Czym zapełnić duchową pustkę? Kto odpowiada za zło? W jakich warunkach się rodzi? – te pytania, ujęte w erudycyjnej literaturze Andrzejewskiego, odgrywają najważniejszą rolę w spektaklu Fryzła.
W gotyckich katedrach światło miało wymiar iluminacyjny. Mówiło się o boskim świetle, które pozwala wiernym obcować z nieskończonością, Bogiem, Absolutem. Za sprawą światła w świątyni następowała przemiana grzechu w to, co piękne i dobre. Myślałam o tym, patrząc na przenikające i „rozsadzające” scenografię światła Klaudyny Schubert. Fotografka, współpracująca od początku z reżyserem Tomaszem Fryzłem, wprowadza do Starej Apteki mistyczną atmosferę. Chciałoby się, aby gotyckie świątynie i kaplice, w których toczy się przeważająca część akcji spektaklu „Ciemności kryją ziemię”, były przesycone jasnością, strzelistością i lekkością, ponieważ to w ciemnościach kryją się grzech i szatan, światło zaś jest znakiem Boga. Twórcy gdańskiego spektaklu wykorzystują taki klarowny podział na dobro i zło w warstwie wizualnej: nastrojowe, miękkie smugi światła odsłaniają ciężkie, ciemne, matowe podesty, umownie przypominające grube kamienne mury katedry, odcinające się z kolei na tle czarnych cegieł. Nic w scenografii Anny Orasmus nie przypomina gotyckiej świątyni, a jednocześnie widzowie są zanurzeni w średniowiecznym klimacie i grozie, jaką wzbudzała Inkwizycja. Wrażenie mroku i poczucie niepewności potęgują oślepiająco jasne lub czerwone punktowe reflektory przecinające lekko zadymioną scenę. Na widowni panuje przeważnie półmrok, ale parokrotnie – przeważnie jako podkreślenie wagi tego, co dzieje się właśnie na scenie (na przykład aktu zdrady, morderstwa) – w sali zapadają całkowite ciemności. Gdy światła rozbłyskują ponownie, przenoszą widza do innej przestrzeni i czasu akcji. Zamiast dzwonów na mszę pojawia się na ścianie świetlny znak X. W głębi wisi abstrakcyjny obraz w szarych barwach stworzony przez Orasmus – w jednej ze scen oświetlony tak, że bije jakby własnym niebiańskim światłem. Inspirowany jest między innymi bezwyznaniową Kaplicą Rothko w Houston i „Czarnym kwadratem na białym tle” Kazimierza Malewicza. Tajemniczą, mroczną atmosferę piętnastowiecznego klasztoru i strach panujący wokół Świętego Oficjum oddaje także muzyka Nikodema Dybińskiego. Elektronicznie przetworzone dźwięki, trzaski, szumy, rytmiczne kołatanie i tykanie odmierzające czas wzbudzają uzasadniony niepokój.
Akcja wydanej w 1957 roku powieści Andrzejewskiego dzieje się pod koniec XV wieku w Hiszpanii i koncentruje wokół postaci Wielkiego Inkwizytora Tomása De Torquemady (Mirosław Baka). Podczas pobytu w mieście Villa-Réal poznaje on młodego dominikanina Diega (Piotr Biedroń), który początkowo buntuje się przeciwko okrutnym metodom Świętego Oficjum wobec heretyków. Torquemada nie tylko przekonuje młodzieńca do swojej przemocowej działalności w imię obrony wiary, lecz także czyni go uczniem ślepo podążającym za ideami Inkwizycji. Pod wpływem Tomása – czy to za sprawą jego retorycznych manipulacji, czy stosunku władzy – pozostają prawie wszyscy bohaterowie powieści: pełen pychy przeor zakonu dominikanów, Blasco (Jarosław Tyrański), marzący o zostaniu arcybiskupem; bezwzględny dowódca wojsk Inkwizycji, Carlos (Cezary Rybiński); owładnięci ambicją żołnierze Lorenzo (Jakub Nosiadek) i Rodrigo (Grzegorz Otrębski), którzy ukrywają przed sobą wzajemne uczucie. Reżyser nie wprowadza do tego maskulinistycznego świata (w umiejscowionej w zakonie dominikanów i strukturach armii opowieści nie ma w ogóle kobiet) perspektywy feministycznej, ale zwraca uwagę na uniwersalny charakter relacji międzyludzkich.
