Recenzje

Brokat na wałbrzyskim bruku

| 10 minut czytania | 137 odsłon

W Mary Poppers, duodramie z tekstem Pawła Soszyńskiego, Angelika Cegielska, Mirella Burcewicz i Witold Mrozek podążają za autorem, sprawiając, że jego wizja squeerowanego Wałbrzycha dostaje błysku satyny i blasku cekinów.

fot. Tobiasz Papuczys
fot. Tobiasz Papuczys

Przyjaciółka zaułków Wałbrzycha, matka gejów, królowa południa, matka pogranicza i wszystkich poetów, wałbrzyska czarodziejka – tak mówi o sobie tytułowa bohaterka, zwana też Andżelą. Jest też Alicją, która na wałbrzyskim dworcu wykonuje bez wahania skok w króliczą norę. Kiedy wysiada z pociągu, od razu unosi ją queerowy lub – jak wolał mawiać autor – odmieńczy, podziemny nurt miasta. Bo w Mary Poppers podążamy nim właśnie, odkrywając alternatywną, nieopowiedzianą dotąd wersję Wałbrzycha. 

W tym sensie spektakl zarazem jest i nie jest przedłużeniem jednej z kluczowych dla Teatru im. Jerzego Szaniawskiego linii programowych, która opowieściom zanurzonym w mieście i wysnutym z niego daje charakter uwolnionych od niewoli dokumentalnego weryzmu fantasmagorii. Zazwyczaj jednak początek tego motka, w jaki się wskutek dramaturgicznego snucia zamieniały, zahaczał o rzeczywistość – tak było z Antkiem Kochankiem, patronem jednej z ulic na osiedlu Sobięcin, Czarną Izą Wałbrzyską, bohaterką miejskiej legendy, księżną Daisy czy z Martą Gąsiorowską, nauczycielką I Liceum. Tutaj już samo źródło tkwi w fantazji o toczącym się równolegle do oficjalnego nurtu kolorowym i błyszczącym od brokatu „podziemnym” życiu odmieńczej komuny, homo- i transseksualnej społeczności kwitnącej pod opiekuńczymi skrzydłami swoich opiekunek. 

Tym, co jest twardym faktem w tej układance, jest topografia Wałbrzycha, która staje się podkładem malarskiego płótna, na które Soszyński nakłada swój oniryczny pejzaż. Mamy więc tę realną warstwę, majaczącą na drugim planie – miasto z jego marketami, lumpeksami, drogeriami, i z knajpami, jak Happy Days 2 na ulicy Wajdy nieopodal teatru, z Polskimi Smakami, Kociołkiem, czy Harcówką, schroniskiem górskim (ale i imprezownią zarazem) w samym centrum Wałbrzycha, w parku Sobieskiego. 

Ale mamy przede wszystkim fantastyczny plan pierwszy rozgrywający się na tle tych dekoracji – obraz miasta, które „rozgrzane i żywe jest pod powierzchnią jak kompost”. Jest więc salon Luny, „poetki i filozofki”, wielkiej postaci w świecie gejowskim, i bywający w nim bukiet Wałbrzycha z jego najbardziej egzotycznymi kwiatami: Arletą, młodym chłopakiem o szyi wygiętej w znak zapytania, Wandą Ptasznik, szpakowatym kawalerem z sygnetem, nerwowym Cherry Kokolino, zawsze z chusteczką do nosa, drobniutkim Husarzem i Matką Kotka w ekscentrycznym, niewprawną ręką nakładanym makijażu. 

