Felietony

Ostatnie pokolenie

| 10 minut czytania | 453 odsłon

Czy wtargnięcie na scenę w czasie koncertu to już język przemocy czy radykalna konieczność, żeby zostać zauważonym?

Czy te dwa zjawiska mogą iść zgodnie w parze czy zawsze będą się wzajemnie wykluczać? Sztuka często łączyła swoje siły z aktywizmem miejskim, ale zwykle nie były to radykalne działania. Raczej dążyły do dialogu z lokalnymi społecznościami, artyści i aktywiści rozumieli, że siła leży nie tylko w przekazie czy w osiąganych celach, ale też w wyborze języka. Zbyt radykalny, a przez to często zbyt hermetyczny język może odrzucać i wykluczać tego, kto jest po drugiej stronie. Niedawno w warszawskiej filharmonii można było zobaczyć spektakularne zderzenie tych dwóch wykluczających się narracji. W pierwszych dniach marca w warszawskiej filharmonii świętowano jubileusz sześćdziesięciolecia pracy artystycznej dyrygenta Antoniego Wita. Pod batutą szanowanego maestro orkiestra i chór wykonywała Mszę Koronacyjną C – dur Mozarta, kiedy na scenę weszły dwie aktywistki. Stojąc na rampie sceny rozwinęły zrulowany wcześniej transparent, na którym widniał napis: Ostatnie pokolenie

Następnie, co wszyscy mogli zobaczyć na filmiku, który obiegł portale społecznościowe, wykrzykiwały: To jest alarm! Nasz świat płonie! Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może powstrzymać katastrofę klimatyczną! Żądamy radykalnych inwestycji w transport publiczny! Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może coś z tym zrobić! Nasz świat płonie! Przepraszamy za zakłócenia, ale to przedstawienie nie może dłużej trwać!”. Dyrygent Wit nie przerwał dyrygowania orkiestrą i chórem, w czasie słów nasz świat płonie jedną ręką dyrygował, a drugą zaczął bezceremonialnie wyrywać aktywistkom transparent. Doszło do komiczno-absurdalnej szarpaniny połączonej z hasłami o płonącym świecie i ostatnim pokoleniu, które chce powstrzymać nadciągająca katastrofę. Do aktywistek podbiegli ochroniarze i wyprowadzili je z sali koncertowej. Interweniowała policja. 

Koncert był transmitowany przez 2 Program Polskiego Radia. Prowadzący transmisję Andrzej Sułek skomentował akcję: Niezależnie od tego, czy zgadzam się, czy nie zgadzam z postulatami aktywistów, uważam, że to rodzaj wandalizmu wobec muzyki. W komentarzach internautów było więcej krytycznych głosów, niż przychylnych. Jak często w takich sytuacjach, aktywistki nazywa się dziewczynkami, wysyła się je do szkół, żeby się edukowały lub prosto do psychiatryka, umniejsza się im pod każdym względem, nazywa głupimi i podważa sens postulatów. Z kolei lwia część komentarzy dotyczących zachowania maestro Wita jest pochlebna. Podziwia się dyrygenta, że nie przestał dyrygować w krytycznym momencie, że pokazał niewychowanym dziewczynkom, gdzie ich miejsce. Śpiewaczka, która wówczas występowała na scenie również oddaje hołd jubilatowi, pisze w mediach społecznościowych, że podziwia go za szybką i zdecydowaną reakcję. Sama pozostała w szoku, że ktoś nie uszanował jubileuszu dyrygenta i nazywa to wyjątkowo przykrą sytuacją. Oczywiście pojawiają się także inne głosy. Niektórzy ironizują, że aktywistki weszły na scenę z performancem w nieodpowiednim momencie, powinny według nich wejść w innej części koncertu, najlepiej w Bededictus, a nie w Credo, kiedy orkiestra gra pełne pasji Allegro molto, musiały więc przekrzykiwać całą orkiestrę. Gdyby weszły w czasie spokojnego Adagio, wówczas ich protest mógłby nie być odebrany jako zbyt histeryczny. Jeszcze inni mieli świetną zabawę, patrząc na szarpiącego się dyrygenta z aktywistkami, ale byli i tacy, którzy przeżyli estetyczny szok. Patrzyli na całą sytuację z wyjątkowym niesmakiem. Ci oburzeni widzowie, wyrwanie transparentu aktywistkom, nagrodzili brawami. Piszą w komentarzach, że filharmonia to dla nich „Świątynia sztuki”, z dużej litery. Czy gdyby w teatrze aktywiści przerwali ważne przedstawienie, bylibyśmy przychylni takiej akcji czy mielibyśmy raczej mieszane uczucia? Teatr jednak jest mniej konwencjonalny, niż nobliwe sale filharmonii, aktorzy często sami wcielali się w role aktywistów, protestując po spektaklach wobec polityków zbytnio ingerujących w kulturę, zaklejąjąc sobie usta taśmą, czy wznosząc transparenty w sprzeciwie wobec wojny w Ukrainie i tym podobne. 