W spektaklu „Ciemności kryją ziemię” zło działa w relacji dialogicznej. To słowa i myśli, retoryka i manipulacja są narzędziami człowieka w czynieniu zła. Wagę słów podkreślają wyświetlane na ścianie napisy – cytaty z powieści, które tematyzują poszczególne sceny („Jak zbudować Królestwo Boże bez ofiar?”). Akcja prowadzona jest jak w oryginale – przez trzecioosobowego narratora, którego partie wplatają w swoje wypowiedzi wszystkie postacie. Ich język nasycony jest nomenklaturą kościelną. Za sprawą prostego zabiegu dramaturg i autor adaptacji, Piotr Froń, bardzo mocno zarysowuje perspektywę głównych postaci: Diega, którego długi monolog rozpoczyna spektakl, i Tomása Torquemady. Z offu słyszymy trzecią – obok kwestii postaci i napisów – warstwę narracyjną. Raz są to echa wypowiedzianych słów Wielkiego Inkwizytora, drugim jego myśli – obserwacja zachowań rozmówców. Cichy szept Mirosława Baki wydaje się odsłonięciem najskrytszych myśli postaci, np. kiedy głos komentuje zachowanie dowódcy wojsk Carlosa: „Boisz się”.
Czym zapełnić duchową pustkę? Kto odpowiada za zło? W jakich warunkach się rodzi? – te pytania, ujęte w erudycyjnej literaturze Andrzejewskiego, odgrywają najważniejszą rolę w spektaklu Fryzła. To im podporządkowana jest oszczędna gra siedmiu, niemal przez cały czas obecnych na scenie, aktorów – tym mocniejsza w wymowie, im zespół Wybrzeża tonuje swoją sceniczną obecność. Mirosław Baka po raz kolejny obronił tytuł mistrzowski, który ostatnio niemal co roku przyznaje mu w swoim „Subiektywnym spisie aktorów” Jacek Sieradzki. Charakterystyczna dla wielu ról Baki powściągliwość, w połączeniu z jego spokojnym, surowym tonem głosu, sprawiają, że w jego kreacji wydaje się nie człowiekiem z krwi i kości, ale precyzyjną wykładnią logicznego umysłu. Postać Baki jest bezkompromisowa w umysłowym starciu ze swoimi rozmówcami, z każdej potyczki wychodzi z cichym triumfem. Dlatego tak przejmujące są ostatnie momenty życia Wielkiego Inkwizytora. Niemal nieustannie złożone do modlitwy ręce i ciemny strój przypominają mi bezwzględnego Agenta Smitha, chroniącego w „Matrixie” system przed zagrożeniem. I chociaż twórcy nie budują popkulturowych skojarzeń, to świat „Ciemności kryją ziemię” – może dlatego że umiejscowiony w dwóch tak odległych mi strukturach jak zakon i armia – wydaje mi się mentalnym więzieniem.
W spektaklu najciekawsze są sceny rozmów głównych bohaterów, będące studium wzajemnych uzależnień dwóch diametralnie różnych osobowości. Ostatecznie z pełnego pasji i żarliwości, naiwnego zakonnika Diego staje się lustrzanym odbiciem Mistrza – ślepo zapatrzonego w ideały Świętej Inkwizycji, usprawiedliwiającego nimi wszechpanującą politykę terroru. Piotr Biedroń odgrywa głęboką przemianę wewnętrzną swojej postaci w zaledwie dwóch scenach. W otwierającym spektakl monologu życzy Inkwizytorowi śmierci, w momencie tego wyznania patrząc widzom w oczy – ja przynajmniej miałam wrażenie, że patrzy wyłącznie na mnie. Trzymając nonszalancko ręce w kieszeni, ze spokojem opowiada o przyjeździe znienawidzonego Inkwizytora, którego działania potępia tak mocno, że myśli o jego zabójstwie. Z kolei w scenie spotkania z Tomásem szybko odrzuca swoje poglądy i bezkrytycznie przyjmuje retorykę i sposób postępowania Wielkiego Inkwizytora. Diego wyrzeka się nie tylko własnych opinii, ale i emocji. Takiej diametralnej przemiany nie widać u Tomása. Kiedy w zakończeniu umierający, schorowany Mistrz chce rozwiązać Świętą Inkwizycję i przywrócić ofiarom jej działań ich prawa i godności – zmarłym cześć, niesłusznie uwięzionym wolność – nie czyni tego w wybuchu uczuć, ale nadal siłą intelektu, stwierdzając: „Myliłem się we wszystkim, ludzie nie chcą zła”. To Diego się gorączkuje i policzkuje martwego już Inkwizytora. Patrzy z pogardą na człowieka, który nim umiejętnie kierował, i mówi: „Ja nim jestem”. Można jednak podejrzewać, że Diego nie dokona nigdy podobnej wewnętrznej autorefleksji co Tomás – nie pozwoli mu na to jego własny, słaby, poddający się manipulacjom charakter i mocna potrzeba posłannictwa „wyższej” sprawie. Dlatego następca Inkwizytora tak łatwo ulega cudzej, w tym przypadku religijnej, narracji, która zwalnia go z osobistej odpowiedzialności i poszukiwań etyczno-duchowych.
