Recenzje

Nie mam pleców

| 11 minut czytania | 201 odsłon

Każdy z nas zna taką Irenę, często niejedną, i niech się uderzy w pierś ta lub ten, komu nie zdarzyło się pomyśleć o niej bez cienia oceny, lodowatego dystansu, który bywa także mechanizmem obronnym – chroniącym nas samych przed wzięciem współodpowiedzialności, zaangażowaniem w cudzy los.

fot. Karolina Jóźwiak
fot. Karolina Jóźwiak

„Nikt za mną nie stoi” – mówi Irena (Maria Chwalibóg), bohaterka „Kobiety samotnej” Agnieszki Holland, matka Bogusia. „Nie mam pleców” – to już druga Irena, młodsze o cztery dekady alter ego tej pierwszej (Anna Ilczuk) ze spektaklu Anny Smolar w warszawskim Teatrze Powszechnym. 

Pierwsza pomocy nie znajdzie ani w przeżywającym kryzys systemie, ani poza nim. Druga nie liczy już nawet na solidarność społeczną, która pod pięknymi hasłami kryje tyle empatii, co poczucia wyższości. Dlatego Irena nie jest już matką samotną, ale samodzielną – brzmi nieźle, jednak jeśli wgryźć się w definicję, chodzi o to, wzięcie pełnej odpowiedzialności za swoje życiowe niepowodzenia. Skoro wychowuje dziecko bez ojca, skoro jest jej ciężko, skoro nie dostaje alimentów – cóż, widocznie taki był jej wybór. Za mało się starała, powinna więc zacisnąć zęby i samodzielnie pchać swój wózek.  

Zmieniło się jeszcze jedno – ta współczesna bieda za nic ma wykształcenie i kwalifikacje, stała się przezroczysta, osób, które jej doświadczają nie sposób odróżnić od dużo lepiej sytuowanych przedstawicieli klasy średniej, którzy przecież też lubią ubierać się w lumpeksach. I też wynajmują mieszkania, bo coraz trudniej im sprostać kredytowym kryteriom. Taką biedę łatwiej przeoczyć, zlekceważyć, zbyć dobrymi radami a propos „niefrasobliwego” podejścia do finansów w gospodarstwie domowym, a kiedy zacznie swoją obecnością nadmiernie psuć humor wszystkim dookoła – poprawić go sobie, organizując zrzutkę.

Tamta Irena, listonoszka sprzed ponad czterech dekad, bohaterka najbardziej przejmującej opowieści z nurtu kina moralnego niepokoju swój upadek przeżywała w trakcie karnawału Solidarności. Jednak choć ówczesny zwrot na sztandarach miał prawa takich jak ona, pozostawał zbyt zajęty rewolucyjnym ogniem, żeby dostrzec jednostkowy dramat. Bohaterka grana przez Chwalibóg była za to nadto wycieńczona walką o każdy kolejny dzień na osobistym froncie, żeby dostrzec społeczną zmianę w szerszej perspektywie. I trudno jej się dziwić. Skoro przez trzy dekady życia w PRL-u ani przez moment nie miała poczucia, że komuś na niej zależy, jak miała uwierzyć, że znajdzie oparcie u wyprowadzających ludzi na ulicę rewolucjonistów? 

Jej bieda miała konkretny wymiar – nędzny pokój gdzieś daleko od miasta, przy kolejowej bocznicy, do którego szło się po żużlu, wzdłuż torów, pompę na podwórzu, kuchnię opalaną węglem i sąsiada gotowego na wszystko, żeby się Ireny pozbyć i tym samym powiększyć własną przestrzeń życiową. I jeszcze nędzną pensję listonoszki, powiększoną o napiwki z niezłego, bo obfitującego w dostarczane emerytury i renty rejonu. Ciężką torbę i męczącą wspinaczkę po tysiącach schodów. 

Jedyną nadzieję na poprawę losu dawała samotna, umierająca ciotka, która wychowała Irenę – wprawdzie na mieszkanie po niej nie można liczyć (zapobiegliwi krewni zameldowali już tam swojego syna), ale na oszczędności ciułane latami już tak. Jasne punkty, światełka w tunelu? Z Jackiem (Bogusław Linda) niepełnosprawnym górnikiem, na rencie po wypadku w kopalni, połączy ją romans, który zgaśnie, zanim zdoła się porządnie rozpalić. Boguś zaś, syn Ireny, pozostawiony przez większość dnia sam sobie, rozrabia, więc Irena bije go, a potem płacze z żalu nad nim i nad sobą.

