Mam poczucie, że nie jestem w tym sama. W tym okrutnym, ocierającym się o szaleństwo uczuciu, gdy nie wie się, czy śmiać się czy płakać.
Ostatnie tygodnie sprawiły, że coraz szerzej otwierałam oczy ze zdumienia. Może to nic dziwnego, w końcu od paru lat towarzyszy nam kondycja medyczna zwana zwichnięciem powieki, pojawiająca się w reakcji na szalejącą niczym pies z wścieklizną rzeczywistość, a objawiająca się blokadą mięśnia tuż za rzęsą, tego, który swoim działaniem pozwala odciąć się od życia. Przynajmniej na mgnienie oka.
Oczy otwierają się z rana z mozołem, chwytając pierwszy promień w siatkówkę, jak gol w bramkę i już, już rozpoczyna się proces coraz szerszego ich rozwierania za pośrednictwem newsów sączących się z rozmaitych kanałów ściekowych Internetu. Najpierw lekko, przy śniadaniu, tylko malutki ścieczek z Instagrama, najmniej groźny, ot parę uśmiechniętych twarzy na Ibizie, jakiś kundelek szuka domu, jakaś pani tłumaczy korzyści odstawienia plastikowych opakowań będących rezerwuarem fitohormonów niszczących naszą płodność, płeć i chęć do życia. Oczy jeszcze przymknięte i kaprawe nocną ropką snu, jakby zabezpieczającą przed tym wszystkim zasłoną. A więc kawa.
Już ciśnienie podniesione, można przełączyć się na cięższe medium. Facebook. Tu robi się już tik w oku, mięsień napina się w niemym zdziwieniu, po czym zamyka odruchowo i instynktownie. Tik. Tak. Tik. Nie chcę tego, nie chcę. Kolejnej reklamy środków do pup bobasów, których nie mam, wieści z polskich dróg o następnym makabrycznym wypadku, nowości romansowych celebrytów z seriali. O, znajoma twarz, ktoś z nudów zmienił zdjęcie profilowe. Lajk. Lajk. Niech ma. Wiem po co to robi, tak samo jak ja. Z samotności.
Więc lecę dalej, by napotkać szerowane namiętnie i z wiarą apele o przywrócenie normalności, walczących związkowców, listy protestacyjne w obronie wszystkiego, co ważne, a wciąż zagrożone. Dalej trochę wieści z grup stolarskich, kolekcjonerów zegarków (o jaki piękny Atlantic 39 mm!), trochę o kotach jedzących krewetki z wołowiną podane w formie tortu ze świeczką, jest też wideo węża zjadającego drugiego węża i parę nowych raków twarzy od Patologów na klatce (polecam miłośnikom gore). Lecę z tym, lecę, bo oko wspomagane kofeiną i żądzą zapanowania nad chaosem życia domaga się wiedzy o wszystkim, co można wiedzieć, a czego nie można przegapić.
Już otwarte na oścież, aż do swoich granic, teraz osiągnęło kres rozwarcia, zacięło się i już wiem, że się nie zamknie. Choć może otworzyć się jeszcze szerzej. Do dzieła!
Gazeta. Niegdyś z sentymentem czczone i szanowane przez wielu medium, dziś nieświeży stek śmierdzących manipulacją nagłówków. Sprawdź to, szokujące, nie wiedzą kto, niesamowite odkrycie, skandal, tragedia, szok, niedowierzanie, niedowierzanie, bełkot. Otwartym do bólu okiem patrzę na niesympatyczne twarze czołowych polityków, rozbite wraki aut, mapy przemieszczających się wojsk, jakieś ludziki podskakujące na zielonej murawie, dziwne sukienki i koafiury na czerwonych dywanach. Dość, oko chwyta to wszystko łapczywie, ale coś w środku już nie przyswaja tego, mówi dość. Wyłączam.
Chwila przerwy. Spacer. Pobyt w miejskiej naturze, patrzenie na listki i drzewa schodzące ku jesieni, szukanie nieba pomiędzy budynkami. Światło słońca.