Zło w „Ciemnościach kryjących ziemię” personifikuje się jako działalność Świętej Inkwizycji, która u Fryzła ma jeszcze silniej niż u Andrzejewskiego wymiar uniwersalny: nie tylko społeczno-polityczny, wychodzący poza ramy instytucji kościelnej i kontekst chrześcijańsko-religijny, ale przede wszystkim duchowy, jednostkowy dla każdego człowieka. Dlatego aktorzy nie noszą habitów dominikanów, są ubrani przez odpowiedzialną także za kostiumy Orasmus we współczesne garnitury i koszule, eleganckie swetry i golfy, noszą skórzane kurtki i lśniące, wypastowane buty. To intelektualiści, współczesna wyższa klasa średnia, bez widocznego podziału na prawicę czy lewicę. Twórców spektaklu interesuje jednostka – jej codzienne decyzje, które łatwo mogą polegać na konformizmie i nadużyciach władzy, jej prywatne i zawodowe relacje, które niepostrzeżenie, czasami wbrew intencjom, mogą się stać polem wzajemnych manipulacji. Dlatego kilkakrotnie padają w stronę publiczności bezpośrednie, skłaniające do refleksji nad sobą komentarze: „Wszyscy patrzą na nas” czy „Widzisz, jak się Diego zmienił?”. Jednocześnie postać starego Inkwizytora niesie pocieszenie, że człowiek jest wprawdzie odpowiedzialny za zło, ale może spróbować się zrehabilitować. I chociaż brzmi to patetycznie, to Fryzeł stroni od moralizatorstwa, przeciwnie – z dużą empatią i wyczuciem daje przestrzeń do pogłębionej refleksji.
Plakat „Ciemności kryją ziemię”, utrzymany w czerwono-szaro-białej tonacji spektaklu, zaprojektował Patryk Hardziej, gdański multidyscyplinarny ilustrator i grafik. Artysta proponuje jedną z interpretacji spektaklu Fryzła – dekonstrukcję toposu theatrum mundi, gdzie to nie bóg-reżyser steruje życiem człowieka niczym marionetką. Na plakacie widać boską rękę, która wprawdzie trzyma za sznurki, ale to ludzka postać pociąga za nie z dołu. Wydaje się, że w tym kierunku rozwija się twórczość młodego reżysera, który debiutował w Łaźni Nowej „Bezpiecznym miejscem” w 2020 roku i do dzisiaj wystawił w teatrze repertuarowym i koprodukcjach festiwalowych (w ramach Boskiej Komedii, Festiwalu Nowe Epifanie i Sopot non-fiction) sześć spektakli. Jego minimalistyczny, kameralny teatr oparty jest na wciągających historiach, dobrej literaturze i nietuzinkowych postaciach. Reżysera interesuje przefiltrowany przez współczesny kontekst portret człowieka – Ewy Demarczyk w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej czy pastora Tomasa Ericssona (imiennika Torquemady i reżysera!). Ten ostatni jest bohaterem „Gości Wieczerzy Pańskiej” w Nowym Teatrze, spektaklu, który razem z gdańskim tytułem stanowi dyptyk o etycznym marazmie człowieka. Tomasz Fryzeł wyróżnia się na tle swoich rówieśników – chciałoby się jego dotychczasowy dorobek zaszufladkować w tradycyjnym, konserwatywnym repertuarze, ale reżyser wymyka się podobnym klasyfikacjom. To świeży powiew teatru inspirowanego wybitną literaturą, podejmującego temat relacji międzyludzkich i ich wymiaru etycznego, który aspiruje do zaprezentowania wielkich kreacji aktorskich.