Spektakl Leny Frankiewicz nie jest jednak o walce kobiet o ich prawa, ale o konsekwencjach, jakie za ich prawami i wyborami stoją, przede wszystkim o syndromie postaborcyjnym.
W zeszłym roku amerykańska aktorka i piosenkarka Laura Benanti poroniła podczas spektaklu, o czym zawiadomiła publicznie na Instagramie, dodając, że było to jej kolejne poronienie, dlatego nie przerwała gry. Pamiętam swoją pełną niezrozumienia reakcję sprzed kilku lat na podobną decyzję mojej znajomej – po utracie ciąży nie tylko przyszła do teatru, ale produkowała wydarzenie gościnne o bardzo mocnej, triggerującej treści. Nie znając jej doświadczeń, na samo hasło „poronienie”, uznałam wtedy w duchu, że to zbyt duże dla niej obciążenie. To nie była empatyczna, wspierająca myśl. Im więcej będziemy poruszać tabuizowane tematy, zwłaszcza te związane z żałobą po stracie dziecka czy z bezpłodnością (jak w spektaklu „CELLineczka” Kamili Siwińskiej), oraz podnosić kwestię poprawy opieki psychologicznej rodziców w żałobie, tym łatwiej będzie nam (mnie) przełamywać własne schematy myślowe.
Katalońska dramatopisarka i reżyserka teatralna Clàudia Cedó w dramacie z 2018 roku podjęła temat utraty dziecka w okresie prenatalnym. Przekład „W pustym gnieździe” autorstwa Zuzanny Bućko ukazał się drukiem w 2020 roku („Dialog” nr 4). Prawie cztery lata później tekst Cedó, pod tytułem „Puste miejsca”, doczekał się polskiej prapremiery w Teatrze Wybrzeże w reżyserii Leny Frankiewicz. Zachowany w nadrealistycznej estetyce dramat, inspirowany osobistymi przeżyciami autorki (dedykowała go swojemu synowi), opowiada o przerwanej w piątym miesiącu ciąży i uwewnętrznionych etapach żałoby, którą przechodzi bohaterka. Ciąża Julii (obecna przez cały czas na scenie Katarzyna Dałek) od samego początku wymagała hospitalizacji, kiedy jednak małowodzie zaczyna zagrażać zdrowiu kobiety, musi ona zdecydować o ewentualnej aborcji. Ma ogromne wsparcie od swojego partnera Paula (Piotr Biedroń), ale jak mówi z goryczą, „to ja podpisuję zgodę [o terminacji ciąży – przyp. K.L.]. To kobieta staje przed dylematem”. Inne jest niż w Polsce tło polityczno-społeczne. W Hiszpanii aborcja – najpierw pod pewnymi warunkami – jest legalna od 1985 roku. Od 2010 roku dobrowolne przerwanie ciąży możliwe jest do czternastego tygodnia, a w przypadkach ciężkich wad rozwoju płodu lub w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia matki do dwudziestego drugiego tygodnia. Nie zmienia to faktu, że bohaterka Cedó staje przed dylematem nie tyle prawnym czy religijnym (można podejrzewać, że nie jest wierząca), co osobistym – bardzo pragnie macierzyństwa. Na scenie pada, że tylko ultrakatolickie rodziny postanawiają w takich przypadkach podtrzymywać ciążę. Ostatecznie bohaterka zgadza się na aborcję, ale sam poród martwego płodu i decyzja, że nie chce go zobaczyć, wpływa na jej proces żałoby i nie pozwala na pogodzenia się z utratą. Można podejrzewać, że introwertyczna Julia ma depresję i jest w fazie zaprzeczenia, którą Katarzyna Dałek przekonująco i przejmująco odgrywa wycofaniem swojej postaci, przejawiającej zespół stresu pourazowego. W powrocie do równowagi psychicznej pomaga bohaterce jej alter ego opisane w dramacie jako Julia 2 (Dorota Androsz). Skłania ona swoją imienniczkę do retrospekcji pobytu w szpitalu i decyzji, które wtedy zapadły („musisz przez to przejść”). Ta swoista psychoterapia odbywa się w tytułowym pustym miejscu.
