Felietony

Dlaczego, proszę Pani, akurat teatr?

| 6 minut czytania | 737 odsłon

Dziś nie o strachach twórcy teatralnego, świętujemy Międzynarodowy Dzień Teatru, więc dziś będzie o fascynacji.

Drogie Czytelniczki i Czytelnicy! Pytacie mnie w listach, czemu akurat teatr?

Sama w chwilach kryzysów twórczych i permanentnie wiszącej nad głową groźby bezrobocia zastanawiam się nad tym intensywnie. Jednak dziś nie o strachach twórcy teatralnego, na nie będzie jeszcze miejsce w kolejnych felietonach, dziś świętujemy Międzynarodowy Dzień Teatru, więc dziś będzie o fascynacji.

Dlaczego więc akurat teatr? 

Jasna sala prób, nie przypominająca wyglądem niczego, czym później będzie spektakl, często będąca po prostu pokojem, salką konferencyjną lub korytarzem teatru. Pod ścianami parę krzeseł, na nich w lekkim nieładzie leżą kurtki, plecaki, torby. Na stolikach, jeżeli takowe są, piętrzą się scenariusze, książki z kontekstami, kserówki z potrzebnymi piosenkami, wierszami, fragmentami powieści, pomiędzy tym wszystkim stoją kubki dopitej i niedopitej kawy, kolorowe bidony na wodę, jakiś ogryzek z jabłka. Godzina powiedzmy przedpołudniowa. Trzeci tydzień prób. Przeszliśmy już przez mozolny czas prób stolikowych, długie, ciągnące się godzinami analizy każdej postaci, jej historii, prehistorii, relacji z innymi postaciami w poszczególnych scenach. Przeszliśmy uważnie pochylając się nad każdą padającą w tekście kwestią. Co może znaczyć, gdy mówię do niego „odejdź” w pierwszym akcie, a w trzecim sama do niego podchodzę? Czemu w tej scenie się kłócimy, choć niby się kochamy? A dlaczego to się tak kończy? To kojarzy się z Szekspirem, a to z tragedią grecką. Tak miała moja ciotka, nie kłamię! Dokładnie to samo przeżyłem na pierwszym roku studiów! Wszystko, każda linijka, każda scena jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pączkuje i rozrasta się w kolejne piętra interpretacji, obrasta w sensy, które nie śniły się polonistom, znajduje swoje nagłe i niespodziewane odbicia w prawdziwym życiu. 

Teraz ten etap rozpulchniania jest już za nami. Jest jedenasta w południe, pod ścianą realizatorzy dopijają ostatni łyk zimnej już drugiej kawy, a reżyser mówi: no to spróbujmy.

Zapada cisza.

W sali prób najczęściej są jeszcze okna (potem na scenie jesteśmy pogrążeni w nieustannych ciemnościach) wpuszczające ciekawskie światło dnia. My jednak na przekór kuszącemu słońcu patrzymy w stronę umownej sceny i nagle się zaczyna…

Pierwszy raz od jednego człowieka do drugiego padają słowa do tej pory zapisane czarnym tuszem na kartce. Teraz zaś na naszych oczach stają się żywe. Jeszcze niepewne, zależne od doświadczenia i warsztatu aktora, ale już lecą w przestrzeń głośno i chcą być prawdą. Na naszych oczach rodzi się postać. Czujemy wysiłek aktorów, którzy strzelają na oślep, wyposażeni jedynie w intuicję, jak grana przez nich osoba mogłaby powiedzieć to, co mówi. Świadomi, że często te pierwsze intuicje to coś, co się później nie powtórzy, coś co trzeba zapamiętać. Są jakby medium, którym w transie stresu i niepewności „mówi” tekst sztuki. Potem pojawia się ruch. Ciało ciągnie do naturalnych gestów idących w parze z tym, co się mówi. Aktor sprawdza, gdzie poniesie go mądrość ciała, a my z równą ciekawością i napięciem, co on sam, śledzimy jego drogę. Aktor podchodzi, siada obok drugiego i zakrywa mu oczy dłońmi. 

