Recenzje

Nie będziesz sama

| 11 minut czytania | 581 odsłon
fot. Piotr Nykowski
fot. Piotr Nykowski

Szczeciński Współczesny trzyma kurs teatru troski – po osobach w kryzysie psychicznym, tych z niepełnosprawnościami upominających się o prawo do miłości, po nieheteronormatywnych parach, jej przedmiotem stały się kobiety, którym decyzją polityczną odbiera się prawo do decydowania o sobie. 

Trzydzieści lat od wprowadzenia w życie zakazującej aborcji ustawy, ze sceny teatralnej pada obietnica: „Nie będziesz sama w tej podróży”. Bo jeśli musisz lub po prostu chcesz przeprowadzić aborcję, z pomocą przyjdą ci sceniczne postaci ze spektaklu Gianiny Cărbunariu.

„Jeżeli jesteś ze Szczecina, moja postać wsiądzie za kierownicę i zawiezie cię te piętnaście km na zachód. Ale najpierw bardzo mocno cię przytulę i zostanę z tobą. Nawet jeśli moja postać będzie miała przez to problemy z prawem” – mówi ze sceny Beata Zygarlicka. Postać Magdaleny Myszkiewicz wskaże facebookowe profile Cioci Czesi i innych cioć, gdzie można szukać pomocy w przeprowadzeniu aborcji za granicą. I przypomni, że jeśli zadziałasz szybko, nie będziesz musiała nigdzie jeździć – do 10 tygodnia ciąży wystarczy zamówić tabletki. Postać Roberta Gondka podpowie, gdzie to zrobić, ile to będzie kosztowało i jak uniknąć pomyłki. Postaci Magdaleny Wrani-Stachowskiej, Barbary Biel i Marii Wójtowicz przedyktują numer Aborcyjnego Dream Teamu. A moja recenzencka postać go powtórzy: 22 29 22 597. Postać Michała Lewandowskiego zadeklaruje: „Zrobię co w mojej mocy. Jeśli potrzebujesz kierowcy, podwiozę cię. Jeśli potrzebujesz numeru telefonu, znajdę go dla ciebie. Jeśli potrzebujesz skontaktować się z lekarzem, któremu możesz zaufać, poszukam go”. A postać Adama Kuzycza-Berezowskiego doda: „To jest tylko twój wybór, i jakąkolwiek decyzję podejmiesz, ja chcę tylko, żebyś była bezpieczna. Powiedziałem to. Więc mogą pozwać moją postać”.

Po prawdzie, gdyby przeszedł kolejny projekt Ordo Iuris zacieśniający pętlę na szyjach kobiet i przewidujący kary nie tylko za pomoc w przeprowadzeniu aborcji, ale też za informowanie o dostępnych opcjach, można byłoby pozwać wszystkie dziewięć scenicznych postaci, które pojawiają się w finałowej scenie „Opowieści babć szeptanych córkom przez matki”. I gdyby do tego doszło, mielibyśmy kolejny ciekawy casus, po zapowiedzi pozwu sądowego wobec filmowej postaci granej przez Macieja Stuhra w „Zielonej granicy” Agnieszki Holland. To, że postaci sceniczne mogą czuć się bezpieczne (przynajmniej dopóki nikt z widowni nie ich poprosi o tabletki czy transport do kliniki), jest jednak wyłącznie kwestią zmieniającego się politycznego klimatu wokół aborcji. Klimatu, ale nie stanu prawnego – przepisy obowiązujące w Polsce są już obecnie – obok maltańskich – najbardziej restrykcyjne w Europie, a doświadczenie pokazuje, że nie są one trwałą konstrukcją, ale stopniowo pogłębiającym piekło kobiet procesem. To dlatego szczeciński spektakl jest między innymi tak boleśnie aktualnym i potrzebnym apelem o jego odwrócenie. 