Po katalońsku dramat Cedó nosi nazwę „Una gossa en un descampat”. Gdański spektakl nawiązuje raczej do słowa „descampat” („pusta przestrzeń”) niż do pełnego brzmienia oryginału czy jego tłumaczeń na francuski czy hiszpański (ostatni język stanowił podstawę polskiego przekładu). Oryginalny tytuł kładzie nacisk na takie znaczenia jak: pustka przestrzeni czy wewnętrzna, osamotnienie, poczucie bezradności, ale także jałowość, bezpłodność zarówno ziemi, jak i kobiecego ciała. W centrum pozostaje bohaterka i jej doświadczenie – dosłowne tłumaczenie zawiera słowo „suka”, co może oznaczać opuszczonego psa i jego tęsknotę. Zaproponowane przez polską tłumaczkę „W pustym gnieździe” odnosi się do syndromu opuszczenia w rodzinie i w obrazowy sposób nakreśla akcję dramaturgiczną, stawiając z kolei akcent na społeczny wymiar żałoby po utracie dziecka[1]. Ta wersja naświetla relacje kobiety i mężczyzny, matki i ojca w rodzinie, włączając do dyskursu postać Paula. W tytule spektaklu Frankiewicz wybrzmiewa głównie pustka, która nie ma adresata. Określenie „puste miejsce” ma wymiar nie tylko ontologiczny, ale i teologiczny – jako miejsce bez Boga, a więc i mężczyzny (Paula jako ojca dziecka). Nawiązuje do drugiego członu angielskiego tłumaczenia, „Júlia and the Empty Lot”, przy czym twórcy usunęli z tytułu imię, uniwersalizując wymowę spektaklu. Historia Julii wpisuje się wówczas w międzypokoleniowe doświadczenia kobiet jako matek, co koresponduje z kończącym przedstawienie monologiem o siostrzeństwie w macierzyństwie.
Tematy aborcji i związanego z nią obarczenia psychicznego kobiet, traumy rodziców po śmierci dziecka nienarodzonego i pomocy społeczno-psychologicznej Cedó podjęła za pomocą kilku wątków – relacji między Juliami, między Julią a Paulem, realiów hiszpańskiej opieki na patologii ciąży, wsparcia rodziny i przyjaciół Julii czy przygotowań do premiery w teatrze, w którym pracuje Paul. Sześcioosobowy zespół Wybrzeża wciela się w po kilka ról, łącznie w dziewiętnaścioro bohaterów. Oprócz Dałek, Androsz i Biedronia na scenie jako ojciec Julii i reżysera Ricardo występuje Krzysztof Matuszewski. Największy wachlarz postaci mają jednak Marzena Nieczuja-Urbańska jako matka, ekscentryczna, nieżyjąca już Babcia Julii i pielęgniarki oraz Sylwia Góra grająca aktorkę Glorię, przyjaciółkę i siostrę Julii oraz przedstawicielki służby zdrowia – ginekolożkę i psycholożkę. Ta ostatnia to szczególnie ważna postać, ponieważ nie tylko tłumaczy Julii i Paulowi, jakie mają warianty i jak przebiega dany proces, lecz także wspiera ich psychicznie.
Wzrok przyciąga plakat spektaklu autorstwa Natalii Kabanow przedstawiający ciemną komórkę jajową, ale i słońce w zaćmieniu – rozbite czy rozpołowione przez impuls (papilarną linię życia?) idący z zewnątrz. Podobną kolorystyką – czerwienią, czernią, bielą – emanuje scenografia Agaty Skwarczyńskiej, a jej ustawienia świateł pozwalają rozjaśniać i przyciemniać przestrzeń, jakby wyszczególniając elementy ludzkiej psychiki. Akcja dramatu dzieje się w szpitalu, z którego na scenie zostaje tylko łóżko położnicze, w teatrze oraz w tytułowym pustym miejscu – podświadomości bohaterki. Scenografka zainspirowana tytułem stworzyła niemiejsce – kilkupoziomową szarą przestrzeń wysypaną intensywnie czerwonym piaskiem. Z prawej stoi łóżko ginekologiczne, w głębi ściana z wypustkami do wspinaczki, pośrodku zagłębienie przypominające kanał warsztatowy, które spełni rolę miejsca pochówku czy samochodu. Kostiumy Alicji Kamaj przenoszą nas na szpitalne sale. Pracownicy służby zdrowia w białych kitlach, Julia leży w szpitalnym fartuchu – na ich tle wyróżnia się Matka bohaterki w grubym swetrze w katalońskie, abstrakcyjne wzory oraz Julia 2. Androsz ubrana jest w cieniste body oraz w czerwone, mieniące się spodnie o luźnych, długich nogawkach, z wyciętą dziurą w okolicach macicy. We włosy wpleciony ma długi warkocz, niedbale upięty na głowie, co nadaje jej trickterskiego charakteru. Wszyscy w jasnym obuwiu, które barwi na czerwono wszędobylski piasek. Nastrojową warstwę wizualną dopełnia muzyka skomponowana przez Miłosza Pękalę, w której wszystko nadaje rytm – ruch powietrza, podmuchy wiatru, nucenie z oddali, wejścia i wyjścia aktorów.