Powrót. Praca. Przerwa. Oko się przymyka, więc prokrastynacja. Facebook.
A tam: koty, zabytkowy kredens po renowacji, chore dziecko, premiera znajomych, oświadczenie zespołu, orgia. Wróć. Orgia. Co? Orgia na plebanii. Oko otwiera się tak szeroko, że łaskocze rzęsami łuk brwiowy. Co? No więc klikam, no więc czytam. Mięsień powieki blokuje się na stałe w momencie, gdy docieram do fragmentu opisującego, jak jeden z odurzonych tabletką gwałtu uczestników bachanaliów zemdlał, tocząc pianę z ust, a reszta stwierdziła, że wzywanie pogotowia to zły pomysł.
Boże…
Mam poczucie, że nie jestem w tym sama. W tym okrutnym, ocierającym się o szaleństwo uczuciu, gdy nie wie się, czy śmiać się czy płakać.
Oczy już nie chcą się zamknąć, będą otwarte aż do zmroku, który nasuwa się na twarz, by dać im trochę spokoju, w krainie bezsenności zupełnie bezskutecznie.
Czytam więc dalej. Moralne oburzenie, gwałt, potwarz, sprzeniewierzenie wartościom. Czy to dalej o tej orgii księżowskiej? Nie! To o najnowszym filmie Agnieszki Holland. Wróć. Co? Władza panująca w naszym zwariowanym kraju bez oglądania stwierdziła upadek obyczajów i służenie obcym mocarstwom na szkodę Polski. Zrecenzowała dzieło w sposób jednoznaczny i dobitny, nie przebierając w słowach. Zalały się tweetery, fejsbuki i inne portale wyrażanym wprost i bez ogródek nienawistnym jadem, płynącym prosto z serca. Panowie ministrowie, publicyści, aktywiści, przytakiwacze. Wszyscy orzekli jednogłośnie: tylko świnie siedzą w kinie!.
Ja tam nie wiem, z mojego feedu wynika, że siedzą też na plebanii, ale co ja tam wiem?
Widocznie niewiele, bo czytałam potem z otwartą do bólu powieką żarliwą prośbę proboszcza, by modlić się za „tych obolałych księży”.
Agnieszka Holland wyjechała z kraju bojąc się o swoje bezpieczeństwo, a po Internecie krąży mem: „Kto mieszka w Polsce w cyrku się nie śmieje”.
Mi też już coraz ciężej się śmiać, zastanawiam się tylko – komu szybciej będzie zapomniane: obolałym księżom czy Agnieszce Holland? I boję się tej odpowiedzi.
Ktoś jeszcze się boi. Oni. Ci, co tak krzyczą, co odsądzają od czci i wiary artystkę poruszającą ważny temat. Wykonującą swoją pracę. Ci, którzy nie dopuszczają do siebie, że sztuka ma być polem dyskusji, a nie osądów. Że sztuka ma pobudzać do myślenia i do zmian, a nie konserwować status quo, nawet jeżeli jest to bolesne lub dla niektórych niewygodne. Po reakcji na film „Zielona granica” można stwierdzić, że właśnie ten kawałek sztuki robi to dobrze.
Za chwilę kolejny akt naszej tragikomedii, którą śledzimy ze zwichniętym ze zdziwienia okiem. Za chwilę wybory. Oko ze zmęczenia już łzawi, a może te łzy są jednak z innego powodu? Kolejny mem podpowiada, że niektórych rzeczy, które się zobaczyło już się nie odzobaczy. Może być konieczna „oczu kąpiel”.
Więc tego i Wam, zmęczeni obserwujący życzę. Może dzięki naszym głosom wydarzy się w końcu ta oczu kąpiel. Ale żeby to się stało musimy wybrać.
Idźmy do urn i wybierzmy dobrą władzę, taką władzę, która nie musi bać się artystów.
Małgorzata Maciejewska