Na scenie Współczesnego Cărbunariu zderza ze sobą aborcyjne historie Rumunek z epoki Ceaușescu i Polek, w które uderzyły skutki sojuszu państwa z kościołem. Jednak dla rumuńskiej reżyserki dużo ważniejsze jest to, co rozgrywa się pod spodem tych narracji, osadzonych przecież w skrajnie odmiennych politycznych realiach – spektakl odsłania i rozkłada na części patriarchalny mechanizm pozwalający odbierać kobietom prawo do decydowania o sobie. A przy okazji odkrywa absurd, którym jest on podszyty – owszem, ponury, ale i momentami całkiem zabawny, zwłaszcza kiedy widzimy, na jak kruchych podstawach wspiera się ten system. 

Bo też umówmy się – historie, które pojawiają się w spektaklu, znamy już dość dobrze, przynajmniej ze słyszenia. Te rumuńskie o ofiarach wprowadzonego przez Ceaușescu Dekretu 770, w imię którego karano nie tylko za pomocnictwo lekarzy i akuszerki, ale też kobiety, które dopuściły się aborcji – ich losy były nam w ostatnich dekadach przypominane w kinie („4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni” Cristiana Mungiu), powieściach (choćby w „Domu kata” Andrei Tompy), reporterskich książkach („Bukareszt. Kurz i krew” Małgorzaty Rejmer). Miały być przestrogą, jak się okazało, mało skuteczną, skoro w ślad za nimi pojawiły się polskie opowieści – o kobietach umierających w szpitalach, które nie doczekały się ratującego ich życie zabiegu czy o dyspozycji cedzenia zawartości szamba w poszukiwaniu szczątków płodu. Tym, co naprawdę uderza w tej inscenizacji, jest ta sama zasada, wokół której zbudowała swoją opowieść w „To jest wojna” Klementyna Suchanow – że to mężczyźni w obronie sypiącego się patriarchalnego porządku zgotowali kobietom ten los. I wciąż gotują, niezależnie od politycznych systemów, w ramach których wprowadza się restrykcyjne przepisy odbierające kobiecie władzę nad własnym ciałem i losem. 

Trudno zresztą o bardziej jaskrawe zderzenie tych systemów od tego z „Opowieści”, gdzie na scenie spotykają się komunistyczny rumuński dyktator i polscy opozycjoniści zasiadający do Okrągłego Stołu. Jest początek 1989 roku, za kilka miesięcy Joanna Szczepkowska obwieści z telewizyjnego ekranu koniec komunizmu w Polsce, a ci sami mężczyźni, którzy za moment, wyłonieni w wolnych wyborach, będą tworzyć demokratyczny rząd, kładą na stole prawa kobiet, otwierając drogę do tak brzemiennego w skutki kompromisu. Smutny paradoks: nieludzki, zniewalający kobiety przepis uznający aborcję za nielegalną, został jako jeden z pierwszych zniesiony po upadku komunistycznego reżimu w Rumunii i niedługo potem wprowadzony w demokratycznej Polsce. Kobiecy głos był wówczas tłumiony, niemal niesłyszalny – trudno się dziwić, skoro przy Okrągłym Stole siedziały zaledwie dwie kobiety. W dokumentalnym zapisie są właściwie niewidoczne, zepchnięte przez mężczyzn na dalszy plan, w przeciwieństwie do sprzątaczek, które wycierają stół przed rozpoczęciem obrad – bo wówczas, w 1989, męską rzeczą było decydować o kształcie świata, a kobiecą usuwać z niego kurz i brud. 

To napięcie między męską a kobiecą narracją jest w spektaklu Cărbunariu obecne na wielu poziomach – od inscenizacji kluczowych dla kobiet scen, w których to mężczyźni (Ceaușescu, polscy politycy, smutni panowie z Securitate, nasi policjanci) albo trzymają w rękach kobiecy los, swobodnie nim rozporządzając, albo, kiedy sytuacja robi się naprawdę beznadziejna, abdykują ze swoich pozycji, wychodzą, zostawiając swoje żony i partnerki z całym tym pasztetem, który im zgotowali. Bo przecież, jak pisze Tompa w „Domu kata” o Dekrecie 770: „więzienie groziło wszystkim: matce, lekarzowi i każdemu, kto przerwał ciążę. Nikt tylko nie postanowił nic o ojcach, surowa litera prawa zapomniała o nich, jakby w praktyce nie brali udziału w akcie stworzenia, w decyzji o życiu potencjalnego dziecka, w wyborze między tak i nie, były tylko te grzeszne matki, rozpustne matki, nienasycone matki, nieodpowiedzialne matki, które matkami stać się nie chcą i w końcu wszystkie zostają same ze swoim strasznym ciężarem, bowiem wedle dekretu ojcowie z założenia nie istnieją, nie można ich więc karać”. 