Tę drugą Irenę poznajemy tu i teraz, kiedy wpada spóźniona na szkolne zebranie, dźwigając pod pachą stolik. Za chwilę oprze się na nim zmęczona, zwiastując prawdziwie filmowe cięcie – pach, retrospekcja, jesteśmy w kawiarni. Naprzeciwko Ireny – Milena (Klara Bielawka grająca w zastępstwie za Karolinę Adamczyk), matka kolegi z klasy Bogusia, która właśnie z przykrością, po nieprzespanej nocy, jest zmuszona wymówić Irenie wynajmowane mieszkanie, ponieważ ta płaci za nie nieregularnie. Zaległości sięgają prawie dziesięciu tysięcy złotych i ta sytuacja jest dla Mileny prawdziwie niekomfortowa. Dla Ireny jest za to prawdziwie beznadziejna – oznacza upadek w dół, skok w głęboką studnię, bez szans żeby zatrzymać się w tym locie. Bo przy pracy na zleceniach, w mediach społecznościowych, z których bohaterka „usuwa syfy”, czyli czyści z tego, co zakazane – obrazów przemocy, zbrodni, nagości, seksu; i z nocnych jazd uberem trudno uzbierać na regularny czynsz w okazyjnie wynajmowanym lokum, o tym z prawdziwie wolnego rynku nie ma nawet co myśleć, nawet jeśli na zakupach w markecie nie wychyli się nosa poza regał z promocjami. Wypowiedzenie umowy oznacza dla Ireny wyprowadzkę do matki, powrót do rodzinnego domu z poczuciem porażki, utratę resztek złudzeń, że jakoś sobie radzi. Może poradziłaby sobie, gdyby ojciec Bogusia płacił alimenty, ale kiedy zostawił rodzinę, wyjechał do Norwegii, jego dług stał się dla polskich komorników nieściągalny. 

O ile Irena Holland urodzona tuż po wojnie, była dzieckiem nadziei na wyrównanie społecznych szans, to Irena Smolar jest dzieckiem transformacyjnej narracji, mówiącej, że każdy jest kowalem swojego losu.

Holland skupiała się przede wszystkim na tytułowej bohaterce, Smolar tymczasem rozszerza perspektywę, w której obok Ireny i Bogusia mieści się społeczność związana ze szkołą – dwoje nauczycieli (Jacek grany przez Oskara Stoczyńskiego będzie tym razem kontuzjowanym wuefistą, a nie górnikiem) i trójka rodziców (Bielawka, Julian Świeżewski i Michał Czachor), zaangażowanych w to, żeby publiczna placówka, zachowując równościowe, nie wykluczające nikogo standardy, śrubowała wciąż poziom edukacyjnej oferty, z wycieczką do Pragi, zdrowymi przekąskami w automacie, zaangażowaniem rodziców w organizację szkolnych festynów i zakazem smartfonów włącznie. To rozszerzenie sprawia, że empatyzując z Ireną (która z nas nie raz i nie dwa nie stawała przed dylematem: para nowych majtek, czy obiad na dwa dni), przeglądamy się w tej grupie jak w lustrze. I nie jest to przyjemny seans, bo odbija się w nim poczucie wyższości, zniecierpliwienie, mylenie nieporadności z niemożnością, a przede wszystkim nieustanna pokusa ferowania ocen wobec innych. Tym bardziej że Ilczuk daje swojej Irenie obok niemilknącego ani na chwilę wewnętrznego monologu, w którym przebłyski autorefleksji giną przygniecione listami zakupów, przepisami na tanie dania i zadaniami do odrobienia, także taki katalog zachowań, który uaktywnia w jej otoczeniu oceniające reakcje. To te wszystkie nieudolne próby ucieczki od odpowiedzialności, zmiany niewygodnego tematu, zagadywanie problemów, wreszcie prośby i błagania, ale też psychosomatyczne reakcje, które inni łatwo (zbyt łatwo) biorą za emocjonalny szantaż. Każdy z nas zna taką Irenę, często niejedną, i niech się uderzy w pierś ta lub ten, komu nie zdarzyło się pomyśleć o niej bez cienia oceny, lodowatego dystansu, który bywa także mechanizmem obronnym – chroniącym nas samych przed wzięciem współodpowiedzialności, zaangażowaniem w cudzy los.

