Recenzje

Sanatorium dla nieogara

| 9 minut czytania | 297 odsłon
fot. Julia Bugaj
fot. Julia Bugaj

„O demonach” to na pozór prościusieńka opowieść, której siła tkwi w czułości i empatii tak wobec bohaterów, jak i widzów – bo kto z ręką na sercu zadeklaruje, że w każdej życiowej kwestii jest w stu procentach ogarnięty?

W drodze z Teatru Polskiego na bydgoski dworzec mijam salon kosmetyczny. „Ogarnij się!” – wypisano na szybie. Odruchowo się wzdrygam, bo więcej w tej nazwie presji niż życzliwej zachęty. Bez zrobionych paznokci, makijażu, serii zabiegów, po których zmarszczki będą wygładzone, a cera nawilżona, mam się poczuć nieogarnięta. Czyli – niegotowa, żeby pokazać się światu, niedostateczna, niekompletna, zaniedbana. Wezwanie wywołuje ironiczny uśmiech, ale gdzieś pod spodem – nie da się ukryć – i bolesne ukłucie. Może nie poczucia winy, ale na pewno wątpliwości – czyżby kolejna pozycja na liście do odhaczenia?

Bo jest ich wiele: czekają niedokończone teksty, nieodpowiedziane maile, niesprawdzone studenckie prace. O ogarnięcie wołają grządki w ogrodzie, piwnica po ostatnim zalaniu, i szopa, którą z powodu remontu ominęły wiosenne porządki. Trzeba będzie ogarnąć zakupy w drodze do domu. I pogodzić się z tym, że dziś część pozycji z tej listy będzie musiała wypaść, bo czasu i energii najzwyczajniej nie wystarczy. A tak przyjemnie byłoby wieczorem odetchnąć z ulgą i zasnąć ze spokojnym poczuciem, że uff, nareszcie udało się – niczego i nikogo nie zaniedbałam, wszystko ogarnęłam.

Logika podpowiada, że się nie da, że na jedną perfekcyjną panią domu przypada dziesięć mniej lub bardziej chujowych. I że ta jedenasta albo po prostu jakimiś sprytnymi trikami maskuje niedoprasowane zmarszczki, albo dlatego tak maniakalnie ogarnia przestrzeń wokół siebie, że z sobą samą nie jest w stanie dojść do porządku. Ale zdrowy rozsądek na nic się nie zda, kiedy z zewsząd, z mediami społecznościowymi na czele, wyziera presja. I nawet jeśli dokopać się do najgłębszych złóż empatii wobec samej siebie, to i tak uczynny jak zawsze świat zewnętrzny i nie do końca czyste sumienie przypomną, że znów czegoś nie ogarnęłaś. Co tu kryć – czujesz się z tym kiepsko, więc źle śpisz, a nazajutrz wstajesz jeszcze mniej chętna i gotowa na kolejną odsłonę walki ze światem.

W bydgoskim Polskim z życzliwą uwagą nieogarniętym przygląda się Ula Kijak, reżyserka, która łączy teatr z aktywizmem. W „Nie ogarniam, czyli o demonach”, spektaklu, który jest połączeniem społecznego projektu ze sztuką, na scenie buduje rodzaj sanatorium dla tych, którzy nie potrafią nadążyć i życie mają z tego powodu kiepsko poukładane. Nie radzą sobie ze społeczną presją, która każe im się poogarniać. 

Kto wie, może to właśnie etykieta nieogara jest dziś najbardziej dokuczliwym piętnem, jednym z tych najtrudniejszych do wywabienia. I jednym z największych ciężarów – bo kryje w sobie tytułowe demony ze spektaklu Kijak, te wszystkie czysto praktyczne, ale i bardziej skomplikowane, związane z emocjami i psychiką sprawy, odkładane z półki na półkę, przekładane z szuflad do walizek, których jakoś nigdy nie potrafimy wynieść na śmietnik. Próbujemy upchnąć je gdzieś, najgłębiej jak się da, ale one są jak hydra – uparcie co i rusz podnoszą głowy, nie pozwalając o sobie skutecznie zapomnieć, jakkolwiek byśmy się nie starali wyprzeć ze świadomości ich istnienie. Jedna z pacjentek teatralnego sanatorium (Magdalena Walczak) tłumaczy, że jej problem jest w istocie błahy – ot, od torebki, z którą przyszła, odpadł tyci diamencik. Wystarczy go przyczepić i sprawa będzie załatwiona, a ona wróci do domu i nie będzie już blokować kolejki. Recepcjonistka jednak szybko odkrywa, że diamencik to tylko zasłona dymna, bo w torebce kotłują się demony. 

