Recenzje

Pracownik miesiąca

| 12 minut czytania | 190 odsłon

Kiedy polityka nie infekuje już aparatu państwa, w tym sądownictwa, jak to miało miejsce jeszcze kilka lat temu, zainteresowanie twórców zwraca się w stronę tych procesów drążących społeczeństwo, które wymykają się ideologicznym naciskom.

fot. Tobiasz Papuczys
fot. Tobiasz Papuczys
fot. Filip Wierzbicki
fot. Filip Wierzbicki

Jesienią na dolnośląskich scenach patronuje Franz Kafka – wrocławski Współczesny i wałbrzyski Teatr Dramatyczny stulecie śmierci pisarza uczcili premierami dwóch „Przemian”. Człowiek, który pewnego ranka odkrywa, że zamienił się w potwornego robaka, pojawia się dziś na polskich scenach częściej (rok temu spotkał się z nim także Grzegorz Jaremko w warszawskim Nowym), niż dwaj panowie K. – bohaterowie „Procesu” i „Zamku”. 

Przyczyna jest stosunkowo łatwa do zdiagnozowania – kiedy polityka nie infekuje już aparatu państwa, w tym sądownictwa, jak to miało miejsce jeszcze kilka lat temu, zainteresowanie twórców zwraca się w stronę tych procesów drążących społeczeństwo, które wymykają się ideologicznym naciskom. I które przefiltrowane przez lekturę opowiadania napisanego przed ponad stuleciem, wciąż wydają się zaskakująco niezmienne. Nic dziwnego, że to kwestie związane z wyzyskiem, ale też rodzajem pogardy dla pracy, które sprowokowały przemianę Kafkowskiego Gregora, wysuwają się na pierwszy plan. W dodatku punkt wyjścia dotyka każdego z nas. Bo kto choć raz tego nie przeżył? Kto nie obudził się z poczuciem, że to koniec, że „ja pas”, że tym razem wysiłek dźwignięcia się z łóżka, wyjścia do biura, czy chociażby podniesienia ekranu laptopa kompletnie go przerasta?

Tak jest w wałbrzyskim monodramie Rafała Kosowskiego i w pełnoobsadowym wrocławskim przedstawieniu wyreżyserowanym przez Michała Kmiecika. Przy czym wyżej wymienione wątki zdecydowanie mocniej wybrzmiewają u Kmiecika, który zderza hierarchiczną strukturę w miejscu pracy z mechanizmami wyzysku w domu bohatera, drżącym w posadach nie tyle przez samą przemianę Samsy, co przez związaną z nią utratę finansowego fundamentu, na którym opiera się dobrobyt (a mówiąc bardziej konkretnie i wprost – luksus nieróbstwa) pozostałych członków rodziny.

Różnice między tymi realizacjami są jednak zasadnicze i nie ograniczają się wyłącznie do ich wymiaru i rozmiaru. O ile bowiem Kosowski i Tadeusz Rybicki, reżyser spektaklu w Szaniawskim, przyglądają się tytułowej przemianie „od środka”, podążając za modelem narracji zaproponowanym przez Kafkę, to Kmiecik wraz z dramaturżką Idą Ślęzak przyjmują kalejdoskop perspektyw, spośród których ta Samsy (Mariusz Bąkowski) jest zaledwie jedną z wielu. 

Wałbrzyski spektakl jest dość tradycyjnym, wiernym oryginałowi, solidnym, wrażliwym, a przy tym mocno opartym na formie wykonaniem. Kosowskiemu udaje się los Samsy zamknąć w zaledwie godzinnym monodramie, w którym słowa zredukowano do niezbędnego minimum, wskazującego na kluczowe problemy i pola konfliktu. Zarówno aktor, jak i reżyserujący monodram Rybicki nie starają się uwspółcześnić tej „Przemiany” – warstwa plastyczna, zredukowana do trzech sześcianów sprasowanych, szaroburych ubrań, kilku zrolowanych garniturów, czerwonej nici i ożywianych przez Rybickiego i Kosowskiego materiałów i kostiumów (odwrócona spódnicą do góry sukienka tworzy formę matki, dyndający na wieszaku garnitur, przez którego poły wychylają się nos, oczy, a wreszcie twarz aktora – pana prokurenta) – kierują nas w rodzaj umownej przestrzeni poza czasem, która mogłaby się rozciągać zarówno na całkiem współczesnych peryferiach, jak sto dwanaście lat temu, kiedy powstawał tekst. Bohater jest komiwojażerem, dziś mógłby być więc dostarczycielem używanych ubrań do lumpeksów. Rozstrzygnięcie tej kwestii nie ma jednak zasadniczego znaczenia – ważne, że Samsa jest zarobiony, wykończony, że żyje w strachu przed szefem, ojcem, matką, a nawet dokonującym bezlitosnego podsumowania jego działalności, wysłanym na przeszpiegi w sprawie nieobecności Gregora w pracy prokurentem.