U Cărbunariu kobieca i męska narracja ścierają się też na granicy między bohaterami tej opowieści a postaciami aktorek i aktorów, którzy występują w tych rolach. Temat ubezwłasnowolnienia kobiet z pomocą prawa wprowadzonego przez mężczyzn reżyserka zderza z tematem wolności twórczej osób zaangażowanych w powstawanie spektaklu. Kwestia klauzuli sumienia, którą zasłaniają się lekarze i farmaceuci w obu państwach, odmawiając kobietom prawa do aborcji, ale też sprzedaży leków, w tym tabletki „dzień po” zostaje doprowadzona do absurdu, kiedy Robert Gondek, grający aktora w roli lekarza, schodzi ze sceny, nie mogąc znieść milczenia i bierności swojej postaci. „Aktor, który powołuje się na klauzulę sumienia, bo nie chce grać lekarza bez sumienia” – tak ten gest komentuje jedna z aktorek. Bo czego jest tu więcej – głosu w obronie kobiet czy demonstracji własnego ego?

To napięcie między kobiecą i męską narracją jest zresztą widoczne od pierwszej sceny, kiedy opowieść snutą przez graną przez Beatę Zygarlicką przerywają kolejno męskie postacie – aktorzy, którym nie w smak jest rozdanie ról w spektaklu, którego zasadą mają rządzić kobiety. Próbują więc przejąć, zawłaszczyć narrację, odebrać aktorkom głos – przerywają im, wcinają się w wątki, a przywołani do porządku unoszą się honorem i ewakuują swoją urażoną godność w kulisy. Na scenie zostaje jeden z nich (Gondek) – w bonusie dostaje porzuconą przez jednego z kolegów rolę rumuńskiego dyktatora. Do wyrównania energii dochodzi w finale, w którym można zrzucić uwierający kostium podtrzymującego fundament patriarchatu, uprawiającego mansplaining egotyka i wejść w role postaci solidaryzujących się z kobiecym buntem.

W scenografii Anny Marii Karczmarskiej i Mikołaja Małka jak refren powtarza się wzór z ceratowych obrusów: soczyste owoce na tle błękitnego nieba, kwiaty i biało-czerwona kratka. Miszmasz wzorów i kolorów, nieco kiczowaty, a jednak pogodny, pokrywa podłogę sceny pod warstwą kory z drzew i wraca jako jeden z kostiumów, nieco bezkształtnych kuchennych fartuchów bohaterek. Cerata jest łatwa w utrzymaniu, wygodna w stosowaniu, praktyczna i tania – łatwo i szybko można z niej zmyć każdy ślad, także krew, zatrzeć z jej pomocą ślady, no a jak się zniszczy, wyrzucić bez żalu. 

A jednocześnie kojarzy się z tym wszystkim, co przez lata było uznawane za „kobiece sprawy” – traktowane z przymrużeniem oka, należące do sfery domowego gospodarstwa, łatwe do unieważnienia, niby jakoś tam potrzebne do ogarnięcia codzienności, ale niespecjalnie wartościowe. „Kobiecą sprawą” było dbać o czystość i porządek, o zakupy i ciepłą zupę na stole, o dzieci i wyprasowane mężowskie koszule. Aborcja jest jeszcze jedną pozycją na liście sprawunków do odhaczenia, jeszcze jedną sprawą, którą trzeba jakoś tam załatwić, nie robiąc wokół niej za dużo szumu i – w miarę możliwości – nie angażując w nią mężczyzn.