Kolejny, po „Melodramacie” spektakl Smolar w Powszechnym nie ma w sobie tej formalnej autodyscypliny, która poprzednią historię, skupioną wokół tematu współuzależnienia, wpisywała bardzo konsekwentnie w narracyjny gorset. Oba przedstawienia łączą scenograficzne projekty Anny Met, z głazem unoszącym się nad sceną, jak miecz Damoklesa – jest oczywiste, że musi w którymś momencie opaść, przygniatając bohaterkę. Jeśli zaś chodzi o narracyjną strukturę, w „Kobiecie samotnej” podąża ona za Ireną – jest chaotyczna, zabałaganiona jak zawartość jej torby, której bohaterka ani przez moment nie zsuwa z ramienia. Sceniczna opowieść jest snuta dużo swobodniej niż w „Melodramacie”, i ta swoboda dotyczy zarówno formy, jak i treści, która obejmuje wiele wątków dotyczących tak sytuacji głównej postaci, jak i osób z jej otoczenia. Romans z Jackiem nie staje się bynajmniej punktem zwrotnym w tej historii – można powiedzieć, że z perspektywy Ireny jest ledwie zauważalnym epizodem, czymś jak odprężający masaż, jaki funduje jej partner. Dużo głębsze relacje, takie, które wyrywają Irenę z jej wewnętrznych obsesji, połączą ją z wychowawczynią Bogusia, Renatą (Natalia Lange), również samotną matką, w chwilach desperacji, w darknecie projektującą wirtualną zabawę, w której punkty zdobywa się, unikając domowych obowiązków. Ale też z adwokatem Krzyśkiem (Michał Czachor), przeżywającym swój własny kryzys i własną samotność, który najlepiej, najpełniej potrafi Irenę zrozumieć. To Krzysiek też wykrzyczy ze sceny najbardziej zaangażowany manifest, skierowany przeciwko bezradności aparatów państwowych wobec alimenciarzy wypinających się na własne dzieci.

Jest jeszcze Boguś – postać graną w spektaklu przez tańczącą raperkę Ryfę Ri, celowo zostawiam na deser. Bo opowiadając o samotności samodzielnej matki, Smolar najdotkliwiej i najbardziej przejmująco mówi w tym spektaklu o samotności dziecka. Nieneurotypowy Boguś wydaje się w tym przedstawieniu żyć własnym życiem, przez większość spektaklu komunikuje się ze scenicznym światem, ale też z publicznością w milczeniu, za pomocą tańca, kreując osobny teatr w teatrze. Bo jest niby obecny w opowieści o swojej matce, ale jakby poza nią, za szybą. Przez dorosłych przestawiany z miejsca na miejsce, próbuje po swojemu wpasować się w ten świat i nie sprawiać problemów. Jest przedmiotem ich niekończących się sporów, w których sam nie ma szans na zajęcie stanowiska. W finale rapuje o sobie, że jest „starcem w ciele dziecka”, ale w przeciwieństwie do swojego filmowego odpowiednika ma jeszcze szansę swoje dzieciństwo odzyskać – nie spojlerując, powiem tylko, że teatralna historia nie kończy się tak tragicznie jak filmowa, nie odbiera bohaterom szans na dalszy ciąg. Irena Anny Ilczuk nie idzie też za sugestią nauczycielki Renaty („Myślałaś kiedyś, żeby nie wrócić?”), być może dlatego, że oglądała film Holland, choć przecież ani to doświadczenie, ani znajomość poezji współczesnej i polonistyczne studia nie są w stanie ani na jotę poprawić jej losu. W każdym razie o ile filmowa Irena kradnie pieniądze z rent i emerytur ze skrajnej bezsilności, ta teatralna decyduje się na rozbój, bo prowadzi ją gniew i bunt – i jest to znacząca zmiana. 

