Felietony

W Grybowie na Rynku

| 9 minut czytania | 308 odsłon

W tamtym czasie, co chodzi o Żydów, to taka jakaś nagonka była, że Żyd się nie liczył.

Grybów jest małopolskim miastem z ogromnym neogotyckim kościołem. Kilka lat temu pojechałam tam, żeby zobaczyć synagogę. Zamknięta, zniszczona, ale zabezpieczona przed dalszą dewastacją. Usiadłam na ławce w Rynku w kształcie rynny. Starszy mężczyzna, prowadzący rower, którego wcześniej pytałam, jak dojść do synagogi, chciał jeszcze coś powiedzieć. Usiadł koło mnie. Zaczęliśmy rozmawiać. Interesowała mnie przedwojenna żydowska społeczność miasta, trzydzieści procent ówczesnych mieszkańców Grybowa. Niewiele pamiętał z lat sprzed wojny, ale mówienie o okupacji wyostrzało mu pamięć:

Wcześniej

Jochim miał taki sklep tutaj z tą żywnością koszerną, z mięsem koszernym. Jochim na niego mówili, to nazwisko na pewno było.

Nie kupowaliśmy u niego. Tośmy byli za biedną rodziną, żeby mięso kupować. Była bieda taka, że podstawowych artykułów do jedzenia nie było, a o mięsie to nawet myśli nie było.

Wtedy

Getto? Było. No takie ulice, po których Żydzi się mogli poruszać. Tam za policją do góry, koło szkoły zawodowej i koło rzeki Białej.

Scena pierwsza.

To była zima, śnieg był duży, styczeń bodajże, mieszkaliśmy niedaleko, to się nazywało gościniec, był taki bity, a teraz to już szosa, asfalt jest. Od miasta szedł komendant policji, a z przeciwnej strony szedł Żyd, coś w worku niósł na plecach. Jak zobaczył, że idzie komendant, rzucił ten worek i do ucieczki, w ogrody… A policjant ze trzy, cztery razy strzelił z pistoletu. Żeśmy tak patrzyli z chłopakami, podeszli, ale ciała nie było. Znaczy, że udało się mu uciec. Jak myśmy tak patrzyli, to policjant machał ręką, żeby podejść bliżej do niego. Okazało się, że mięso było w tym worku, Żyd kupił gdzieś widocznie dla rodziny. No i brat starszy poszedł, a ten dał mu kawałek tego mięsa. Resztę to gdzieś tam do drugiego domu razem z tobołkiem dał, no i poszedł dalej komendant. Myśmy patrzyli. Tylko kawałek nam dał, bośmy tak patrzyli, brat poszedł. Wtenczas to wie Pani, jedzenia nie było zbyt dużo, głód panował. Nie było nawet podstawowych artykułów, jak chleb, czy coś.

Resztę tam z workiem, pewnie nie było już dużo, to dał do sąsiada i poszedł w kierunku tym jak wszedł.

A to był gestapowiec czy granatowy policjant?

Nie, nie, to był granatowy policjant, komendant policji. Kubala się nazywał. Taki gruby mężczyzna, niewysoki. W tamtym czasie, co chodzi o Żydów, to taka jakaś nagonka była, że Żyd się nie liczył.

Scena druga.

Wypust tych Żydów był nad Białą Niżną, gdzie zostali pogrzebani, to był to sierpień, 1942 rok. Ja pasłem dwie krowy pod domem i słyszałem taki krzyk w Grybowie. Po prostu taki lament. Krzyk. Poszedłem do domu i mówię: »Mamo, co to taki krzyk w Grybowie?« A mama mówi: »Krzysiu, Żydów wywożą«.

Ich brali z domów, czy młodszych, czy starszych. Którzy nie mogli iść, to im wytłumaczono, że pojadą samochodem, a tym samochodem, to jechali na rozstrzelanie. A tych młodszych w kierunku Sącza poprowadzili. Był upał bardzo duży.