A tytułowa Mary, ta postać z bajki dla dorosłych? Bo przecież guwernantka-czarodziejka Mary Poppins, bohaterka serii książeczek Pameli Lyndon Travers, ale i filmowego musicalu z Julie Andrews w roli głównej, karmiąca swoich podopiecznych tajemniczym syropem i śpiewająca o tym, że odrobina cukru sprawi, że lek zadziała lepiej, została szybko zaadoptowana przez gejowską społeczność. W jej wersji nie pojawia się tu już z butlą syropu, ale podsuwa pod nos dużo mniejszy, niewinnie wyglądający pojemnik z substancją, która może nie wyleczy z przeziębienia, ale rozluźni ciało, gwarantując lepsze i głębsze doznania seksualne. W opowieści Soszyńskiego ten narkotyczny wątek zaznaczony w tytule w samym tekście powraca śladowo (jako mefedron sypany na imprezach wspólnoty w kształt znaku nieskończoności) – dużo istotniejsze są inne zadania Mary, która otaczając opieką członków komuny, towarzyszy im i doradza w wyprawach na ciuchy i po kosmetyki, wysłuchuje ich opowieści i niesie pocieszenie. Jest jednak nie tylko siostrą miłosierdzia – staje się też kronikarką wspólnoty, przy czym jej narracja nie ma nic wspólnego z solidnym rejestrem wydarzeń z jej życia, jest raczej gęstym, poetyckim, kapryśnym i ulotnym zapisem mozaikowo wybranych scen z niego. 

Andżela nie jest też jedyną Mary, zresztą funkcja opiekunki zdaje się nie mieć płci – cała historia zaczyna się przecież od Miniego, heteroseksualnego strażnika wspólnoty, Piotrusia Pana, który nie chciał być mężczyzną i który krył w sobie tęczę – i prowadzi ku jego męczeńskiej śmierci. Komuna jest bowiem w istocie arystokratycznym dworem, który potrzebuje swoich dam i swojej straży przybocznej. Wymaga też eposów, pomników jak ze starych wałbrzyskich cmentarzy, brokatowych kotar, starych sztychów i barokowych kinkietów. 

Na nieuchronnie pojawiające się pytania, czy Soszyński napisał wałbrzyskie Lubiewo, trzeba więc odpowiedzieć: nie. O ile bowiem Witkowski wydobywa swoje heroiny z otchłani zapuszczenia i zaniedbania, dla bohaterek Soszyńskiego sensem i ratunkiem staje się teatralizacja życia. Co widać zarówno na poziomie zdarzeń (już w jednej z pierwszych scen zastajemy bohaterkę w toalecie, tuż przed debiutem w salonie Luny, czekającą, aż aktorki tej premiery wskoczą w kostiumy i dekoracje), i na poziomie gęstego od metafor języka. Wyśniony przez Soszyńskiego sen o Wałbrzychu jako o tęczowej stolicy Śląska dostał tu iście barokową oprawę.

Tekst Mary Poppers Soszyński, zmarły przed trzema laty krytyk teatralny, prozaik i dramaturg, napisał specjalnie dla Angeliki Cegielskiej, aktorki Szaniawskiego, z którą spotkał się przy okazji pracy nad Duchologią polską, spektaklem wyreżyserowanym przez Jakuba Skrzywanka, dla którego twórczo zaadaptował tekst Olgi Drendy. Cegielska w tamtym spektaklu grała rolę Matki, wałbrzyszanki nawiedzanej nad garem rosołu przez demony transformacji, kuszące i przerażające zarazem – Alexis Colby, Anatolija Kaszpirowskiego, czy człowieka z teczką – Stana Tymińskiego, sięgając w tej kreacji po swój wyjątkowy talent balansowania z wdziękiem na granicy między liryzmem i komizmem, dramatyczną głębią i lekkością. Ta umiejętność daje gwarancję także jej Mary, że bohaterka nie osunie się w patos i przesadę, że wypowiadając nawet najbardziej poetyckie frazy z tekstu Soszyńskiego, które mają potencjał tak dla artystycznych wzlotów, jak i ryzykownych odlotów, będzie stała mocno nogami na ziemi. Że tej świadkini przemijania barwnego rozdziału podziemnej historii Wałbrzycha, w przeciwieństwie do przedstawicielek wspólnoty, którą otaczała opieką, nie zawiodą zmysły i samozachowawczy instynkt. 