Jak napisałam wcześniej, spektakl Smolar jest nierówny, bałaganiarski, niezdyscyplinowany. Dodam jeszcze, że za długi, a proporcje między porywającą inscenizacją a publicystycznym tonem zdecydowanie przechylają się w tę drugą stronę – w tej opowieści o ludzkim nieszczęściu „magii teatru” jest bardzo niewiele, bo też gdzie ją znaleźć? Nawet monologi wewnętrzne Ireny, pisane przez Natalię Fiedorczuk, której poetyckie interwencje w tekst „Melodramatu” rozbijały jego strukturę, tu podążają za bohaterką, a więc są realistyczne, bez szans na odlot w inne rejony. 

Ale jest kilka scen prawdziwie przejmujących, dla których warto stłumić ziewanie w tych momentach, kiedy ze sceny padają aż nazbyt oczywiste oczywistości, na przykład dotyczące alimenciarzy, które oburzonych na widowni nie oburzą jeszcze bardziej. To kawiarniana scena między Ilczuk a Bielawką (Adamczyk w pozostałych spektaklach), ostre jak cięcie nożem zderzenie dwóch perspektyw, które nigdy nie będą w stanie się nawzajem przeniknąć; to scena, w której Irena terroryzuje pozostałych rodziców wykrzykując litanię swoich krzywd i wyrzeczeń; to scena improwizowanych rozmów telefonicznych z Michałem Czachorem – z ojcem Bogusia, alimenciarzem, czy z komornikiem; to wreszcie sam Boguś Ryfy Ri w każdej odsłonie performujący na scenie swoją własną opowieść i skuteczny w sięganiu po naszą uwagę, skłaniający do wysiłku w dekodowaniu własnego osobnego języka. 

„Kobieta samotna” to także, a może przede wszystkim, intrygująca i niejednoznaczna kreacja aktorska Ilczuk – powołana przez nią do życia postać mieni się w odbiorze publiczności, budząc sprzeczne emocje, od irytacji po współczucie, od odrzucenia po empatię. Jej Irena to bohaterka, w której odbijają się społeczne i osobiste lęki pozostałych postaci, przez to niewygodna i uwierająca dla nich. To wszystko, co projektują na nią, wypala piętno niezawinionego przecież wstydu, które próbuje z siebie w akcie sprzeciwu zerwać.  

Tytuł spektaklu

Kobieta samotna. Spektakl inspirowany scenariuszem Agnieszki Holland i Macieja Karpińskiego

Teatr

Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera

Reżyser(ka)

Anna Smolar

Autor(ka) recenzji

Magda Piekarska

Data premiery

14.06.2025

Czas trwania

150 minut

Obsada

Milena

Karolina Adamczyk

Krzysiek

Michał Czachor

Irena

Anna Ilczuk

Renata

Natalia Lange

Wanda

Maria Robaszkiewicz

Jacek

Oskar Stoczyński

Jędrek

Julian Świeżewski

Boguś

Ryfa Ri

Realizacja

reżyseria

Anna Smolar

scenariusz

Natalia Fiedorczuk, Anna Smolar

wiersze i slam

Natalia Fiedorczuk

rap Bogusia

Ryfa Ri

współpraca koncepcyjna

Agata Sikora

monologi i dialogi

Natalia Fiedorczuk, Ryfa Ri, Anna Smolar, Michał Czachor, Anna Ilczuk, Karolina Adamczyk, Julian Świeżewski, Natalia Lange, Maria Robaszkiewicz, Oskar Stoczyński

scenografia i kostiumy

Anna Met

muzyka

Jan Duszyński

choreografia

Ryfa Ri

reżyseria świateł

Rafał Paradowski

asystentka reżyserki

Barbara Bendyk

asystentka scenografki

Radosława Niezgoda

inspicjent

Zuzanna Rucińska

konsultacja prawna

Monika Płatek

konsultacja merytoryczna

Feminoteka

Zobacz także

Bądź na bieżąco!
Zapisz się do newslettera

Jeśli chcesz otrzymywać informacje dotyczące najnowszych aktualności i numerów Notatnika Teatralnego, zostaw swój adres.

Twój e-mail został zapisany