O co chodzi aktywistom i dlaczego zrobili to w filharmonii? Nieoczekiwanie słowa o płonącym świecie w połączeniu z orkiestrą, która nie przestała grać, wytworzyło dość symboliczną sytuację. Organizatorzy akcji twierdzą, że skojarzenia z Titanikiem są jak najbardziej trafne. Aktywiści z grupy Ostatnie Pokolenie chcą przekazania na rozwój transportu publicznego w Polsce wszystkich pieniędzy zaplanowanych obecnie na budowę nowych autostrad, a także wprowadzenia wspólnego biletu miesięcznego na transport publiczny w całej Polsce za symboliczną kwotę – pięćdziesiąt złotych. Twierdzą także, że wybierają miejsca, w których ich głos może zostać najbardziej zauważony. Protesty w siedzibach spółek gazowych nie przynosiły takiego rezultatu jak działania w filharmonii. Wydarzenia w miejscach publicznych przyciągają większą uwagę – przekonuje Tytus Kiszka, aktywista „Ostatniego Pokolenia

Ostatnie Pokolenie działa także w Niemczech, jako Letzte Generation. Dłużej, niż ich polski odpowiednik. Znani są z blokowania ulic w Berlinie i autostrad w godzinach szczytu oraz z przyklejania swoich dłoni do asfaltu. Powoduje to wielogodzinne korki i co za tym idzie wściekłość oraz niezrozumienie kierowców. Aktywiści używają bardzo mocnych środków klejących, które bardzo trudno usunąć. Podobnie jak w Polsce, żądali w swoich akcjach wprowadzenia jednej ceny biletu w całym kraju na wszystkie rodzaje transportu w wysokości dziewięciu euro, wprowadzenia limitu prędkości na autostradach do stu kilometrów na godzinę oraz powołania rady społecznej, która miałaby doradzać rządzącym w sprawie tak zwanej zielonej transformacji. Przez zwolenników są wychwalani za bezkompromisowe działania na rzecz przyszłych pokoleń. Przez krytyków nazywani są eko-terrorystami, szkodnikami i rozkapryszonymi dzieciakami z bogatych domów. W rozmowie z Deutsche Welle, jeden z aktywistów Konstantin mówi: Gdybym miał wybór, nie blokowałbym ulic. Było takie zdarzenie, kiedy nie wiedziałem, co mam robić. Z oddali zaczął zbliżać się do nas mężczyzna. Był bardzo zdenerwowany. Krzyczał. W końcu nachylił się w moim kierunku i przybliżył głowę do mojej twarzy. Krzyczał, że od tygodnia codziennie stoi tu w korku i że to jest jedyna droga, którą może zawieźć córkę do szkoły. Spojrzałem mu intensywnie w oczy, zaczęły mi drżeć usta, byłem bliski płaczu i pomyślałem jak bardzo to przykre, że muszę to robić”. 

Można zadać pytanie, czy prócz niewątpliwej widzialności, aktywiści osiągną swoje cele. Czy wtargnięcie na scenę w czasie koncertu to już język przemocy czy radykalna konieczność, żeby zostać zauważonym? Czy skoro inne sposoby zawiodły, żeby zwrócić uwagę na ważne kwestie dotyczące zmian klimatycznych, należy posługiwać się tak skrajną strategią? Czy język radykalizmu zawsze powinien rodzić język pogardy i niezrozumienia komentatorów? Czy aktywizm może być skuteczny posługując się innym językiem, a jeżeli tak to jakim? A jeśli taki wygodny dla wszystkich język nie istnieje? A może już mamy dość radykalnych strategii, krzyków ze sceny i słuchania o umierającej planecie. Może potrzeba zupełnie innego języka i rozwiązań. A może też niektórzy wolą konfornistycznie zatopić się w melodyjnej muzyce Mozarta i pozwolić grać orkiestrze do samego końca. Aktywistka w filharmonii przekonywała, że to przedstawienie nie może dłużej trwać. Obawiam się, że ono trwa i będzie trwało jeszcze długo. 

Krzysztof Szekalski

Krzysztof Szekalski