Więc z jednej strony, zaradność i konieczność liczenia tylko na siebie, z drugiej zaś – prowizorka. Proste, drewniane zydelki z metalową ramą, jakby wyjęte ze szkolnej sali, sąsiadują z fotelami wymontowanymi z samochodów. Jak ustawić je w rząd, bokiem do publiczności, będą udawały tramwaj, autobus, samochód – środek transportu jest niezbędny, jeśli chcemy wyrwać dla siebie margines wolności, zwłaszcza jeśli działamy w podziemiu. Aborcyjne historie są przecież w znacznej mierze historiami o podróży – o wyprawach na odległe osiedla w poszukiwaniu pomocy w komunistycznej Rumunii i o pokonywaniu szczęśliwie otwartych dla Polek granic we współczesnym świecie. Za przemieszczającymi się kobietami podążają śledczy i policjanci, ale próbuje je dogonić także samo prawo – przepisy przecież się zmieniają i nikt nie daje gwarancji, że to, co dozwolone dziś, będzie legalne jutro. 

„Opowieści” na pozór wydają się performatywnie mało efektowne – aktorzy pojawiają się tu niejako „w zastępstwie” postaci, jako ich reprezentanci, nie próbując budować pogłębionych psychologicznie kreacji. Jednocześnie świadomość, że spektakl został uszyty zarówno z efektów historycznego i dokumentalnego researchu, jak i z rodzinnych historii, doświadczeń i osobistych deklaracji aktorów i aktorek wystarczy, żeby wyobrazić sobie, jakim wyzwaniem mogło być zainstalowanie się w tej opowieści. Polega ono na uważnym balansowaniu między dystansem, empatią a zaangażowaniem, na stawianiu niewidocznych dla widza, a jednocześnie czytelnych dla aktora granic między licznymi bohaterami tej historii, postaciami aktorów, którzy się w nich wcielają, wreszcie – rzeczywistymi aktorami Współczesnego. To właśnie zamazanie tych granic w perspektywie widza w dużej mierze stanowi o wyjątkowości tej pracy. Jej efektem jest nasza, publiczności, niepewność, gdzie się zaczyna i gdzie kończy grana przez Zygarlicką babcia czy lekarz Gondka, w jakich ramach mieści się skonstruowana na potrzeby spektaklu postać aktora, ale też w których momentach przez te warstwy przebija się człowiek, dla którego wyjście na scenę tego wieczora staje się manifestem w sprawie, której waga wykracza poza ramy tej konkretnej sceny, tego teatru, Szczecina, Polski, Europy. W sprawie, bez załatwienia której każda narracja o odzyskanej wolności będzie niepełna, skoro nie obejmie połowy społeczeństwa, czyli kobiet, którym – jak mówi ze sceny Beata Zygarlicka – „obieca się wolność, równość i solidarność. Ale będzie się im zarzucać, że są zbyt wolne. Zbyt równe niż to potrzebne”.

Tytuł spektaklu

OPOWIEŚCI BABĆ SZEPTANE CÓRKOM PRZEZ MATKI

Autor(ka) tekstu

Gianina Cărbunariu

Teatr

Teatr Współczesny w Szczecinie

Reżyser(ka)

Gianina Cărbunariu

Autor(ka) recenzji

Magda Piekarska

Data premiery

08.12.2023

Autor(ka) muzyki

Karol Nepelski

Dramaturg(żka)

Anna Mazurek

Scenograf(ka)

Anna Maria Karczmarska, Mikołaj Małek

Czas trwania

90 minut (bez przerwy)

Obsada

Barbara Biel

Magdalena Myszkiewicz

Magdalena Wrani-Stachowska

Beata Zygarlicka

Robert Gondek

Adam Kuzycz-Berezowski

Michał Lewandowski

Wojciech Sandach

Maria Wójtowicz (gościnnie)

Realizacja

tekst, reżyseria

Gianina Cărbunariu

przekład

Radosława Janowska-Lascar

scenografia i kostiumy

Anna Maria Karczmarska, Mikołaj Małek

muzyka

Karol Nepelski

choreografia

Katarzyna Sikora

dramaturgia

Anna Mazurek

reżyseria światła

Rafał Paradowski

asystentka, tłumaczka

Klaudia Gębska (AST)

asystent reżyserki

Michał Lewandowski

inspicjentka

Anna Pawicka

Zobacz także

Bądź na bieżąco!
Zapisz się do newslettera

Jeśli chcesz otrzymywać informacje dotyczące najnowszych aktualności i numerów Notatnika Teatralnego, zostaw swój adres.

Twój e-mail został zapisany