Recenzje

Lepper. Myśmy wszystko zapomnieli

| 10 minut czytania | 1458 odsłon
fot. Bartek Barczyk
fot. Bartek Barczyk

W tej obsadzie nie ma słabszego ogniwa, jest świetna zbiorowa praca, dowodząca w jak znakomitej kondycji jest zespół Słowackiego.


– A ty pamiętasz, o co z tym Lepperem chodziło? Bo się wydaje, że to było tak strasznie dawno – pytała jedna widzka drugiej pod krakowskim MOS-em po „Będziemy wisieć albo siedzieć”. Myśmy znów wszystko zapomnieli! A zwłaszcza przed 15 października przypomnieć sobie warto.

„Wersal się skończył” – cytat z Andrzeja Leppera ma programowo określać rozpoczęty właśnie sezon w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Sezon jubileuszowy, który od samego początku trzyma widzów w napięciu nie tylko jeśli idzie o repertuar, ale przede wszystkim o ogłoszony przez Zarząd Województwa Małopolskiego konkurs na dyrektora instytucji prowadzonej z powodzeniem, choć bez wątpienia pod prąd oczekiwaniom obecnej władzy przez Krzysztofa Głuchowskiego. Decyzję o konkursie podjęto, ignorując stanowiska zespołu Słowackiego, artystycznych związków zawodowych i stowarzyszeń, a także głosy poparcia ze strony tysięcy widzów i wielu teatrów z całej Polski.

W dodatku całe postępowanie rozgrywa się przy drzwiach zamkniętych, co sprawia, że trudno myśleć o jego wyniku, zachowując resztki optymizmu. Termin składania ofert upłynął 30 września, dziś wiadomo już, że do momentu rozstrzygnięcia wbrew dobrej praktyce urząd nie poda do publicznej wiadomości ani nazwisk osób ubiegających się o stanowisko dyrektora, ani nawet liczby złożonych propozycji. I jeśli po wyborach nie zmieni się rzeczywistość wokół nas, Głuchowski zakończy dyrekcję w Słowackim z końcem tego sezonu, a krakowski teatr uzupełni listę instytucji rozkładanych na łopatki przez politykę kulturalną Prawa i Sprawiedliwości. 

Takie jest tło decyzji, żeby jubileuszowy 130. już sezon w Słowackim poświęcić skrzywdzonym i wykluczonym, tym, o których – parafrazując i Marcina Świetlickiego, i Jarosława Murawskiego, autora tekstu „Leppera. Będziemy wisieć albo siedzieć” – niczego nie ma w Konstytucji. Ich listę otwiera właśnie Andrzej Lepper, którego zapasy z polską polityką śledziliśmy na przełomie XX i XXI wieku z lekkim zażenowaniem – gdyby memosfera istniała już wówczas w takiej skali jak dziś, z pewnością byłby jej gwiazdą. Leppera łatwo było unieważnić, wziąć w nawias, wytknąć słomę w butach i kiepskie maniery, podejrzliwie traktować jego motywacje.

A dziś? Te tworzone już współcześnie memy z Lepperem nie nastrajają do beki, bo też nie dla śmiechu są robione. Ich autorzy albo sięgają po cytaty z lidera Samoobrony, w których punktował on grzechy PiS-u, albo przypominają niewyjaśnioną sprawę jego śmierci. Taki nazbyt łatwy, biorący w nawias mniej wygodne fakty balans między późno odkrytą przenikliwością a tragicznym końcem przełamuje jeden z autorów: „Zgwałcił prostytutkę, a ty i tak zapamiętasz tylko, że zrobił wiele dla polskiego rolnictwa i że zginął w tajemniczych okolicznościach”. I fakt faktem – na fali zmieniającego się kontekstu budowanego przez publikacje poświęconych odkrywaniu ludowej historii Polski łatwo w wypadku Leppera przejść od beki do pomnika, zatracając gdzieś po drodze trzeźwy krytycyzm. 

Szczęśliwie teatralny „Lepper” broni się przed tym ryzykiem. Jego bohater nie po raz pierwszy trafia na teatralny afisz – w 2016 spektakl oparty mocno na materiałach prasowych zrealizował Rabih Mroué w bydgoskim Teatrze Polskim. Tam kluczową sprawą była niewyjaśniona, zagadkowa śmierć lidera Samoobrony. Marcina Libera i Jarosława Murawskiego nie zaprząta śledztwo w tej sprawie, ale historia wzlotu i upadku chłopskiego lidera.

Przypominają jego historię i pozostają w tym wierni faktom. A jednocześnie Murawski, zachowując chronologię, z fragmentów wypowiedzi tytułowego bohatera szyje narracyjny kolaż, który uniwersalizuje tę opowieść, sprawiając, że z łatwością można dostrzec w niej uderzające analogie do współczesnego życia politycznego. W tym sensie „Lepper” jest ideową polemiką ze zrealizowanym w tym samym teatrze „1989”, brawurowo wykonanym musicalem w reżyserii Katarzyny Szyngiery, z refrenami, które znakomicie sprawdzają się w roli jednoczących tłum haseł. Tym mocniejszą, że piątka z ośmioosobowej obsady „Leppera” gra także u Szyngiery. 