Z niczego nagle powstaje scena. 

Po tych, którzy oglądają przechodzi dreszcz. Doświadczamy ułudy realności. Tak mogło to wyglądać. Tak właśnie zachowałaby się postać, o której tyle rozmawialiśmy wcześniej. 

Dobrze, bardzo dobrze, krzyczy reżyser. Zostawmy to! Tu podejdź wcześniej, lepiej zgra się z rytmem zdań, ty stań z tyłu, obserwujesz sytuację, rośnie w tobie ciekawość i podchodzisz na samym końcu, kiedy tamci nie będą się spodziewać. Fiksujemy. Dobrze? To zróbmy to jeszcze raz!

Aktorzy powtarzają, a to, co było przypadkowe i intuicyjne staje się nagle konieczne i celowe. Staje się prawdziwe. Bo wierzymy nagle wszyscy wspólnie w ich wysiłek, ich wysiłek jest prawdą.

Gdy naginam swój umysł, by poddał analizie uczucia towarzyszące mi w trakcie powstawania teatru odczuwam jakąś blokadę, tak jakby nazwanie tego ograbiało całe doznanie z magii. Czuję jakbym zdradzała tajemnice miłosne dwojga kochanków pewna, że dla kogoś z zewnątrz mogą wydać się śmieszne i nieprawdziwe. Sama się cenzuruję, czy to wypada używać tak wielkich słów, jak prawda, realność, szczerość, uczucia dla tak błahej rzeczy, jaką ostatecznie jest teatr? 

Jednak jego siła polega właśnie na tym, że choćbyśmy na zewnątrz, wśród obcych ludzi byli nie wiem jak cyniczni i zdystansowani to na tę chwilę, gdy trwają próby umawiamy się, że to, co tworzymy wspólnie jest godne największych słów i nie wahamy się ich używać.

I ja też próbując opisać swoją niesłabnącą fascynację teatrem, dziś w dzień naszego święta chcę odrzucić zawstydzenie i zwierzyć się Wam, że kocham właśnie ten moment, gdy idea zawarta w tekście napotyka żywe, czujące ciało aktora i na jego skórze odbywa się pierwsza bitwa o ucieleśnienie niemożliwego. Mam wtedy obezwładniające wrażenie, że ktoś drugi daje mi dostęp do najintymniejszego momentu, jakiego może doświadczyć człowiek, do momentu rodzenia się uczuć i emocji. Podziwiam wtedy aktorów i staję we wciąż, mimo lat pracy, żywym zachwycie dla ich umiejętności i kunsztu, świadomości ciała. 

Oczywiście, potem, gdy spektakl ułoży się w opowieść, gdy dojdą kostiumy, światło, scenografia, wszystko będzie na siebie nawzajem pracować i się uwiarygadniać, a w cały świat spektaklu będzie można wejść niemal immersyjnie i doświadczyć czegoś, co tam czeka właśnie na ciebie. Będzie to spójne, celowe i piękne. 

Mimo tego, że w czasie premiery będzie tak pięknie to ja i tak najbardziej lubię ten moment przed. Pierwsze próby, jasną salę prób, te kubki i leżące w nieładzie egzemplarze, zaspanych realizatorów i pełnych determinacji aktorów, wciąż jeszcze w prywatnych ciuchach, ten magiczny czas pierwszych prób, gdy na naszych oczach nieśmiało, z niczego i wbrew warunkom rodzi się TEATR. 

Na ten Dzień Teatru życzę Wam wszystkim, twórcom i twórczyniom teatru, byście zawsze mieli siłę i wrażliwość potrzebną do pracy w tym trudnym i marnie opłacanym zawodzie. Bo z Waszej wytrwałości wnoszę, że wszyscy jesteście w nim zakochani, podobnie jak ja. 

Małgorzata Maciejewska 

Małgorzata Maciejewska