Dla interpretacji kluczowy jest wybór fragmentów Kafkowskiej prozy – jak wspomniałam, słowo nie jest jedynym istotnym tworzywem dla tego spektaklu. Gregorowi coraz trudniej jest formułować zdania, przemiana zabiera mu umiejętność artykulacji – aktor wypluwa z siebie słowo po słowie, próbując jednocześnie tłumić owadzie piski (ten jego nowy język słyszymy poprzez niesamowitą muzykę Salvatore Sciarrino). Stąd zasadnicze znaczenie ma jedna z dłuższych jego wypowiedzi: „Cóż za wyczerpujący zawód sobie obrałem! Dzień po dniu w podróży, (…) a do tego dochodzi plaga wyjazdów, troska o połączenia kolejowe, nieregularny, kiepski wikt, zawsze zmienne, zawsze nietrwałe, nigdy nie poparte serdecznością kontakty z ludźmi. Do diabła z tym wszystkim”. Można ją potraktować jako diagnozę równie trafną w odniesieniu do zawodu komiwojażera, co wędrownego aktora. A zarazem jasne wskazanie, że tytułowa przemiana jest tak naprawdę podświadomie podjętą strategią ucieczki przed mechanizmem, który dziś nazwalibyśmy „kulturą zapierdolu”. Samsa Kosowskiego chowa się w chitynowy pancerz, nie mogąc wytrzymać zabójczego tempa, narzuconego przez szefa, kredyt, rodzinę, ale też przez samego siebie. On, który wpisuje do ewidencji pierwsze zamówienia, kiedy inni komiwojażerowie dopiero siadają do śniadania, znalazł się pułapce, w której jedynie maska potwornego robaka może go ocalić. Przemiana, która budzi grozę u członków rodziny, jemu daje wolność.

Kmiecik i dramaturżka Ida Ślęzak ewidentnie kierują nas w umowne tu i teraz. Przy czym rozszerzają perspektywę – w pierwszym akcie Samsa praktycznie nie istnieje. W sensie całkowicie dosłownym, bo to odkryta pod sam jego koniec nieobecność Gregora staje się punktem zwrotnym, który skieruje akcję w nowe miejsce. Bo na dzień dobry trafiamy do całkowicie współczesnego biura firmy zajmującej się handlem drzwiami. Sterylna przestrzeń open space’u, biurka, krzesła, komputery, drukarka, wieszak na ubrania, gaśnica, drzwi i ukryty gdzieś w kulisach ekspres do kawy, do którego obsługi będzie delegowana niezmiennie ta sama osoba – jedyna kobieta w biurze, pani Ania (Zina Kerste). Cały ciąg scen rozgrywa się niemalże bez słów, dźwiękowy rytm wyznaczają im stukot w klawiaturę komputerów, nalewanie wody, hałas ekspresu, co oddaje też charakter stosunków panujących w firmie, w której nikt z nikim nie rozmawia i nikt nikomu nie patrzy w oczy. 

To nie wszystko, bo żywej akcji towarzyszy projekcja na żywo na ekranie zawieszonym nad sceną (Agnieszka Piesiewicz i Filip Wierzbicki), zabieg, który będzie pojawiał się w trakcie całego spektaklu. Pozwala na zderzenie dwóch perspektyw, buduje pozór obiektywizmu, daje szansę na pozostawanie zarazem wewnątrz i na zewnątrz scen, które są sednem akcji. To dzięki tej podwójnej perspektywie w akcie pierwszym zaglądamy do gabinetu pana szefa (Miłosz Pietruski), do którego trafia na rozmowę kwalifikacyjną nowy pracownik, pan Rossman (Przemysław Kozłowski). Zakończoną sukcesem – nowy nabytek firmy ma trafić pod opiekuńcze skrzydła Samsy, który najlepiej wie, co i jak. Tyle że okazuje się, że Samsy nie ma w pracy. To do niego należy puste miejsce przy biurku.

To preludium do pozostałej części spektaklu, zainscenizowane oszczędnie, przy ograniczonych do minimum dialogach, przy całej umowności daje nam zarówno wgląd w naturę mechanizmów panujących w firmie, jak i w charakterystykę jej szefa i pracowników. W tym nieobecnego – Gregora – o którym można powiedzieć, że był tak bardzo zaangażowany w pracę, tak na niej skupiony, tak oddany obowiązkom, że dla współpracowników i szefa stał się niewidoczny. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że gdyby nie przybycie Rossmana, odkrycie, że krzesło Gregora stoi puste, zajęłoby pozostałym pracownikom o wiele więcej czasu.