[1]. Za konsultacje językowe w języku hiszpańskim i inspirującą wymianę myśli dziękuję Aleksandrze Zalewskiej-Królak.
Twórcy wzięli udział w spotkaniach z psycholożką Anną Scharmach, dotyczących kondycji emocjonalnej rodziców w sytuacji utraty dziecka w okresie prenatalnym. Konsultacja psychologiczna posłużyła nie tylko twórcom i aktorom, ale zdaniem reżyserki pozwoliła przyjrzeć się całemu procesowi dramaturgicznemu z perspektywy widzów. Psycholożka wskazała, „jakie aspekty możemy jeszcze wydobyć, żeby spektakl ostatecznie dawał nadzieję, a nie dewastował. Żeby pomieszczał emocje par, które będą na widowni, i które przeszły przez podobne sytuacje. Żeby było czuć, że opiekujemy się tym tematem, podejmujemy go świadomie”[2]. To zaopiekowanie się procesem i publicznością przez profesjonalną terapeutkę było bardzo potrzebne, zwłaszcza w zachowanej realistycznie scenie porodu. Dałek leży na łóżku ginekologicznym z uniesionymi nogami, odwrócona do widzów tyłem, tak że widzimy czynności lekarki i anestezjolożki – od dodatkowego USG, o które poprosiła w ostatniej chwili Julia, przez podanie oksytocyny na wywołanie skurczy i nieskuteczne podanie środków przeciwbólowych, po poród drogami natury. Rozlega się krzyk – nie jest to jednak pierwszy, wyczekiwany dźwięk noworodka, ale okrzyk bólu i rozpaczy bohaterki zmieszany z aplauzem publiczności zgromadzonej na premierze spektaklu Ricarda (te dwa plany – akcja w szpitalu i teatrze – kilkakrotnie się na siebie nakładają). Po obejrzeniu nie tylko „Pustych miejsc”, lecz także takich przedstawień jak „Spartakus. Miłość w czasach zarazy” czy „Opowieści niemoralne” Weroniki Murek i Jakuba Skrzywanka, mam nadzieję, że konsultacje psychologiczne, podobnie jak udział koordynatorów_ek intymności czy opiekujących się dziećmi w próbach, stanie się w polskim teatrze standardem.
Ważna jest dla mnie ujęta w dramacie i przedstawieniu perspektywa mężczyzn – Paul to nie tylko opiekuńczy partner i czuły świadek wydarzeń, ale także mężczyzna w żałobie, do którego doświadczenia jako kobieta, przyjaciółka, siostra, córka i przyszła matka nie mam dostępu. Julia rzuca zresztą: „On patrzy z innej strony”. Piotr Biedroń z empatią gra człowieka, dla którego wybór między życiem Julii a dziecka, mimo że bolesny, jest jasny. Jednak mężczyzna nie naciska na partnerkę, aby zdecydowała się na aborcję. Kluczowy jest moment, w którym Paul i Julia podejmują inne decyzje – on chce spojrzeć na martwe dziecko, co pozwala mu się z nim pożegnać i łatwiej przechodzić żałobę, co paradoksalnie oddala go od partnerki, zamkniętej w swojej stracie. Aktor gra także niemą postać nazwaną w dramacie Cieniem. To personifikacja pustki w sercu, jaką odczuwa Julia, a z którą będzie musiała się ostatecznie skonfrontować po stracie syna. Swoją rolę Biedroń oparł na działaniach fizycznych (choreografia Anny Steller) i intensywnej obecności – charakterystycznie jest jego działanie, kiedy wspina się na ścianę w głębi sceny i zastyga, skontrastowane z bezczynnością Julii. Postać Paula wprowadza także wątek teatralny. Mężczyzna jest oświetleniowcem w teatrze, gdzie trwają próby do premiery. Spektakl Ricarda, w którym w głównej roli wystąpi Gloria, tematyzuje stan psychicznej pustki, odosobnienia, strachu i bólu i próbuje nadać im duchowy sens. Pełen symbolicznych, poetyckich porównań scenariusz Ricarda przenika się z doświadczeniami Paula i Julii, gdzie język medyczny miesza się z terapeutycznym. Za pomocą teatralnej metafory, łączenia przez Cedó i Frankiewicz różnorodnych języków (także ruchu), każdy z widzów może się zatrzymać na takim poziomie odbioru, na jakim mu komfortowo.
„Płacz jest formą dbania o siebie”, z Leną Frankiewicz rozmawia Monika Mioduszewska, teatrtwybrzeze.pl, z dnia 11.01.2024.