Spektakl Szyngiery zatrzymuje się na momencie transformacji. U Libera jej owoce mają zdecydowanie gorzki smak. W głowie zamiast robiącego pozytywny bum tłumu zostaje refren z tytułowego kawałka Nagrobków. I groźba jednego z Lepperów (spektakl jest koncertem gry zespołowej, o czym za chwilę), która podczas zdecydowanie zbyt krótkiego premierowego setu miała jeszcze szansę mobilizująco zadziałać: „Przejebiecie te wybory. I żaden pozytywny mit tu nie pomoże. Hitler zniknął, ale to co go wyniosło do władzy nie zniknęło”.

Tekst Murawskiego został tak napisany, że zasadniczo może go wykonywać dowolna liczba aktorów – jestem w stanie wyobrazić sobie, że inny reżyser zobaczy w nim nawet materiał na monodram, który dałby bohaterowi jedną sceniczną twarz. Tu tych twarzy jest osiem, w dodatku aktorki i aktorów Słowackiego ujednolica kostium w czerwono-białe pasy. Na scenie nieustannie żonglują rolą Leppera, na przemian wchodząc w buty jego i pozostałych działaczy Samoobrony. W dodatku wszystko, nawet kiedy milknie muzyka Nagrobków, rozgrywa się w tempie i temperaturze bliższej koncertowi niż spektaklowi. To jeszcze nie teatr muzyczny, ale właśnie to muzyka i ruch w precyzyjnej choreografii duetu Hashimotowixa podkręcają tempo i wyznaczają rytm podawania tekstu, co sprawia, że „Lepper” przypomina sceniczny półmaraton. To wszystko sprawia, że dostajemy mozaikowy, zmontowany w zabójczym tempie portret tytułowego bohatera, który jest i młody, i stary zarazem, butny i łatwy do obłaskawienia, groźny i bezbronny. Raz sypie jak z rękawa cytatami z klasyków, kiedy indziej wygraża widzom widłami. Próbuje wciąż dobrze wypaść, ale wciąż zdarza mu się coś chlapnąć, domaga się przeprosin za lata niewolniczego wyzysku swojej klasy, a sam traktuje kobiety w swojej partii jak żywy inwentarz. Trochę się z niego śmiejemy, trochę się go boimy, ale też trochę go rozumiemy. Nie da się zbudować mu pomnika, ale nie można go też skreślić. 

Przez tę mozaikowość, „Lepper” nie jest spektaklem, w którym (poza jednym uzasadnionym wyjątkiem, o czym za chwilę) ktokolwiek w obsadzie miałby szansę wywalczyć swoje pięć minut na scenie. Jeśli już, byłyby to raczej sekundy, bo większość energii pochłania wysiłek utrzymania tego kalejdoskopowego wielokrotnego portretu w ciągłym ruchu, w zmianie. Magdalena Osińska, Marta Waldera, Wojciech Dolatowski, Rafał Dziwisz, Marcin Kalisz, Daniel Malchar, Dominik Stroka i Adam Wietrzyński – w tej obsadzie nie ma słabszego ogniwa, jest świetna zbiorowa praca, dowodząca w jak znakomitej kondycji jest zespół Słowackiego.

„Chciałbym się umieścić gdzieś między chamofobią a chłopomanią, ale obawiam się że nie ma nic pomiędzy” – mówi kolejny z Lepperów, zastanawiając się, na ile grupa mieszczuchów ma prawo zabierać głos w sprawie chłopskiego dziedzictwa. Bo to przecież jest „pułapka polskiej inteligencji że robi coś dla ludu ale nigdy z ludem”. 

Trochę tymi wątpliwościami kokietuje, bo cała napisana przez Murawskiego opowieść o współczesnym trybunie ludowym jest może nie tyle pomiędzy, co w poprzek i wbrew dyskursom o polskiej wsi i polskim chłopie, jego niedoli i zdecydowanie rzadziej doli, które zdążyły się już jakoś poustalać, wskazując po nowemu słusznie ponazywane szufladki. A nam wszystkim, zasiadającym na widowni mieszczuchom, czytelniczkom i czytelnikom „Chamstwa” (z którego fragmentów zresztą autor tekstu „Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć” korzysta), „Pańszczyzny”, „Chłopstwa” i „Chłopek” uświadamia, że cały proces odzyskiwania tej historii może być bolesny nie tylko w wymiarze dotyczącym heroicznego, znaczonego krzywdami dziedzictwa wsi, ale też związanych z nim epizodów, którymi trudno się chwalić. W przypadku Leppera rzecz dotyczy chociażby bezrefleksyjnej buty, od której zaczęła się fala populizmu. Dostajemy więc kolaż perspektyw – tej surowo-osądzającej i empatyczno-wyrozumiałej, wymieszanych mocno warząchwią, jak w polskim bigosie.