Spektakl, przygotowany przez Cegielską i towarzyszącą jej na scenie Mirellę Burcewicz, aktorkę, która pojawiła się gościnnie w poprzednim sezonie w Niewyczerpanym żarcie, adaptacji powieści Davida Fostera Wallace’a w reżyserii Krzysztofa Popiołka, w reżyserskiej współpracy z Witoldem Mrozkiem, początkowo miał być monodramem, co na pierwszy rzut oka wydaje się oczywistością. Mamy tu jedną narratorkę, dosłownie kilka przywołanych przez nią scen dialogowych, przestrzeń dla kilkunastu postaci z barwnego tła. Jednocześnie poetycki, barokowy język Mary, tak gęsty, że można odnieść wrażenie, że odbywa się w nim nieustanny konkurs urody metafor, aż prosił się o rozrzedzenie, o kontrapunkt. 

Jak tego dokonać bez ingerencji w tekst? Wyjściem okazało się rozpisanie go na dwie aktorki, które pozostając w roli tytułowej postaci, żonglują też pozostałymi bohaterkami i bohaterami tej opowieści. To rozbicie narracji Mary Poppers na dwa głosy sprawia, że tekst staje się jeszcze bardziej migotliwy, opalizujący, a ciężar utrzymania tej gorączkowej narracji rozkłada się na dwie narratorki. A jeśli nawet wyzwanie odrobinę traci na wadze, to niewiele – scenografia jest tu minimalistyczna, podobnie jak rekwizyty, więcej mówi kostium (wspaniałe, rokokowe suknie w odcieniach czerwieni i różu, krwi i ciała, projektu Krystiana Szymczaka), ale tak naprawdę cały sens tej opowieści tkwi w wypowiadanym ze sceny słowie. Można wręcz powiedzieć, że niemal cały kształt wizualny przedstawienia przed nim ustępuje, cofa się, żeby oddać przestrzeń poetyckiej frazie, za sprawą której ten wielobarwny i szalony alternatywny nurt Wałbrzycha ma szansę się zmaterializować. 

Cegielskiej i Burcewicz (z akcentem na pierwszą z nich, której postać jest dominantą w przestrzeni spektaklu) udaje się coś, co zakrawa na cud: sprawić, że widz już na starcie wierzy w fantazję Soszyńskiego – i jest to wiara tak ślepa, że po spektaklu nie ma już znaczenia, czy mieliśmy do czynienia z raportem z podziemnego życia miasta czy z marzeniem o tym życiu. Nie ma już odwrotu: Andżela, wraz z Luną, Matką Kotka i Wandą Ptasznik stały się już częścią wałbrzyskiej mitologii, na równych prawach z księżną Daisy. Jej perły ważą tyle, co róż, cekiny, koronki i brokat na męskich owłosionych udach. Tyle że te drugie świecą nisko, bliżej bruku, bo – jak pisze Soszyński – „wiecie, jak Wałbrzych wygląda z góry? Jak głupie austriackie miasteczko. Czeskie uzdrowisko. Całe jego piękno widać z dołu”.   

Tytuł spektaklu

Mary Poppers

Autor(ka) tekstu

Paweł Soszyński

Teatr

Teatr im. Jerzego Szaniawskiego

Reżyser(ka)

Mirella Burcewicz, Angelika Cegielska, Witold Mrozek

Autor(ka) recenzji

Magda Piekarska

Data premiery

28.06.2024

Dramaturg(żka)

Witold Mrozek

Czas trwania

45 minut

Obsada

Angelika Cegielska z gościnnym udziałem Mirelli Burcewicz

Realizacja

Tekst

Paweł Soszyński

Reżyseria

Mirella Burcewicz, Angelika Cegielska, Witold Mrozek

Inspicjentka

Anna Solarek

Opieka artystyczna

Seb Majewski

Dramaturgia

Witold Mrozek

Zobacz także

Bądź na bieżąco!
Zapisz się do newslettera

Jeśli chcesz otrzymywać informacje dotyczące najnowszych aktualności i numerów Notatnika Teatralnego, zostaw swój adres.

Twój e-mail został zapisany