Mówiłem mu: „tutaj jestem”. Nie słuchał. 

Ruszył jak automat dalej. 

Po drodze stał szklany stolik, masywny. Odsunął go, jak jakiś paproch. Ale był silny!

Przewrócił się o walizkę, jakby jej nie zauważył. Chciałem mu pomóc wstać, odepchnął mnie. 

Rzucił mną tak, że wylądowałem na dywanie. Dokładnie w tym miejscu, w którym wcześniej leżałem.

Bałem się. Ale się go bałem…!

Nigdy nikogo tak się nie bałem jak Chrupka.

Wylądowałem na SWOIM MIEJSCU.

Vade retro satana, numquam suade mihi vana, sunt mala quae libas, ipse venena bibas, in vino veritas!

„Trzeba wychodzić z domu, to odżywia”, powiedział. 

„Idę do nieba”.  

Wyszedł na korytarz.

Westchnięcie.

Zasnąłem.

Tym razem naprawdę zasnąłem.

Albo mi się przekonująco wydawało.

Pauza. 

Boję się, że wróci.

9.

10.

ALEXANDER STREAM
Kiedy spałem, usłyszałem pukanie. Tym razem nie stukanie, pukanie. Namolne pukanie do drzwi. Obudziło mnie. Obok leżał Chrupek. Leżeliśmy razem na łóżku. Wydawał mi się siny. Sprawdziłem mu puls. Nie wyczułem.

I wtedy obudziłem się po raz kolejny. Byłem sam. Ale tak samo w łóżku, jak przed chwilą, a nie że na jakiejś podłodze.

Było ciemno.

Byłem ja i był lęk. 

Towarzyszy mi od tego przebudzenia, tak jakby poczucie jego obecności, ale nie jako człowieka, jako ducha. On przecież jest czymś na pograniczu światów lub z zaświatów, kimś. To przemawiało z jego oczu, kiedy trząsł się na podłodze w łazience.

Boję się, że cały czas stoi za drzwiami…

Nie mam tu wizjera, ale gdybym miał wizjer, mogłoby być tak, że zobaczę pusty korytarz, ale Chrupek tam i tak będzie! Rozumiecie?

Z tą swoją siłą. Z tym winem. Z dziwnymi śladami na ręce. Z tym swoim spojrzeniem. Z tymi ZAMIARAMI. Z warczeniem na mnie może też.

Zniknęły wszystkie wiadomości od niego, zniknął jego profil. Był? Nie był? 

Od tygodnia nie wychodzę z hotelu, od trzech dni nie wychodzę z pokoju.

To niby dwie różne historie, ale nie ma co się bawić w szczegóły.

Zabunkrowałem się, piję, mówię do was. Robię wszystko, żeby się odciąć. Nie wiem, jak stąd wyjdę.

Pauza.

Ja to tylko tu zostawię.

Nie musicie dawać lajka.

Kroki.

Otwieranie okna. Hałas ulicy. Dużo głosów, gwar. Tłumne odliczanie po niemiecku (ein, zwei…) (nie, odwrotnie).

Po chwili fajerwerki. 

Długo.

Fajerwerki nie ustają. Pukanie do drzwi. Szybko. Energicznie. Raz, drugi. Otwieranie drzwi kartą (pikanie). Wchodzą pospiesznie jakieś osoby, po paru sekundach jedna mówi do drugiej po niemiecku, żeby wezwała policję (polizei).

Fajerwerki nagle urywają się.

Cisza.

KONIEC

Jeszcze więcej treści!

NIE PRZEGAP ŻADNEGO NUMERU

Cena: / rok