Dzięki prościusieńkiej scenografii Niny Joachimowskiej debiutującej tu w roli samodzielnej twórczyni plastycznego kształtu przedstawienia, sceniczne sanatorium wydaje się całkowicie analogowe, proste w obsłudze, wręcz lekko prowizoryczne – przestrzeń wypełniają pluszaki (bynajmniej nie w zwyczajowej kojącej kryzysy roli), a porządkują ją wypisane markerami na kolorowym brystolu hasła, które mogłyby być etykietkami na drzwiach gabinetów. Jest więc płakalnia, krzykalnia, przytulalnia, wypowiadalnia, wyrażalnia – ta ostatnia to de facto recepcja, w której za kontuarem urzęduje obsługa tego przybytku – zawsze współczująca i gotowa, żeby nieść pomoc pani Alutka (Katarzyna Kaźmierczak), zawodowo wypalona i ukrywająca własne demony za maską ironicznego dystansu pani Róża (Joanna Starostecka) i Gosia (Emilia Piech), która próbuje złapać zdrowy balans między tymi dwiema. Jest jeszcze Stanisław (Karol Franek Nowiński), który kiedyś też nie ogarniał, a odkąd jako tako się z sobą poukładał, ma w sanatorium status „jestem tu, żeby ci pomóc”. 

Cóż, na pierwszy rzut oka nie wygląda to specjalnie zachęcająco. Na pewno nie jest to jeden z tych nowoczesnych, luksusowych ośrodków, spa dla ducha pozwalających złapać oddech, odpocząć, jakoś się pozbierać, naładować akumulatory i stanąć na powrót do boju ze światem. To raczej sanatorium low cost, wersja budżetowa dla pacjentów, którzy wyżej niż NFZ nie podskoczą, więc muszą brać pod uwagę długie kolejki i to, że personel przywita ich raczej zmęczonym westchnieniem niż szerokim uśmiechem. Ale koniec końców przecież nie o nowoczesny sprzęt, wygody i luksusy tu chodzi – raczej o to, żeby znaleźć dla siebie kawałek wolnej przestrzeni i wyładować tam cały bałagan poupychany w torbach, plecakach i walizkach. Zostawić za sobą to, co nas blokuje, sprawiając, że zamiast z werwą ruszyć naprzód, wleczemy się ślamazarnie, wciąż oglądając się za siebie. 

Na scenie oglądamy finalny efekt pracy, która swoim zasięgiem objęła solidny skrawek Bydgoszczy – tekst powstał na bazie rozmów z jej mieszkańcami, dziećmi i dorosłymi, nastolatkami i seniorami. Podawali swoje definicje nieogarniania i opowiadali historie z nim związane – od, wydawałoby się, całkiem błahych, po te ciężkiego kalibru, jak śmierć najbliższych czy arcypoważna choroba. Przy czym dzięki uważnej dramaturgii Kijak i Mikity Ilyinchyka udało się uniknąć tworzenia hierarchii w tej trudnej dyscyplinie, wartościowania, kto lepiej, a kto gorzej radzi sobie ze światem i czyj problem jest poważniejszy. Czwórka aktorów Polskiego (Paweł L. Gilewski, Nowiński, Piech i Katarzyna Pawłowska, która odpowiada też za choreografię do tego przedstawienia, w którym jedną z najskuteczniejszych terapii jest zatrzymanie codziennego szaleńczego biegu jak w stopklatce) i uczestnicy warsztatów w teatrze – a wśród nich pełen przekrój, od prawnika, który chciałby śpiewać, przez pracownice korporacji, aż po psychoterapeutkę, która miała czuwać nad przebiegiem całego procesu, a postanowiła wystąpić w spektaklu – wszyscy stali się medium dla tych opowieści, których bohaterów wyposażyli we własne wrażliwości, ale i ciała, mimikę, głosy.  