To miejsce pochówku, to jest w Białej Niżnej, już przy końcu. Jak jest ten dwór, siostry zakonne dominikanki, to w prawo, przez tory kolejowe i tam jest taka kotlina. Jacyś, co mieli wykonywać egzekucję, uznali, że to miejsce będzie najlepsze. Taka kotlina i taka skarpa. Ja słyszałem, że kilku chłopów zwerbowali wcześniej, co wykopali ten grób. Ja tam nawet krokami przemierzył, 4 metry szeroki, a na 16 długi. Tam jeden z uczestników, który kopał ten grób, opowiadał, że kto się chce przyglądać egzekucji, może zostać.

Zostali?

Kieliba Józef, on nie żyje już, mówił »Ja zostałem«. Mieli taki z boku stolik, tam mieli alkohol, no i on tam sobie stał. Zresztą tam dobierali takich osobników, których to nie wzruszało.

No i patrzyłem, mówi Kieliba, jedna kobieta, Żydówka, ale ładna była, i do tego Niemca, żeby jej dał zapalić. Działa w tym kierunku, że może zostanie przy życiu. No dał zapalić, no i wykonywał następne czynności swoje. Jak wypaliła, mówi Kieliba, to ja byłem pewny, że ona zostanie, ale gdzie… Niemiec podszedł i pach, poszła do dołu. I od tego czasu poszedł stamtąd Józef. Odszedł.

Jeszcze o tym grobie kilka słów powiem, o Białej Niżnej, o tym masowym grobie. Józef mi opowiadał, że odszedł jak Niemiec zastrzelił tę Żydówkę, która wypaliła papierosa, to mówi, że nie chce już więcej patrzeć. I poszedł.

Scena trzecia

A na drugi dzień, to kolega mi opowiadał z pracy, Obrębski, nie żyje już, w 28 roku urodzony, że pojechał tam na rowerze rano na drugi dzień. Dół oczywiście był zasypany już, mogiła była zasypana, a ziemia się tak rozstąpiła i piany tak wychodziły, bo już się zaparzyły te ciała. Piany, jak się mówi, no rozstąpiła się ziemia, rozerwana była, bo było ciśnienie od dołu gazów, no i te piany tak wychodziły z tego. Później wapnem zasypali. To był sierpień, było ciepło, ciała się rozkładały.

To tak. Tyle z tego.

Później

A po wojnie jakiś Żyd powrócił do Grybowa?

Nie. Raczej nie.

A co się stało z ich domami?

Tu mało domów, jak słyszałem ja, było Polaków. Tylko były raczej żydowskie. A tu ten duży tutaj, to był burmistrza Warzechy, a tak, to większość była pożydowska. Tam gdzie teraz jest bank też był budynek Żyda. Tutaj w tym Rynku wszystkie te domy…Większość, większość. Tamten na rogu też był żydowski…

No, ale później, wie pani… Tego pani nie powiem, jak długo były te pustostany. Zasiedlali na pewno mieszkańcy Grybowa, którzy może i do dzisiaj mieszkają. Bo to później władza tym zarządzała. Mieniem pożydowskim. Ja nie mogę tego pani powiedzieć; bo za młody byłem na to; jak to później władze grybowskie zarządzały tym mieniem pozostawionym.

Tamten dom na rogu, duży taki, jakaś bogatsza rodzina żydowska mieszkała, zapomniałem nazwisko tego Żyda. A potem kupił to Bąk. Zegarmistrz. On pochodził z Bobowej. Od syna tych państwa. On, ten Żyd, zmienił nazwisko na Nowicki po wojnie. I przeniósł się do Bielska. Zegarmistrz mówił: »Ja to kupiłem u syna tych dawnych właścicieli, a on mieszka w tym Bielsku i nazwisko, ale on zmienił nazwisko na Nowicki«.

Wystarczy spytać”.

Rozmawialiśmy na początku sierpnia 2021 roku. Na pożegnanie życzyliśmy sobie wszystkiego dobrego. Wziął rower oparty o kruszącą się elewację budynku i poszedł w swoją stronę.

Byłam mu wdzięczna, że uczestniczył w rytuale ożywienia. 

PS
Dziękuję Ewie Mankowskiej-Grin, że zachęciła mnie do zapisania minionego. 

 Urszula Glensk

Urszula Glensk