O ile Samsa Kosowskiego mówi do nas ze sceny, to Samsa Bąkowskiego we wrocławskim spektaklu rozgrywa swoją metamorfozę w niemej, komicznej pantomimie, a to usypiając w pościeli, a to miotając się po sypialni ze słabnącą wiarą, że mimo pancerza na plecach i bezwładnych odnóży, mimo nowej sylwetki skłaniającej go bardziej do pełzania, uda mu się „ogarnąć”, zamaskować nowy kształt zarzuconym na plecy prochowcem i z teczką w słabo chwytnych odnóżach wymaszerować do pracy. Te usiłowania budzą parsknięcia śmiechu na widowni – Michał Kmiecik opakowuje swoją opowieść w stylistykę bliską farsie (nieprzypadkowo Samsa pracuje w przedsiębiorstwie sprzedającym drzwi, nieprzypadkowo też drzwi, ten nieodzowny element scenicznych fars pełnią kluczową rolę w scenografii przedstawienia), sitcomowi, kabaretowi. Zarazem jednak umieszcza w niej treści jak najbardziej serio – dotykające przede wszystkim kwestii napięć między biedą a dobrobytem, a także wynaturzonych stosunków pracy i relacji między pracoholikami najniższego szczebla, a tymi, którzy czerpią zysk z ich mrówczych wysiłków.

Gregor nie jest jedynym z tych „niewidzialnych” i pogardzanych – należy do nich również służąca Felicja (Lina Wosik), której twarz w projekcji sceny śniadaniowej, otwierającej całą sekwencję, dla której miejscem jest mieszkanie Samsów, pozostaje niewidoczna. A choć patrzymy na nią z perspektywy widzów, a nie zasiadających do śniadania Samsów, to możemy założyć, że i dla nich ta dziewczyna, której jedynym zadaniem wydaje się podawanie do stołu i obsługa ekspresu do kawy, jest niewidzialna. Mimo że Felicja Liny Wosik podmiotowość odzyskuje dopiero w kolejnych aktach, wraz z wejściem na scenę, to nawet w sekwencji filmowej, pozbawiona twarzy, a wraz z nią całego arsenału środków wyrazu, jest w stanie przekazać rodzaj napięcia, tłumionego gniewu, buntu wobec pracodawców. Na niej jednak nie koniec – niechętnie, z przymusu podjęte przez Samsę-seniora (Rafał Cieluch) zajęcie ochroniarza spycha go (jak przedtem zapewne syna) na rodzinny margines. Staje się nie tyle „niewidzialny”, jak Felicja, co „niesłyszalny” – zarówno żona (Anna Kieca), jak i córka Greta (Dominika Probachta) są całkowicie głuche i obojętne na wypowiadane przez niego coraz to ciszej skargi na ciężki los nocnego stróża. 

Salon Samsów (scenografia Szymona Szewczyka), który w punkcie wyjścia jest sceniczną wariacją wokół „eleganckiego minimalizmu” – ściany w kolorze złamanej bieli, kwiaty na kominku, sofa, designerski drewniany komplet jadalniany – wraz z przemianą Gregora ogarnia chaos. Zagracony meblami z jego sypialni, tworzącymi naraz afunkcjonalne i niebezpiecznie spiętrzone konstrukcje, z aroganckimi lokatorami (Tomasz Taranta i Przemysław Kozłowski, pracownicy korpobiura z pierwszego aktu) i spacerującymi po podłodze karaluchami przestaje być przestrzenią wyciętą z marzeń o idealnym życiu. Podobnie zmieniają się kostiumy Samsów zaprojektowane przez Natalię Burzyńską – w pierwszych „domowych” scenach utrzymane w monochromatycznych beżach wtapiają się w kolorystykę salonu, przez co członkowie rodziny, trochę sztucznie uśmiechnięci i nieco nadmiernie zrelaksowani, wyglądają jakby kręcili instagramerską rolkę z pozdrowieniami dla świata ze swojego szczęśliwego, „zwykłego” życia. W miarę jednak, jak sytuacja ekonomiczna, a wraz z nią stosunki rodzinne ulegają rozkładowi, stroje zmieniają kolor na czerń. Wyjątkiem jest Greta, młodsza siostra Gregora – być może dlatego, że zamiast poddawać się rozpaczy, snuje przerażające plany pozbycia się robaka z domu i wypiera świadomość, że w istocie jest jej własnym bratem.