W ostatnich sezonach pojawiły się już spektakle podejmujące tematy nie tylko aborcji (między innymi „Powiem i zobaczę co się stanie” Teraz Poliż, adaptacje dramatu „Kobieta i życie” Maliny Prześlugi czy „She was a friend of someone else” Gosi Wdowik), ale i śmierci dziecka po urodzeniu („Nie lubię Pana, Panie Fellini” Marka Koterskiego w wykonaniu Małgorzaty Bogdańskiej czy „Cząstki kobiety” Kornéla Mundruczó według tekstu Katy Wéber) oraz w okresie prenatalnym („Matki wyklęte” Ady Tabisz). Ostatnie, dokumentalne przedstawienie powstało na podstawie wywiadów z kobietami, które doświadczyły poronienia, i ich partnerami oraz patolożką. W „Matkach wyklętych” kobieca trauma po poronieniu spotęgowana jest przez dysfunkcyjną opiekę zdrowotną i systemową związaną z pochówkiem zarodków. Spektakl wzbudził jednak we mnie głęboki sprzeciw, ponieważ miałam wrażenie, że twórczynie próbują wywołać moje współczucie. Nadrealistyczne „Puste miejsca” przeciwnie. Historia Julii, stojącej przed ogromnym dylematem związanym z decyzją o przerwaniu ciąży, a która dzieje się w kraju z legalną aborcją, z jednym z najlepszych w Europie systemem opieki zdrowotnej i polityką prokobiecą (od 2022 roku w Hiszpanii obowiązuje między innymi płatny urlop dla kobiet w ciąży od trzydziestego dziewiątego tygodnia czy darmowa dystrybucja środków higienicznych w instytucjach publicznych), jest tym mocniejsza w świetle obecnej dyskusji o liberalizacji prawa aborcyjnego w Polsce. Spektakl Leny Frankiewicz nie jest jednak o walce kobiet o ich prawa, ale o konsekwencjach, jakie za ich prawami i wyborami stoją, przede wszystkim o syndromie postaborcyjnym. Mimo wsparcia systemowego, pomocy psychologicznej i ze strony bliskich oraz transparentności procesu medycznego, Julia czuje się osamotniona. Dlatego tak przejmujące są słowa bohaterki: „ile płacze się dobrze? Jak dostatecznie długo”.
Jednak dwie kwestie w „Pustych miejscach” są dla mnie kontrowersyjne. To zawarte w dramacie Cedó motywy, które wiernie podążająca za tekstem Frankiewicz zostawiła w spektaklu. W jednej ze scen z offu rozlegają się głosy dziecka (Stefan Pękala) i dorosłego mężczyzny. To we śnie Julia rozmawia ze swoim synem – a mnie za każdym razem zabieg „dziecka zza grobu” triggeruje. Druga kwestia to sugestia autorki, że Julia źle zaczęła proces żałoby, nie decydując się spojrzeć na zmarłe dziecko, co spowodowało, że zatrzymała się na etapie wyparcia. Oczywiście w ogólnej wymowie spektakl mówi o wychodzeniu z żałoby i akcentuje, że to kilkuetapowy proces – zdaniem Anji Franczak z Instytutu Dobrej Śmierci te „fazy lub etapy wyglądają inaczej u każdego człowieka i że mogą wystąpić w różnych kolejnościach i intensywnościach”[3]. Gdańskie przedstawienie, podążając za życiowymi wnioskami autorki, która jest certyfikowaną psycholożką, wprost pokazuje, jak się z tym tematem zmierzyć – fizycznie pożegnać się z dzieckiem, wziąć je na ręce, spojrzeć na nie i tak dalej. Przy całym terapeutycznym wydźwięku spektaklu Frankiewicz zabrakło mi, by jeszcze dobitniej wybrzmiało zdanie, że nie ma jednego właściwego przejścia przez żałobę. To tylko jeden z przykładów. Oczyszczającą funkcję ma z kolei mistrzowsko poprowadzony monolog Androsz w jednej z ostatnich scen „Pustych miejsc”. Wspomina babcię Julii, która także doświadczyła straty dziecka, ale nigdy o tym nie opowiada, a także wszystkie kobiety (córki, wnuczki, matki, siostry, przyjaciółki, te, co rodziły, i te bezdzietne) połączone pierwotną siłą (dla jednym boską, dla innych życiodajną związaną z siłami natury, „Ziemi i ludzi”). To piękny literacko, filozoficzny fragment, który mnie poruszył swoją afirmacją siostrzeństwa i szukaniem ukojenia w pierwiastku żeńskości.
[3] Anja Franczak, „Ilu ludzi, tyle odcieni żałoby”, Instytut Dobrej Śmierci, z dnia 12.12.2023.