W tym perspektywę kobiecą, bo w tym spektaklu, w którym zasadniczo postaci są prowadzone przez patriarchalną optykę (trudno, żeby było inaczej, skoro w mowa o Samoobronie, gdzie: „na początku popierali nas wyłącznie mężczyźni. Potem dołączyły kobiety tych mężczyzn w obawie że odejdą do nas”), najmocniejszą sceną jest opowieść o gwałcie, jakiego miał się dopuścić na Anecie Krawczyk wiceszef Samoobrony Stanisław Łyżwiński (Lepper był oskarżany o żądanie i przyjmowanie od niej „korzyści o charakterze seksualnym”). Scena, w której Magdalena Osińska oddaje głos ofierze seksualnej przemocy, próbującej przebić się ze swoją narracją przez chór kwestionujących każde jej słowo działaczy, wstrząsa, nawet jeśli pamiętamy tę relację z głośnego wywiadu przeprowadzonego z bohaterką przez Marcina Kąckiego. Na siłę tego wstrząsu pracuje to, w jaki sposób aktorka obchodzi się z historią swojej postaci – ostry kontrast słów, jakie padają, z wrażeniem emocjonalnego odcięcia się od sytuacji. Nagle budowana precyzyjnie od samego początku konwencja pewnej umowności uniwersalizującej historię Leppera zostaje zmieciona ze sceny przez jednostkowy ludzki dramat.

Na przekór i pod prąd temu, co mogłoby się wydawać oczywiste, idzie też ze swoją scenograficzno-kostiumową wizją Mirek Kaczmarek, który prosty wzór z krawatów Samoobrony przerabia na op-artowski motyw, zagarniający całą scenę, od podłogi, po ściany, przez sejmowe mównice, garnitury, garsonki i czapki stańczyków ósemki aktorów i dwóch muzyków. Trochę jak w teledyskach Republiki, tylko czerwień zamiast czerni, no i zdecydowanie mocniejsze brzmienie Nagrobków. Jest też pasiasta mapa Polski i różowa, wisząca nad głowami ósemki aktorów świnia wnoszona na scenę przy tekście z „Wesela”, do którego Liber po raz kolejny i nie od parady wraca. W charakterze rekwizytów – ziarno, które zasypuje tę Polskę w miniaturze, paczki z sianem i widły. I jeszcze strachy na wróble przebrane w szare chłopskie garnitury, które staną się figurami wisielców w tej rozgrywce.

Nie ma wątpliwości – sezon w Słowackim otwiera mocny spektakl, który przez pryzmat historii lidera Samoobrony uderza też w słabości współczesnej sceny politycznej. Ze swoją temperaturą wiecu, z intensywnością tempa, z mocnym uderzeniem Nagrobków, z biało-czerwoną scenografią Mirka Kaczmarka, która bardziej niż z narodową symboliką kojarzy się z gigantycznym, rozpiętym na całą scenę znakiem ostrzegawczym, „Lepper” woła: „Uwaga, zanim dacie się uwieść, pamiętajcie, że i wielkie ideały, i wielki wkurw na rzeczywistość bywają gruntem dla obietnic bez pokrycia i spektakularnych upadków”. A choć straszy „przejebaniem” wyborów, to między wierszami przestrzega: „Nie spieprzcie tego!”.

Tytuł spektaklu

Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć

Autor(ka) tekstu

Jarosław Murawski

Teatr

Teatr im. Juliusza Słowackiego

Reżyser(ka)

Marcin Liber

Autor(ka) recenzji

Magda Piekarska

Data premiery

29.09.2023

Autor(ka) muzyki

Nagrobki

Scenograf(ka)

Mirek Kaczmarek

Czas trwania

90 minut (bez przerwy)

Obsada

Magdalena Osińska

Marta Waldera

Wojciech Dolatowski

Rafał Dziwisz

Marcin Kalisz

Daniel Malchar

Dominik Stroka

Adam Wietrzyński

Realizacja

Tekst

Jarosław Murawski

Reżyseria

Marcin Liber

Scenografia i kostiumy

Mirek Kaczmarek

Muzyka na żywo

Nagrobki

Inspicjentka

Iwona Cieślik

Producentka

Agata Schweiger

Choreografia

Hashimotowiksa

Asystent reżysera

Bartłomiej Cwaliński

Zobacz także

Bądź na bieżąco!
Zapisz się do newslettera

Jeśli chcesz otrzymywać informacje dotyczące najnowszych aktualności i numerów Notatnika Teatralnego, zostaw swój adres.

Twój e-mail został zapisany