Precyzja, z jaką Kmiecik i Ślęzak przepisują „Przemianę”, powołując do życia całe grono pełnoprawnych bohaterów, których lęki Gregor utożsamia, robi ogromne wrażenie. Podobnie jak zderzenie pozornej beztroski spod znaku farsy z przebijającą podskórnie grozą, sygnalizowaną przez audiosferę Wojciecha Kucharczyka, w której odgłosy domowego lub biurowego zaplecza brzmią niepokojąco. Do tego symultaniczne rozgrywanie akcji, na scenie i na ekranie, plus ograniczenie dialogów do niezbędnego minimum, a zarazem ich zapętlone powtórzenia, dające wrażenie, że nie tylko Gregor Samsa, ale także pozostali bohaterowie utknęli w jakiejś magmie, z której próbują się bezskutecznie wydostać. Już to wszystko buduje wystarczająco pojemną formę, zdolną uwieść widza – ja od pierwszej biurowej sceny byłam uwiedziona. Wpuszczenie w tę przestrzeń tematów, związanych z pracą, pieniądzem, kapitalizmem, stosunkiem władzy i podległości, ba! mikroewolucją nawet (scena, w której Felicja zrzuca uniform i rzuca papierami, czy ta, w której pracownicy jako lokatorzy biorą odwet za srogi wyzysk w firmie, traktując panią Samsę i Gretę jako swój personel) sprawia, że „Przemiana” wykracza poza wymiar intrygującej formalnie, ciekawie przekomponowanej adaptacji. A do tego aktorstwo – niema rola Bąkowskiego, niespodzianie diaboliczna Greta Probachty, zadowolony z siebie i za moment złamany pan Samsa Rafała Cielucha, zdruzgotana i niepotrafiąca się odnaleźć w nowych warunkach matka Anny Kiecy, dokonująca bezkrwawej zemsty na pracodawcach Felicja Liny Wosik, nienasycona seksretarka Ziny Kerste, znudzony szef Miłosza Pietruskiego, któremu manipulacja pracownikami dostarcza niezbędnego minimum adrenaliny, wreszcie na przemian pokorni i władczy pracownicy/lokatorzy Taranty i Kozłowskiego czy pan prokurent Tadeusza Ratuszniaka, gotów natychmiast przechwycić status pracownika miesiąca, na który dotąd miał wyłączność Samsa – wszystkie te kreacje są mocno oparte na teatralnej formie i z pomocą aptekarsko dozowanych środków budowane. Przy czym nie jest to w żadnej mierze precyzja, która ogranicza swobodę, wyklucza dystans i luz – wręcz przeciwnie, jest go w we wrocławskim spektaklu całkiem sporo. A jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, który uniform w tej opowieści naprawdę uwiera – potwornego robaka, sprzątaczki, korpopracownika, służącej czy wielkomiejskiego hipstera-boomera, niech poczeka do ostatniej sceny. Warto!

Tytuł spektaklu

Przemiana

Autor(ka) recenzji

Magda Piekarska

Obsada

Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu

Rafał Kosowski

Wrocławski Teatr Współczesny im. Marii i Edmunda Wiercińskich

Gregor Samsa

Mariusz Bąkowski

Pan Samsa

Rafał Cieluch

Pani sekretarka, służąca 2

Zina Kerste

Pani Samsa

Anna Kieca

Pracownik 1, współlokator 1

Przemysław Kozłowski

Pan szef

Miłosz Pietruski

Greta Samsa

Dominika Probachta

Pan prokurent

Tadeusz Ratuszniak

Pracownik 2, współlokator 2

Tomasz Taranta

Służąca 1

Lina Wosik

Realizacja

Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu

tekst

Franz Kafka

reżyseria, scenografia

Tadeusz Rybicki

tłumaczenie

Juliusz Kydryński

inspicjentka

Iwona Skiba

Wrocławski Teatr Współczesny im. Marii i Edmunda Wiercińskich

tekst

Franz Kafka

tłumaczenie

Juliusz Kydryński

scenariusz i reżyseria

Michał Kmiecik

dramaturgia

Ida Ślęzak

scenografia

Szymon Szewczyk

kostiumy

Natalia Burzyńska

muzyka i udźwiękowienie

Wojciech Kucharczyk

video

Agnieszka Piesiewicz, Filip Wierzbicki

kamery operatorskie na żywo

Marek Hajduk

konsultacja choreograficzna

Malwina Pietrzyk-Nowak

światło

Janusz Kaźmierski, Jan Sławkowski, Daniel Piaskowski

dźwięk

Maciej Rzońca, Piotr Postemski, Kacper Dubicki, Marika Kiełbiowska

asystentka reżysera

Anna Kieca

inspicjentka

Justyna Bartman-Jaskuła

Bądź na bieżąco!
Zapisz się do newslettera

Jeśli chcesz otrzymywać informacje dotyczące najnowszych aktualności i numerów Notatnika Teatralnego, zostaw swój adres.

Twój e-mail został zapisany