Felietony

Stan przebudowy

| 5 minut czytania | 776 odsłon

To dziwne, że czułość i troskę dostaje się gratis do śledzi, a nie do biletu do teatru.

Choć jak już wiecie, nie cierpię centrów handlowych, bardzo cenię sobie handel uprawiany w sposób nazwałabym to – tradycyjny. Lubię chodzić w weekendy na Halę Gwardii, by zakupić śledzie od Pana Śledziarza: „Dzień dobry, czy dziś chce pani spróbować nowej sałatki z awokado?” „Dziękuję bardzo, przed chwilą myłam zęby”. „Ale musi pani, koniecznie musi pani spróbować”. Śledziarz już nakłada wielką drewnianą łychą kawałki śledzia w awokado na ekologiczną bambusową tackę. Po chwili jem posłusznie, podczas gdy on patrzy w napięciu, wyraźnie wyczekująco. „Pyszne, naprawdę pyszne” – odpowiadam na jego wzrok ustami wciąż pełnymi śledzia. „To co, ważymy?” pyta uradowany. „Ja jednak poproszę te, co zwykle. Te ze śliwką”. Zręcznie maskuje zawód z powodu mojego nieprzełamywalnego konserwatyzmu śledziowego i waży pokaźną ilość moich ulubionych. „Niech pani potrzyma siateczkę, ułożę tak, żeby się nie wylało” – mówi, a na mnie wylewa się rumieniec wynikający z niespodziewanej troski, która mnie spotkała. Rozpromienia mnie, ale jednocześnie jakoś zawstydza fakt, że ktoś pomyślał o konsekwencjach wylania się sosu śliwkowo-śledziowego do wnętrza mojej torebki. Dziękuję nieco zachrypniętym ze wzruszenia (i ostrego sosu) głosem.

„Do zobaczenia za tydzień!” promiennie uśmiecha się Pan Śledziarz, a ja wiem, że będę tam za tydzień i za następny tydzień, i tydzień później, choć nie wiem, czy dla śledzi, czy dla tego ciepła i troski?

Gdy wychodzę z gwarnej Hali na pogrążoną w cichym sennym upale Warszawę dopada mnie myśl, że w przeciwieństwie do śledzi – jest to towar w dzisiejszych czasach deficytowy, ta troska.
Troska i czułość.

Troska wydaje się nie pasować do dzisiejszych rozgorączkowanych czasów maszerujących pod sztandarem wojny, rewolucji, przebudowy. Troska zakłada skupienie, a tego nie da się osiągnąć w szaleństwie natychmiastowych reakcji, w szermierce na ostrzu noża stawianych tez, w kotle idei i ideologii, w którym coraz szybciej trzeba stawać po którejś stronie niczym w bezmyślnej weselnej zabawie w stołki. Kiedy tylko na chwilę przystaniemy, żeby się zastanowić, może już dla nas nie zostać żadne krzesło.
Wypadamy z gry.

Troska jest jak ćwiczenie z uważności, jest zatrzymaniem w czasie po to, żeby zauważyć.

W języku polskim jest piękny frazeologizm „otoczyć troską”. Wyobrażam sobie go jak scenę, w której ktoś rozpościera miękki wełniany szal uwagi, współodczuwania, sympatii wokół osoby, która pozostaje w środku, bez oczekiwania wzajemności. Tak jakby to „otaczanie” niczym cierpliwe dzierganie szalika na drutach było przyczyną satysfakcji samej w sobie. Ile potrzeba skupienia na drugim człowieku, by mogła narodzić się troska. Nie mamy dziś na to czasu. Szkoda każdej minuty, którą można poświęcić na walkę: o siebie i swoją pozycję, o właściwą sprawę, o rację. Gdy odpadam z weselnej gry w krzesełka z uwagi na swoją naturalną tendencję do zagapień – dostrzegam wyraźnie, że w tym pędzie zabawy, która nie wiadomo kiedy stała się upiorną grą tracimy z oczu wszystko to, po co się spotkaliśmy: radość, spokój, czułość i troskę. 

Zrób sobie rachunek sumienia. Brzydko brzmi, więc choćby świecki pod nazwą autorefleksji.
Być może nie umiesz się troszczyć, bo troska zawiera w sobie odpowiedzialność za kogoś innego niż ty?
Być może nie umiesz być czuły, bo czułość to uważność na potrzeby kogoś innego niż ty i szczerość w ich zaspokajaniu, a ty nie masz na to ani chwili?

Być może nie chcesz mieć tego czasu, bo spotkanie, szczere spotkanie z drugim człowiekiem jest zbyt przerażające? Nieprzewidywalne? Wymusza kompromisy, wymaga podstawowej grzeczności, uświadamia nam, że by się porozumieć musimy się pozbyć i oczekiwań i masek? Niekomfortowo wytrąca z siebie, z samozadowolenia, z przekonań na swój temat, na temat świata. Znam osobiście takich, którzy, gdyby „Czułość i Troska” były przedmiotem w szkole dostawaliby notorycznie same pały i nie ukończyliby podstawówki. 

Co powoduje, że umiemy to, albo nie? Co powoduje, że mamy to w sobie, lub nam tego brakuje? Robię w głowie małe śledźtwo: Pan Śledziarz jest ewidentnie na swoim miejscu. Nie oszukuje w tej radości z nakładania ludziom poszatkowanych i zamarynowanych ryb. Czuje się można by powiedzieć, jak ryba w wodzie pośród swoich śledzi. Może to właśnie w tym rzecz? Żeby się dobrze czuć ze sobą, dobrze czuć w miejscu, w którym się jest dosłownie i metaforycznie, być pewnym tego, że to co się robi, robi się dobrze? Żeby mieć przekonanie, że swoją pracą powiększa się przestrzeń dobra: w sobie i w innych. Można to poczucie falsyfikować przez chwilę, ale zwodzić innych wiele lat? To niemożliwe. Więc co z nami? Czemu brakuje nam czułości? 

Czemu, choć jesteśmy, jako artyści, w zawodzie najbardziej predestynowanym do dawania siebie innym, do otwartości i uważności na inność, czemu nie dajemy czułości tym, którzy do nas przychodzą, a jeszcze mniej tym, którym przychodzi z nami żyć, współżyć w nieszczęsnym Internecie czy pracować w teatrze?
To dziwne pomyślałam, przegryzając ostatni kawałek cebuli z sałatki śledź-awokado – to dziwne, że czułość i troskę dostaje się gratis do śledzi, a nie do biletu do teatru. 

Wychodząc odwróciłam się jeszcze w stronę Hali i dowiedziałam się z plakatu, że czeka ją zamknięcie. Więc i to miejsce zniknie z mojej kurczącej się mapy czułości i troski. Już nie ma po co tam przychodzić: remont, przebudowa, walka, rewolucja w jednym mgnieniu objawiły mi się jako zagarniający zachłannie kolejne przestrzenie stan permanentny. „Spotkamy się” – zdaje się mówić plakat – spotkamy się tak uczciwie, szczerze, czule i troskliwie dopiero w tych lepszych czasach. O ile nadejdą.

Małgorzata Maciejewska

Małgorzata Maciejewska