Jeszcze we foyer kolejnych widzów zaczepia pani Giselle (Pawłowska), która – o czym przekonamy się już za chwilę – ma właściwie status stałej rezydentki sanatorium. Opowiada o dwóch śmierciach, które ją przygniotły – męża Jacka i psa Igora. Potem okazuje się, że choć wyrzuca z siebie kompulsywnie tę historię, to jej żałoba stała się nieprzepracowanym demonem, przed którym ucieka, wchodząc w rolę terapeutki, średnio kompetentnej, skoro nie jest w stanie dostrzec skali własnego problemu. A potem, już na scenie, ustawiają się w kolejce między innymi: kobieta, którą do ośrodka przysłał mąż-przemocowiec, żeby się ogarnęła (Anna Styczyńska), buntowniczka, pomstująca na kolejkę, obsługę i koncepcję tego miejsca (Wiktoria Kawa), chłopak, który nie umie płakać (Tomasz Kłoda), dziewczyna, która nie potrafi podjąć decyzji w pozornie najprostszych sprawach (Oliwia Kowalewska), córka (Agnieszka Włodarczyk-Kachelska), z oddaniem zajmująca się chorą matką, a która chciałaby ogarnąć też samą siebie. W scenariuszu spotykają się historie zebrane podczas dokumentacji z opowieściami z życia aktorów, a tekst pozostawia przestrzeń dla improwizacji. I dla poruszających monologów – Gilewskiego, który opowiada o niepoukładanej relacji swojej bohaterki z własnym ciałem, Piech – z mieszkaniem, w którym nie może się odnaleźć jej postać, Nowińskiego, którego Stanisław, zakażony wirusem HIV mówi tyle o brutalnym zderzeniu z diagnozą, co o tym, jak nieogarnięty w kontekście rozmowy z pacjentem okazał się personel przychodni czy Pawłowskiej, której udaje się skutecznie przełamywać schemat, w którym – jak nam się z początku może wydawać – grzęźnie postać Giselle. Kijak podchodzi do mieszanej obsady, w której spotykają się profesjonalni i nieprofesjonalni aktorzy z wrażliwością i równoważy monologi zawodowców przejmującymi autorskimi coming outami – choćby psycholożki Joanny Starosteckiej, która postanowiła wejść w skórę Róży, postaci, której podejście do pacjentów jest biegunowo odmienne od tego, które sama reprezentuje, czy Adriana Piechoty, u którego w poprzek drogi do ogarnięcia marzeń o karierze musicalowego aktora stanęła diagnoza choroby nowotworowej. 

„O demonach” to na pozór prościusieńka opowieść, której siła tkwi w czułości i empatii tak wobec bohaterów, jak i widzów – bo kto z ręką na sercu zadeklaruje, że w każdej życiowej kwestii jest w stu procentach ogarnięty? Kijak wraz z pozostałymi twórcami tej opowieści buduje na scenie Polskiego przestrzeń, w której wszyscy możemy się przejrzeć ze swoim podszytym lękiem poczuciem, że na jakimś odcinku życia najzwyczajniej nie dajemy rady. W rzeczywistości, w której coraz częściej nam się to zdarza, w której rośnie liczba osób potrzebujących pomocy specjalistów w ogarnięciu własnych problemów, ranga teatru, który nie tyle się wtrąca, co wspiera rośnie. I jakkolwiek jestem jak najdalsza od tego, żeby oceniać jego terapeutyczną rolę – od profesjonalnej pomocy w kryzysie są jednak zawodowcy, a niekoniecznie artyści – to równie istotną pełni jego odwieczna funkcja, pozwalająca nam, widzom, przeglądać się w scenicznych postaciach i ich opowieściach i wracać do domu z poczuciem, że ze swoim nieogarem nie jesteśmy ewenementem, że jeśli idzie o brak panowania nad światem, jest nas legion. 

Tytuł spektaklu

Nie ogarniam czyli o demonach

Teatr

Teatr Polski im. Hieronima Konieczki

Reżyser(ka)

Ula Kijak

Autor(ka) recenzji

Magda Piekarska

Data premiery

23.05.2024

Dramaturg(żka)

Mikita Ilyinchyk, Ula Kijak

Scenograf(ka)

Nina Joachimowska

Obsada

Paweł L. Gilewski

Wiktoria Kawa

Katarzyna Kaźmierczak

Tomasz Kłoda

Oliwia Kowalewska

Milena Królicka

Karol Franek Nowiński

Katarzyna Pawłowska

Emilia Piech

Adrian Piechota

Joanna Starostecka

Anna Styczyńska

Magdalena Walczak

Agnieszka Włodarczyk-Kachelska

Realizacja

Reżyseria

Ula Kijak

Dramaturgia

Mikita Ilyinchyk, Ula Kijak

Scenografia, kostiumy

Nina Joachimowska

Ruch sceniczny

Katarzyna Pawłowska

Koordynator, asystent reżyserki

Cezary Markiewicz

Współpraca psychologiczna

Joanna Starostecka

Relizatorzy

Daniel Dera, Daria Główczyńska, Robert Łosicki, Marcin Muszyński

Producentka

Magdalena Niedźwiecka

Inspicjentka

Hanna Gruszczyńska

Zobacz także

Bądź na bieżąco!
Zapisz się do newslettera

Jeśli chcesz otrzymywać informacje dotyczące najnowszych aktualności i numerów Notatnika Teatralnego, zostaw swój adres.

Twój e-mail został zapisany